Jedynym wyjściem z kryzysu w eurostrefie jest projekt nowej unii monetarnej oparty na kryteriach ekonomicznych, a nie politycznych - ocenił dyrektor badań w brytyjskim ośrodku badawczym RUSI (Royal United Services Institute) Jonathan Eyal.

W komentarzu opublikowanym przez ten renomowany ośrodek, Eyal pisze o ekonomicznych i politycznych skutkach kryzysu zadłużenia eurostrefy oraz załamania się przyjętego na poprzednim europejskim szczycie pakietu ratunkowego.

Każdy będzie musiał spłacać swoje długi. Komu się nie uda - wyjdzie ze strefy euro

"Jedynym sposobem przełamania impasu jest nowy projekt unii monetarnej, tym razem oparty na zasadach ekonomii, a nie polityki. Jej członkowie będą musieli zrezygnować z pełnej kontroli nad polityką finansową, która będzie ustalana na płaszczyźnie ogólnoeuropejskiej. Będą musieli nadal spłacać swoje wielkie długi. Niektórym się to uda, a innym nie. Będzie to darwinowski dobór naturalny" - napisał.

Zostaną tylko silne gospodarki

"Nie będzie tak, że euro zwyczajnie się załamie, torując drogę powrotowi narodowych walut. Zamiast tego, niektóre kraje, głównie Południa, zostaną zmuszone do wyjścia z systemu. Niemcy, Austria, Holandia i Finlandia, których finanse są w dobrym stanie, a gospodarki konkurencyjne, nadal będą posługiwać się euro" - ocenił.

Eyal nie przesądza, czy w grupie państw, które zachowają euro znajdzie się Francja. Sądzi, że rząd tego kraju zrobi wszystko, by pozostać partnerem Niemiec, nawet za cenę długich lat wyrzeczeń. Przed trudnym wyborem staną Brytyjczycy: wejść do europejskiego trzonu, czy pozostać na obrzeżach.

Według Eyala nie da się dłużej odkładać trudnych decyzji, choć - jak pisze - europejscy politycy dorastający w czasach prosperity nie są przygotowani na ich podejmowanie. Wskazuje na trudne społecznie decyzje ws. świadczeń socjalnych, emerytur, ograniczania konsumpcji, banków wymagających ochrony.

Strefa się obroni ale kosztem "straconej dekady"

Wszystko to nie uchroni Europy przed dłuższym okresem zaciskania pasa i spadku gospodarczego, co Eyalowi nasuwa skojarzenia z sytuacją Japonii, gdzie po wielkim krachu na rynku nieruchomości mówi się o tzw. straconej dekadzie.

Porównania z Wielkim Kryzysem z lat 30. XX w. uznaje Eyal za zawodne w tym sensie, że wyjście z tamtej depresji wymagało zwiększenia roli państwa, a pokonanie obecnego kryzysu - jej ograniczenia.

Europa zacznie odchodzić od modelu państwa opiekuńczego - "od kołyski po grób"

Przyszły europejski model nie będzie już opierał się na założeniu, że państwo troszczy się o obywatela "od kołyski po grób", bo państwa nie będzie na to stać. UE przestanie być kojarzona z systematycznym przyrastaniem dobrobytu i stanie się synonimem stagnacji. W polityce do większego głosu dojdą ugrupowania populistyczne.

"Nic nie przygotowało europejskich polityków na wydarzenie, które okazało się największym europejskim kryzysem od 50 lat. Wszystkie ich historyczne założenia i finansowe modele topnieją w oczach. Wygląda na to, że Europejczyków czekają długie lata oszczędności i gospodarczego spadku bez względu na to, co teraz zrobią" - napisał Eyal w konkluzji.

"Ironią jest to, że projekt euro, w założeniu mający doprowadzić do ściślejszej europejskiej federacji, przejdzie do historii jako krok idący zbyt daleko, wydarzenie, które zburzyło europejski pokój" - podsumował.

Załamanie się uzgodnionego w Brukseli pakietu ratunkowego dla eurostrefy Eyala nie dziwi: skazywał Greków na bolesne reformy i długie lata wyrzeczeń, nie rozwiązując problemu zadłużenia kraju.