Nie dokonano strategicznego wyboru branż, które mogłyby uchodzić za polską specjalność, jak więc promować gospodarkę? – pisze dla „DGP” Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha.
Co mogą zyskać nasi przedsiębiorcy na polskiej prezydencji w UE? Zanim przejdziemy do analizy potencjalnych korzyści bądź ich braku, warto przypomnieć, w jakim otoczeniu politycznym i makroekonomicznym Polska będzie sprawowała swoje przewodnictwo.
Po pierwsze, traktat lizboński znacznie osłabił rolę i realne możliwości prezydencji, o czym mogliśmy przekonać się na przykładzie przewodnictwa Węgier. Po drugie, liderzy Unii, czyli Francja i Niemcy, a więc rzeczywista w niej władza, są obecnie skoncentrowani na poszukiwaniu rozwiązania problemów Grecji. A to, przy chęci uniknięcia ogłoszenia niewypłacalności tego kraju, w coraz większym stopniu przypomina ekonomiczną kwadraturę koła. W dodatku w kolejce czekają: Portugalia, Irlandia, Hiszpania i, być może, Włochy. I wreszcie po trzecie, kraje południa Europy są poważnie zaabsorbowane zdarzeniami w Afryce Północnej i wynikającymi z nich konsekwencjami, przede wszystkim nową falą emigracji. W takich obiektywnie trudnych warunkach przeprowadzenie w ciągu 184 dni polskiej prezydencji poważnego projektu politycznego czy też doprowadzenie do wdrożenia lub choćby przyjęcia istotnego rozwiązania gospodarczego wydaje się bardzo trudne. A znając ociężałość struktur unijnych, wręcz niemożliwe.
Niemniej czas ten nie musiałby być stracony dla polskiej gospodarki i tych, którzy są jej podmiotem, to jest przedsiębiorstw i przedsiębiorców. Stosując czysto biznesowe kryteria oceny potencjalnych możliwości, jakie niesie ważne zdarzenie w otoczeniu gospodarczym, a takim jest niewątpliwie pierwsza prezydencja Polski, należy wpierw podzielić skutki na krótko- i długookresowe.
Te pierwsze będą wynikały wprost z bilansu kosztów poniesionych przez rząd (w rzeczywistości, jak w przypadku wszystkich innych wydatków rządowych, pokrywanych przez podatników) w związku z organizacją i promocją przewodnictwa i wpływów z tym związanych. Te ostatnie będą pochodzić ze wzmożonej turystyki dyplomatycznej i towarzyszącej jej turystyki biznesowej, zatem z dodatkowego strumienia zamożnych klientów sektora usług. W tym wypadku osiągnięcie bilansu zerowego, czyli zrównoważenie poniesionych kosztów przez strumień dodatkowych przychodów, byłoby sporym sukcesem finansowym.
Perspektywa długoterminowych korzyści dla polskich przedsiębiorstw jest znacznie ważniejsza, jednak wymaga pewnej wizji i strategii działania ze strony rządu. Po to, żeby wykorzystać przypadające raz na blisko czternaście lat przewodnictwo w UE, trzeba by mieć wcześniej zdefiniowane obszary aktywności gospodarczej czy wręcz branże mogące dać przewagę konkurencyjną polskim przedsiębiorstwom w rywalizacji europejskiej. W ciągu półrocznej prezydencji mógłby nastąpić akord końcowy wprowadzenia do świadomości społeczeństw europejskich tego, co mogłoby być polską specjalnością. Natomiast w wypadku braku pewnych działań poprzedzających prezydencję, z czym niestety mamy do czynienia, ten czas powinien zostać wykorzystany do nadania procesowi promocji obszarów polskiej specjalności gospodarczej znaczącej energii początkowej.
Efektem końcowym tych działań byłoby wytworzenie prostych skojarzeń wiążących określoną sferę aktywności z danym krajem. W przypadku Niemiec jest to na przykład wysoka jakość samochodów i piwo, Francji – wina i haute couture, Anglii – usługi finansowe i futbol, Hiszpanii – turystyka i flamenco. Dla Polski naturalne i dające spore szanse sukcesu mogłoby być promowanie polskiej informatyki oraz zdrowej, bo naturalnie wytwarzanej w 700 tys. gospodarstw rodzinnych, polskiej żywności. W obu tych dziedzinach mamy spore i potwierdzone, nie tylko w UE, ale również na świecie, sukcesy.
Dodatkowo warto zauważyć, że pierwsza z tych branż niesie ze sobą tak obecnie modny i pożądany pierwiastek nowoczesności i innowacyjności, druga natomiast pozwoliłaby pozytywnie skonsumować obiegową wciąż opinię o Polsce jako kraju nieco zacofanym, bo wytwarzanie żywności ekologicznej wymaga właśnie zastosowania ekstensywnych metod produkcji i niemiłego mieszczuchom nawozu naturalnego zwanego obornikiem. Jak dotychczas nie dokonano strategicznego wyboru branż, które mogłyby uchodzić za polską specjalność, a tym samym nie wskazano, jaki miałby być motyw przewodni promocji polskiej gospodarki.
Zatem w tej sytuacji trudno jest określić, jakie korzyści mieliby odnieść polscy przedsiębiorcy ze sprawowania przez RP przewodnictwa w Radzie UE.