Produkcja przemysłowa hamuje, Polacy ograniczają wydatki na zakup komputerów i samochodów, rosną raty kredytów hipotecznych. Firmy zmniejszają rekrutację, bo boją się niepewnej przyszłości. To przekłada się na płace.
Falę tegorocznych podwyżek płac mamy już za sobą. Firmy, które jeszcze kilka miesięcy temu zwiększały moce produkcyjne i zatrudniały nowych ludzi, teraz gwałtownie hamują. Świadczą o tym wczorajsze dane o produkcji przemysłowej: w czerwcu wzrosła ona zaledwie o 2 proc., podczas gdy jeszcze w maju było to 7,7 proc.
To efekt spadku zamówień eksportowych, ale też słabszej dynamiki wzrostu popytu wewnętrznego. Polacy wciąż sporo wydają na zakup żywności, ubrań i kosmetyków, ale ograniczają już wydatki na zakup dóbr trwałych, czyli samochodów i komputerów. Według prof. Katarzyny Duczkowskiej-Małysz z Instytutu Rozwoju Gospodarczego SGH do mniejszego wzrostu konsumpcji przyczyni się np. zablokowanie płac w budżetówce, a także wzrost rat kredytów we frankach, które spłaca ponad 700 tys. gospodarstw domowych.
Na razie w firmach produkcyjnych nie ma zwolnień, bo przedsiębiorstwa do tej pory bardzo ostrożnie zwiększały zatrudnienie, ale wiele z nich ogranicza już rekrutację. Potwierdzają to dane z najnowszego raportu Pracuj.pl, z których wynika, że liczba nowych ofert pracy rośnie znacznie wolniej niż jeszcze kilka miesięcy temu. W II kwartale w portalu było 8,4 tys. ofert, czyli tylko o 6,4 proc. więcej niż w I kwartale. Dla porównania w pierwszej połowie roku, gdy mieliśmy do czynienia z prawdziwym boomem produkcyjnym, liczba ofert pracy rosła z kwartału na kwartał o 22 proc.
Spadek popytu na pracowników już przekłada się na wzrost wynagrodzeń. – Niemal co druga firma z branży samochodowej, meblarskiej, a także obrotu nieruchomościami zrezygnowała z wypłaty kwartalnej premii, a część z nich ograniczyła różne bonusy – mówi Rafał Dąbkowski z agencji doradztwa personalnego Michael Page.
W czerwcu o 12 proc. mniej zarobili np. pracownicy firmy poligraficznej A-Z Color z Ostrołęki, w której wynagrodzenia uzależnione są od wyników sprzedaży. Podwyżek nie planują nawet firmy z branży IT, które do tej pory notowały prawie 10-proc. wzrost wartości rynku.
– Szukamy kilku programistów i informatyków, ale nie zamierzamy podkupywać ich od konkurencji, proponując wyższe wynagrodzenia – mówi Marcel Kasprzak, prezes firmy informatycznej MIS z Wrocławia.
Na podwyżki mogą w tym roku liczyć przede wszystkim wysokiej klasy specjaliści z unikalnymi umiejętnościami i doświadczeniem. Obecnie duży popyt utrzymuje się np. na specjalistów od telekomunikacji, handlowców czy inżynierów budowlanych. – Ich zarobki przy zmianie pracy mogą wzrosnąć nawet o 20 – 30 proc. – mówi Dąbkowski.
W cenie są również fachowcy od budownictwa, których biorą niemal na pniu firmy kończące drogi, stadiony czy hotele na Euro 2012. – Ale jeśli inwestycje związane z mistrzostwami się skończą, popyt na nich może drastycznie spaść – przestrzega prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.
Wtedy polscy fachowcy, którym zamarzą się podwyżki, ruszą do Niemiec.