W Grecji widać "alarmujące objawy dysfunkcyjnego państwa". Bez reformy systemu rządzenia nie uda się uzdrowić gospodarki i powrót drachmy może okazać się nieuchronny - sądzi grecki publicysta Jason Manolopulos.

"Instytucje rządowe tracą legitymizację, rządzące elity są skorumpowane lub na dużą skalę zaangażowane w spekulacje, jakość usług i świadczeń publicznych pogorszyła się drastycznie, kartele podzieliły się gospodarką, a gospodarka się kurczy" - napisał Manolopulos w czwartkowym "Timesie".

Jego zdaniem Bruksela nie jest świadoma istoty problemu, ponieważ koncentruje uwagę na obronie euro za wszelką cenę, a Unia Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (tzw. trojka) leczy fiskalne symptomy kryzysu, a nie jego przyczyny.

"Trojka musi zrozumieć, że ma do czynienia z kryzysem życia politycznego, instytucji rządzenia i korupcją, a nie z deficytem finansów publicznych, który da się rozwiązać wprowadzeniem oszczędności i instrumentami finansowymi" - dodaje.

Manolopulos zauważa, że "ustawione" przetargi na zamówienia rządowe mają w Grecji duży udział w rozdęciu deficytu sektora publicznego i że nikt nie proponuje reform politycznych, jak choćby uchylenia przepisu dającego parlamentarzystom immunitet od odpowiedzialności karnej.

"Grecja nie jest w pełni funkcjonalną gospodarką kapitalistyczną, ma więcej wspólnego z rynkami wschodzącymi, których gospodarki opanowane są przez konglomeraty, a sektor publiczny jest rozdęty, niż z Niemcami, czy Holandią. Jesteśmy źle rządzeni przez skorumpowaną polityczną elitę w sojuszu z potężnymi lokalnymi oligarchami" - uznał.

Publicysta, który jest m.in. autorem książki o zadłużeniu Grecji (Greece's Odious Debt) twierdzi, że Grecy mają dość nie tylko premiera Jeorjosa Papandreu, ale całej klasy politycznej.

"Klany oligarchów kontrolujące banki, media, firmy i całe gałęzie przemysłu i powiązani z nimi politycy nie są zainteresowani wprowadzeniem trudnych reform potrzebnych, by Grecja mogła funkcjonować w strefie euro. Gotowi są zaryzykować wypadnięcie z eurolandu, ponieważ utrzymanie status quo jest dla nich najważniejsze. W razie przywrócenia drachmy znów będą panami" - wyjaśnia.

Manolopulos sądzi, że Grecy nie chcą implozji ich kraju, a gdyby spytano ich, czy chcą pozostać w strefie euro, to odpowiedzieliby twierdząco przytłaczającą większością. Strajkujący to mniejszość. Większość chce reform i na stanowisku premiera chętnie widziałaby kompetentnego technokratę jak np. Lukasa Papademosa, byłego wiceprezesa Europejskiego Banku Centralnego.

"To, co się teraz stanie z Grecją, musi być czymś więcej niż sprytną finansową sztuczką, lub redukcją ciężaru spłat długu. Potrzebne są rzeczywiste zabiegi na rzecz zmiany systemu rządzenia. Jeśli ich nie będzie, przybliży się perspektywa chaotycznego bankructwa i powrotu drachmy" - podsumował Manolopulos.