Premier Włoch zapowiedział rezygnację. Ale jego odejście nie oznacza automatycznego rozwiązania problemów kraju. Bo największymi z nich są słaby wzrost gospodarczy i wysokie koszty obsługi zaciągniętego przed laty długu.
To już koniec rządów Silvio Berlusconiego. Wieczorem włoski premier zapowiedział, że po przyjęciu przez parlament ustawy o stabilizacji finansów złoży dymisję. Termin głosowania nie został wyznaczony, ale możliwe, że nastąpi ono w przyszłym tygodniu. – Widzę tylko możliwość nowych wyborów – powiedział po spotkaniu z prezydentem Giorgio Napolitano.
Silvio Berlusconi, który po raz trzeci objął władzę w 2008 r., nie miał innego wyjścia. Wczoraj Izba Deputowanych przyjęła wprawdzie sprawozdanie z wykonania budżetu za ubiegły rok, ale było to zwycięstwo pyrrusowe. Przeszło większością 308 posłów tylko dlatego, że 321 deputowanych opozycji wstrzymało się od głosu. By faktycznie rządzić, premier potrzebowałby 316 mandatów w 630-osobowym parlamencie.
W tym czasie giełda mediolańska zyskiwała. Wzrosły także pozostałe parkiety europejskie. Rynki już wówczas uwierzyły, że dni Berlusconiego są policzone.
Wcześniej, gdy wynik głosowania nie był znany, rentowność 10-letnich włoskich obligacji skoczyła do 6,73 procent, bijąc nowy rekord. To najwyższy poziom od utworzenia unii walutowej. Włosi muszą płacić inwestorom więcej za zaciągnięcie nowych pożyczek niż Grecy, Portugalczycy i Irlandczycy w chwili, gdy podpisywali porozumienie z Brukselą o uniknięciu bankructwa i przyjęciu bailoutu. – Sytuacja Włoch jest bardzo niepokojąca – przyznał komisarz ds. finansowych UE Olli Rehn.
Aby obsługiwać swoje zobowiązania, włoska gospodarka musi zacząć szybciej rosnąć i zwiększyć dochody fiskalne. Jednak wielokrotne obietnice szefa włoskiego rządu przeprowadzenia reform strukturalnych kończyły się na słowach. Wczoraj również miał być głosowany plan zakładający m.in. wydłużenie do 67 lat wieku emerytalnego i otwarcie na konkurencję niektórych chronionych sektorów gospodarki. Jednak na kilka godzin przed głosowaniem kluczowy sojusznik Berlusconiego, przywódca Ligi Północnej Umberto Bossi zapowiedział, że nie poprze takiego rozwiązania. Według niego na czele rządu Berlusconiego powinien zastąpić Angelino Alfano, sekretarz jego partii Lud Wolności.
Na razie nie wiadomo też jeszcze, kiedy mogą się odbyć wybory. Zresztą odejście Berlusconiego nie rozwiąże wszystkich problemów Włoch. Centrolewicowej opozycji brakuje charyzmatycznego lidera, a także spójnej wizji, jak uzdrowić gospodarkę.
Z drugiej strony jednak, mimo pogłosek o rychłym bankructwie Włoch, sytuacja tego kraju jest zupełnie inna niż Grecji. Co prawda dług publiczny kraju (118 proc. PKB, 1,9 mld euro) pozostaje wysoki. Jednak włoskie gospodarstwa domowe są o wiele mniej zadłużone niż ich odpowiedniki w Niemczech czy we Francji. Od 20 lat tylko raz, w 2009 roku, włoski rząd miał mniej dochodów z podatków niż wydatki państwa. Problemem pozostaje jedynie obsługa odsetek od długu publicznego nagromadzonego jeszcze w latach 70. i 80. XX wieku. Wówczas – podobnie jak dziś – problemem był rachityczny wzrost gospodarczy. Zresztą w ostatnich 15 latach włoska gospodarka rozwijała się w tempie średnio zaledwie 0,75 proc. rocznie. Co nie zmienia faktu, że kraj jest wciąż siódmą gospodarką świata, a jego eksport (450 mld euro w ub.r.) jest czterokrotnie większy niż Polski. W północnej części kraju PKB per capita (32 tys. euro) jest porównywalny z niemieckim. To zasługa koncernów z Mediolanu i Turynu (w przypadku południa to 17 tys. euro, niewiele więcej niż w Polsce – 14,6 tys. euro).