Kryzys w Grecji nie ma analogii w historii, w związku z tym trudno przewidzieć, co się może wydarzyć, gdyby kraj ten stał się niewypłacalny - uważa prof. Piotr Jachowicz z katedry historii gospodarczej i społecznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Według profesora analizując sytuację, w której znalazła się Grecja, nie znajdzie się analogii do innych krajów, które w przeszłości ogłaszały niewypłacalność. Wszystkie inne bowiem prowadziły politykę monetarną na własne konto.

"Sytuacja Grecji jest nietypowa, bo kraj ten nie może wyjść ze swojego zadłużenia taką drogą, jak na przykład Argentyna kilka lat temu - to znaczy poprzez deprecjację własnej waluty, co zwiększa konkurencyjność gospodarki i pozwala uzyskać lepsze wyniki w handlu zagranicznym" - powiedział profesor.

Grecja nie może zrobić takiego kroku, bo jest przywiązana do euro, a tym samym do innych krajów strefy euro.

"Problem polega na tym, że teraz wszyscy są zakładnikami wszystkich. Kraje Europy Zachodniej bronią Grecji we własnym interesie. Jeżeli Grecja zbankrutuje, zbankrutują ich banki. To sytuacja bardzo niedobrego klinczu, który może spowodować, że wszyscy razem utoną" - powiedział.

Zaznaczył, że jest to scenariusz bardzo pesymistyczny, którego - ma nadzieję - uda się uniknąć. Jachowicz uważa, że ewentualne upadłości banków mogłoby oznaczać powtórkę kryzysu z 2008 r.

"Z tym, że teraz już niemożliwa jest terapia polegająca na pompowaniu pieniędzy, aby banki ratować i zwiększyć popyt w gospodarce. Ta droga już została wyczerpana. Wiemy, jaka jest sytuacja finansów publicznych wielu krajów" - dodał.

Jachowicz uspokaja, że upadłości banków nie musiałyby oznaczać, iż ludzie trzymający w nich pieniądze straciliby oszczędności. Dla depozytów istnieją bowiem gwarancje budżetowe. "Problem w tym, że sprawa znowu sprowadziłaby się do tego, iż zobowiązania prywatne zostałyby przekształcone w zobowiązania publiczne. A budżety są już napięte do granic wytrzymałości" - powiedział.

Według profesora, dla mieszkańców Grecji - bez względu na to, jak potoczą się sprawy - rozwój zdarzeń rysuje się dość ponuro. Jachowicz mówi, że można się dziwić ludziom demonstrującym na ulicach Aten, bo wydaje się, że program oszczędnościowy jest dla nich jedyną szansą. W przeciwnym razie nie będzie emerytur, ani wypłat dla pracowników greckiej budżetówki.

"Z drugiej strony można zrozumieć, że oni już są zmęczeni oszczędnościami, które w perspektywie i tak nie dają większych szans na wyjście z kryzysu. Jednak to sami Grecy doprowadzili się do sytuacji, w której nie ma dobrego rozwiązania. Przy okazji mogą zaszkodzić tym, którzy są dookoła. To dość niebezpieczna sytuacja" - dodał.

Profesor uważa, że obecnie jednak trudno jest do końca przewidzieć, co się stanie. "Ja nie wiem, jak to się potoczy, nie wiem, czy ktoś wie, co będzie" - powiedział. Według niego z punktu widzenia naukowca "jest ciekawie, ale trochę strasznie". "Pewnie będziemy o tym uczyć studentów" - podsumował.

W piątek grecki minister finansów Ewangelos Wenizelos zapewnił, że Grecja spłaci wszelkie zobowiązania finansowe, jakie wynikną dla niej z sięgnięcia po zagraniczną pomoc dla zaradzenia kryzysowi budżetowemu.

Postępy we wdrażaniu greckiego programu oszczędnościowego sprawdzają inspektorzy MFW, Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego (EBC), czyli tzw. trojka. Realizacja postawionych w tym programie wymogów jest warunkiem udzielania temu krajowi kolejnej transzy pomocy w wysokości 8 mld euro.

Program reform przewidujący drastyczne oszczędności, podwyżki podatków i zwolnienia w sektorze publicznym, spotyka się z gwałtownymi sprzeciwami społeczeństwa greckiego. W środę 24-godzinny strajk całkowicie sparaliżował grecki sektor usług publicznych.

Przedłużający się kryzys grecki osłabia europejskie banki, które coraz bardziej niechętnie pożyczają sobie pieniądze. Prasa francuska i belgijska doniosła, że upadek grozi Dexii, która w czerwcu miała greckie obligacje o wartości 4,3 mld euro. Belgia i Francja zapewniły, że nie dopuszczą do upadku banku.

Przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso zaproponował w czwartek skoordynowaną na poziomie UE rekapitalizację banków. Chce zaplanować pozbycie się z europejskich banków "toksycznych aktywów". Międzynarodowy Fundusz Walutowy zasugerował, że największym bankom w Europie pilnie potrzebny jest zastrzyk kapitałowy w wysokości 200 mld euro.