Według agencji ratingowej Moody’s Hosni Mubarak będzie próbował utrzymać się u władzy, zwiększając wydatki na cele socjalne. Ale jego potencjalni następcy, chcąc uzyskać poparcie, też nie będą mogli z nich zrezygnować.
Antyprezydenckie protesty w Egipcie odbijają się na sytuacji gospodarczej kraju. Agencja ratingowa Moody’s obniżyła wczoraj wiarygodność kredytową Egiptu i zmieniła ocenę perspektyw ze stabilnych na negatywne.
Moody’s wyjaśnił to rosnącą obawą, że władze będą próbować kupić sobie spokój, zwiększając wydatki na cele społeczne, co jeszcze bardziej osłabi stan finansów państwa, który i tak jest nie najlepszy. – Istnieje duże prawdopodobieństwo, że polityka fiskalna zostanie poluzowana w ramach rządowych prób uspokojenia niezadowolenia – napisała agencja w uzasadnieniu. Rating Egiptu spadł o jeden poziom – z Ba1, czyli najwyższego poziomu spekulacyjnego, do Ba2. – Zważywszy, że około połowa rządowych wydatków idzie na pensje i subsydia, jest oczywiste ryzyko, że finanse publiczne mogą się znacząco załamać – dodał Tristan Cooper, główny analityk agencji ds. Bliskiego Wschodu.
W piątek podobną decyzję podjęła inna agencja ratingowa, Fitch, która uznała, że obecne polityczne zawirowania najprawdopodobniej uniemożliwią realizację programu reform gospodarczych. W zeszłym roku finansowym, zakończonym w czerwcu 2010 r., egipski deficyt budżetowy sięgnął 8,1 proc. PKB. Rząd planował, że w bieżącym roku wyniesie 7,9 proc., do 2014 – 2015 stopniowo zejdzie do poziomu 3 – 3,5 proc.
Obawy agencji mają realne podstawy. W niedzielę Mubarak nakazał nowemu premierowi Ahmedowi Szafikowi zwiększenie zatrudnienia, walkę z inflacją i utrzymanie wszystkich zasiłków i subsydiów. Biorąc pod uwagę, że źródłem egipskich protestów – na równi z niechęcią do skorumpowanych rządów Mubaraka – były kwestie społeczno-ekonomiczne, czyli wysokie bezrobocie, szybko rosnące ceny żywności i zwiększające się różnice między bogatymi a biednymi, każdy potencjalny następca, aby się utrzymać u władzy, będzie musiał przynajmniej utrzymać wydatki socjalne na obecnym poziomie.
Drugim problemem jest odpływ kapitału i ucieczka inwestorów. Egipt ma wprawdzie wystarczające rezerwy walutowe i nie musi się zadłużać, ale jeśli protesty będą trwały tygodnie czy miesiące, zaczną one niebezpiecznie topnieć. Szczególnie że trwa odpływ kapitału za granicę. Według nieoficjalnych szacunków w zeszłym tygodniu na zagraniczne konta transferowane było co najmniej 500 milionów dolarów dziennie. Jeśli takie tempo się utrzyma, w ciągu miesiąca Egipt straci jedną czwartą swoich rezerw walutowych. Niespokojna sytuacja przekłada się też na działalność zagranicznych firm. Wczoraj o czasowym zamknięciu swoich zakładów poinformował japoński Nissan, a PGNiG o powrocie pracowników do Polski. Z powodu ograniczenia wyjazdów mocno traciły akcje firm turystycznych i towarzystw lotniczych. Dobrą informacją dla światowej gospodarki jest natomiast to, że ruch przez Kanał Sueski odbywa się bez zakłóceń, choć i tak ceny ropy utrzymują się w okolicach 99 dolarów za baryłkę.
Tymczasem inne kraje regionu próbują zapobiec powtórzeniu się tunezyjsko-egipskiego scenariusza. Premier Jordanii Samir Rifai ogłosił, że przeznaczy 550 mln dolarów na subsydiowanie cen żywności i podwyżki dla urzędników. Nie zmienia to tego, że agencja ratingowa Standard & Poor’s uznała ten kraj oraz Algierię za najbardziej podatne na rozlanie się rewolucji.