"Właściwie nie ma dzisiaj bezpiecznych przystani, ale niektóre są mniej niebezpieczne. Dlatego rynki uciekają tam, gdzie myślą, że jest bezpiecznie, na przykład US treasury bills (bony skarbowe), czy też bunds, czyli niemieckie papiery wartościowe" - zauważa prezes NBP.
PAP: Panie Prezesie, czy w następstwie spadku wartości złotego Narodowy Bank Polski będzie wciąż interweniował na rynku walutowym sprzedając pewną ilość walut obcych za złote, w celu obrony ich kursu? Jak długo NBP zamierza pozostać aktywny?
Marek Belka: Po pierwsze interweniowaliśmy po raz drugi w ciągu dziesięcioletniej historii inflation targeting (polityki celu inflacyjnego), więc nie rozumiem skąd przypuszczenie, że ciągle. Oczywiście, że nie. Jest to dosyć rzadkie zdarzenie.
Po drugie nie powinno być niespodzianki, bo jak wyraźnie powiedzieliśmy, płynny kurs nie oznacza, że Narodowy Bank Polski Polski jeśli uzna za stosowne, nie będzie interweniował. Wreszcie, ta interwencja nie miała na celu i nie będzie miała na celu jakiejkolwiek obrony poziomu kursu. Nie zamierzamy interweniować do ostatniej kropli krwi, czy nawet do pierwszej.
Interwencja miała miejsce dlatego, że widzieliśmy na rynku elementy spekulacji i chodzi o to, by było to trudniejsze, by była ona obciążona ryzykiem. Gdy ci, którzy grają na osłabienie złotego "wiedzą", że nikt temu nie będzie przeciwdziałał, to właściwie piekła nie ma i nie ma żadnego ryzyka. Można tylko zarabiać pieniądze. Chcieliśmy temu zapobiec. Dzisiaj jak ktoś chce ryzykować, grać na osłabienie złotego, to musi wiedzieć, że może zderzyć się z interwencją Narodowego Banku Polskiego.
PAP: Czy na załamanie kursu złotego mogła w jakimś stopniu wpłynąć amerykańska Rezerwa Federalna i czy Fed i Ben S. Bernanke mogą jakoś zareagować, aby temu przeciwdziałać?
M.B.: Nie, nie, nie. Akurat tzw. luzowanie ilościowe Rezerwy Federalnej może mieć wpływ, ma chyba wpływ, na nasilenie się tendencji inflacyjnych na rynkach surowców. Także wiele krajów wschodzących, lecz dalekich od Europy, przeżywa, czy przeżywało do niedawna gwałtowny napływ kapitału i aprecjacje walut, na przykład w Ameryce Południowej. Natomiast to, co się dzieje w ostatnich tygodniach, to z polityką Rezerwy Federalnej niewiele ma wspólnego, a raczej z sytuacją wokół Grecji i kryzysu euro.
PAP: Kim są ci, którzy chcą osłabić złotówkę?
M.B.: Są to różnego rodzaju hedge fundy. Aktorów rynkowych jest bardzo wielu. To mogą być inwestorzy, głównie hedge fundy, fundusze hedgingowe.
PAP: W jakiej relacji pozostaje zmienność i osłabienie kursu złotego, a także rynku obligacji do fundamentów polskiej gospodarki?
M.B.: W żadnej.
PAP: Nie ma żadnego związku?
M.B.: Nie ma żadnego związku. Fundamenty polskiej gospodarki są dobre i przecież się nie zmieniły. Jeżeli już, to się poprawiają przez to, że deficyt budżetowy dosyć szybko spada. To co się dzieje na rynku, ma związek z ogólną sytuacją, ze zmniejszonym apetytem na ryzyko i z sytuacją w strefie euro.
PAP: Czy złoty nie traci też na wartości z powodu ucieczki kapitałów rynków wschodzących?
M.B.: No tak, ale to nie ma nic wspólnego z sytuacją w Polsce, czy też na przykład w Brazylii, bo też obserwowano tam ostatnio takie zjawisko. Wiąże się to z ogólną sytuacją, z ucieczką kapitału do czegoś, co rynki uważają za bezpieczne. Właściwie nie ma dzisiaj bezpiecznych przystani, ale niektóre są mniej niebezpieczne. Dlatego rynki uciekają tam, gdzie myślą, że jest bezpiecznie, na przykład US treasury bills (papiery wartościowe USA) czy też bunds, czyli niemieckie papiery wartościowe.
PAP: A czy rynki zachowują się racjonalnie?
M.B.: Racjonalnie się zachowują?! Jeszcze ktoś myśli, że rynki się racjonalnie zachowują?
PAP: Jaki będzie mieć wpływ osłabienie kursu złotego na kontrolę inflacji i potencjał wzrostowy PKB, a to jest przecież misją Narodowego Banku Polskiego?
M.B.: Oczywiście, że słabszy złoty oznacza większe ciśnienie na ceny, ale powinno to być skompensowane oczekiwanym przez nas, niestety, osłabieniem koniunktury gospodarczej, też spowodowanym osłabieniem koniunktury na Zachodzie i co za tym idzie, presja inflacyjna ceny powinna być w ten sposób zniwelowana. My się nie spodziewamy ponownego nasilenia napięć inflacyjnych. Raczej odwrotnie, spodziewamy się, że inflacja zejdzie do celu inflacyjnego (cel inflacyjny NBP to 2,5 proc., z odchyleniem o jeden punkt proc. w każdą stronę - PAP) w połowie roku właśnie ze względu na spowolnienie wzrostu gospodarczego.
PAP: Jak wielkie może być osłabienie koniunktury gospodarczej?
M.B.: W ostatniej prognozie inflacji i PKB z lipca przewidujemy, że w przyszłym roku będzie wzrost gospodarczy 3,2 procent. Czy tak będzie? Boże, to jest tylko prognoza. Każda prognoza jest tylko prognozą.
PAP: Otrzymał pan właśnie tytuł prezesa banku centralnego europejskich rynków rozwijających się roku 2011. Proszę przyjąć przede wszystkim gratulacje. Czy wpłynie to na pańską działalność?
M.B.: Będzie mi przyjemniej.
W Waszyngtonie rozmawiał Andrzej Dobrowolski