Rząd zakłada, że średnioroczna inflacja wyniesie w tym roku 2,8 proc. To niewiele, biorąc pod uwagę fakt, że w styczniu wskaźnik wzrostu cen wyniósł 4,1 proc., a według prognoz niektórych ekonomistów inflacja w pobliżu 4 proc. utrzyma się jeszcze co najmniej przez kilka miesięcy. – Inflacja będzie wyższa od rządowej prognozy. Średnioroczna w tym roku może wynieść 3,5 proc. Żeby rządowa prognoza miała szansę realizacji, od lutego powinniśmy mieć inflację w celu NBP, czyli ok. 2,5 proc. To mało prawdopodobne – uważa Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Ale rząd wcale nie powinien się tym martwić. Przynajmniej w tym roku. Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ, mówi, że zaniżanie prognoz inflacji sporządzanych przy okazji pisania ustawy budżetowej to stała praktyka. Z jednej strony hamuje apetyty ze strony sfery publicznej na zbyt duży wzrost świadczeń, z drugiej – to rodzaj zakładki w dochodach. Wyższa inflacja to szansa na większe wpływy z podatków pośrednich. – Kładąc na stole prognozę wysokiej inflacji, rząd narażałby się na większe ryzyko wzrostu kosztów w sektorze publicznym – mówi Winek.
Jak wyższe ceny przełożą się na dochody? Zwiększą wpływy z VAT. Rząd planuje je na poziomie 132,2 mld zł, przy wysokiej inflacji mogą być o kilka miliardów wyższe. Jakub Borowski, główny ekonomista Kredyt Banku, jako przykład podaje towary importowane: osłabienie złotego doprowadziło do wzrostu cen np. paliw, przez co pobierany od nich podatek też jest wyższy. Ekonomista Kredyt Banku zwraca jednak uwagę na zagrożenie, jakie może negatywnie wpłynąć na dochody państwowej kasy. To wolniejszy wzrost konsumpcji. W pokryzysowym 2010 r. wpływy z VAT były wyższe o ponad 1,5 mld zł, a faktyczna inflacja zamiast prognozowanego 1 proc. wyniosła 2,6 proc.
Wpływy z VAT i inflacja na przestrzeni ostatnich lat / DGP
– Gdyby do tego doszło, efekty wysokiej inflacji i mniejszego popytu zniosłyby się – mówi Jakub Borowski. Dariusz Winek ocenia, że dynamika konsumpcji prywatnej w tym roku może wynieść około 2 proc. rok do roku. Rząd zakłada wzrost konsumpcji o 2,9 proc. Gdyby to prognoza BGŻ się sprawdziła, byłby to najniższy wzrost konsumpcji od 2009 roku. Ekonomista BGŻ widzi jeszcze jedno ryzyko: niższe od planu wpływy z PIT, spowodowane ograniczaniem zatrudnienia przez firmy, wzrostem bezrobocia i niskim tempem wzrostu płac. Ale i tu z pomocą może przyjść wyższa inflacja. Progi w PIT są bowiem zamrożone. – A to oznacza, że efektywne stawki podatku wzrosną. To może neutralizować efekt wyhamowania wzrostu dochodów ludności – uważa Maliszewski.
Za to, na czym rząd zyskuje w tym roku, przyjdzie mu zapewne zapłacić w roku przyszłym, gdy będzie waloryzował renty i emerytury. Podstawowa metoda to podwyżka o inflację i 20 proc. wzrostu średnich wynagrodzeń. Na razie nie ma planów, by i w przyszłym roku zastosować waloryzację kwotową.