"Grecja przekonała się, że nie jest w stanie spłacić swoich kredytodawców. Irlandia sądziła, że zdoła, ale też nie mogła. Portugalia i Hiszpania wciąż uważają, że im się to uda, ale się mylą. A eurokracja odpowiedziała na to farsową obietnicą powołania niesprecyzowanej struktury, która zbierze niesprecyzowaną sumę, by spłacić niesprecyzowaną część tych rachunków. Jeśli Niemcy pozwolą" - pisze Stelzer.
Według eksperta, tegoroczne zamieszanie na rynkach walutowych dowiodło, że eurosceptycy mieli rację twierdząc, iż w dłuższej perspektywie nie da się utrzymać unii monetarnej bez unii fiskalnej.
Jak podkreśla Stelzer, rynki zdały sobie sprawę z istotnych różnic między państwami południowej i północnej Unii Europejskiej. "Państwa wpadające w olbrzymie deficyty budżetowe nie będą mogły dłużej pożyczać na takich samych warunkach co Niemcy.(...) I nie będzie więcej udzielania Portugalii kredytu na rozsądnych warunkach mimo niezdolności jej gospodarki do wypracowania zauważalnego wzrostu. Krótko mówiąc, zabawa się skończyła" - czytamy.
Zdaniem eksperta, zaczęła jednak nowa zabawa, "tym razem z eurokracją i Niemcami w roli gospodarzy, przy czym ta pierwsza zapewnia salę obrad, a te drugie pieniądze".
"Najpierw podano przystawki - pomoc dla Grecji i Irlandii, gdy rynki międzynarodowe praktycznie się przed nimi zamknęły. Potem przyniesiono danie główne: ustanowienie mechanizmów pomocy, aby upewnić pożyczkodawców, że nie muszą się obawiać niewypłacalności żadnego kraju zaproszonego na eurozabawę. I wreszcie na deser: pyszny cukierek obiecujący wszystkim, że podobny kryzys nigdy się nie powtórzy, bo wszyscy członkowie klubu są teraz gotowi pójść drogą obraną przez Stany Zjednoczone jakieś 200 lat temu. Jak to ujęli ojcowie założyciele podpisując Deklarację Niepodległości, +zobowiązujemy się jeden przed drugim naszym życiem, naszymi posiadłościami i świętym naszym honorem+ - w tym przypadku akcent pada na +posiadłości+" - czytamy.
Jak jednak podkreśla Stelzer, ta "w najwyższym stopniu idealna unia" ma swoją cenę i jest nią zgoda na to, że Niemcy będą kimś więcej niż primus inter pares.
"Płatnikiem są Niemcy, a ceną za boskie oprocentowanie ich kredytów i siłę ich nieustająco rozwijającej się gospodarki jest uleganie życzeniom kanclerz Angeli Merkel. Ta zaś w sytuacji, gdy mniej więcej połowa jej elektoratu marzy o powrocie do marki niemieckiej, a jeszcze większa jego część jest niezadowolona z płacenia rachunków za balujących Greków, nie ma innego wyboru jak żądać kontroli w zamian za gotówkę" - pisze Stelzer.
Rok kończy się więc w ten sposób, że Grecja, Irlandia, Portugalia i Hiszpania będą musiały zrestrukturyzować swoje długi obligacjami rządowymi. To zaś zmusi nie tylko ich własne banki, ale także banki w Niemczech i innych państwach do wpisania części długu rządów i przedsiębiorstw do swego bilansu. Tym samym spadnie ich zdolność do finansowania kredytami wzrostu gospodarczego.
"I tu dochodzimy do farsy. Cała ta koncentracja na sprawach wewnętrznych zmniejszyła znaczenie UE na arenie międzynarodowej, sprawiając, że efekt zacieśnienia Unii jest dokładnie odwrotny od tego, jakiego spodziewali się eurofile. Jak napisano w wewnętrznym raporcie UE, "Europa nie jest już głównym ośrodkiem strategicznego zainteresowania polityki zagranicznej USA. Stany Zjednoczone w coraz większym stopniu szukają nowych partnerów do rozwiązywania starych i nowych problemów"" - czytamy.
"Co gorsza, pod koniec roku bohaterowie tej farsy wcisnęli do grafika jeszcze jedno spotkanie, tym razem w Pekinie" - zauważa Stelzer.
Podkreśla on, że Chiny pompują pieniądze w Afrykę i państwa rozwijające się na innych kontynentach, by kupić surowce i, co ważniejsze, wpływy. Wicepremier Chin Wang Qishan już zapowiedział, że jego kraj wykorzysta swoje zasoby finansowe także do wsparcia strefy euro.
""Doceniamy wsparcie Chin" - odparł Olli Rehn, unijny komisarz do spraw gospodarczych i walutowych. Podobnie jak jego odpowiednicy w świecie rozwijającym się" - kończy swój wywód Stelzer.