Grecję toczy ciężka choroba, która jest groźniejsza niż jej gigantyczne zadłużenie. To infantylizm. MFW, UE, światowe rynki głowią się, jak pomóc Helladzie i jednocześnie samemu euro, rząd w Atenach ogłasza kolejne punkty programu naprawczego, a społeczeństwo – w szczególności pracownicy rządowych służb – ma to w głębokim poważaniu i bojkotuje akcję ratunkową.
Rząd premiera Papandreu ogłosił właśnie, że pomimo planu zwolnienia do końca 2011 r. 30 tys. pracowników sektora publicznego ani w tym, ani w przyszłym roku nie zdoła zbić deficytu do poziom ustalonego z MFW i UE, konieczne więc będzie więcej pieniędzy na obsługę zobowiązań Hellady, niż przyjmowano wcześniej. Ciekawe, jak te wieści przyjmie niemiecki podatnik? Załóżmy nawet, że rząd ma szczere chęci i pragnie pójść drogą Irlandii i Łotwy, które poprzez oszczędności wykaraskały się z zapaści. Nie pozwoli mu na to jego własne społeczeństwo. Urzędy bowiem odmawiają dostarczenia organom kontrolnym list pracowników do zwolnienia, skarbówki ściągania dodatkowych podatków, a obywatele w ogóle ich uiszczania w ramach ruchu „Nie płacę”, policja zaś nie ściga podejrzanych o przestępstwa fiskalne.
Naród grecki najwyraźniej odmówił udziału w ratowaniu samego siebie. To już nawet nie krótkowzroczność, a infantylizm. Europa nie pomaga w kłopotach państwu, ale dzieciom, które pogubiły zabawki i natychmiast muszą mieć takie same, bo inaczej uderzają w bek. Hoplitów, dawnych wojowników, zastąpili dziś mazgaje.