Brak umowy z Rosją oznacza, że już w październiku PGNiG będzie musiało sięgnąć po zapasy.
Wszystko wskazuje na to, że polsko-rosyjskie rozmowy w sprawie kontraktu gazowego, które ruszą w sobotę w Moskwie, zakończą się fiaskiem. Jak informują rosyjskie media, Kreml nie chce się zgodzić na zmiany w umowie, których domaga się od nas Komisja Europejska. Efekt? Umowa nie zostanie podpisana, a po 20 października skończą się dostawy surowca realizowane na podstawie dotychczasowego kontraktu z rosyjskim Gazpromem. W konsekwencji już w przyszłym miesiącu Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo będzie musiało sięgnąć po zapasy. Zimę zaczniemy więc z gigantycznymi niedoborami gazu, sięgającymi nawet ponad 70 proc. krajowych potrzeb, oraz pustymi magazynami.

Cios dla przemysłu

To czarny scenariusz, ale niestety prawdopodobny. Z naszych ustaleń wynika, że polska strona szykuje się do takiego biegu wydarzeń. Z ustaleń, do których dotraliśmy, wynika, że w listopadzie Rada Ministrów może ogłosić rozporządzenie o ograniczeniu dostaw dla odbiorców przemysłowych. Gaz-System i PGNiG przykręcą wówczas co najmniej na miesiąc kurek największym klientom – zakładom chemicznym, naftowym oraz hutom. Problem ten dotknie około 20 firm. Nie ma jednak zagrożenia dla odbiorców indywidualnych, którzy, podobnie jak żłobki, przedszkola, szkoły czy szpitale, należą do tzw. grupy klientów chronionych. – Im gazu nie zabraknie. Polska ma własne wydobycie, które wystarcza, by pokryć ich potrzeby – uspokaja Andrzej Szczęśniak, niezależny ekspert rynku.
Strat nie uniknie jednak borykająca się z dużymi problemami finansowymi branża chemiczna, a zwłaszcza będące na skraju upadłości Zakłady Chemiczne Police. Wśród firm, do których przestanie docierać gaz, są m.in. Orlen oraz należący do tego koncernu włocławski Anwil, a także Huta Sędzimira czy fabryki płytek ceramicznych. Główną ofiarą wstrzymania dostaw będzie jednak sektor nawozowy. – Dla tej branży gaz to podstawowy surowiec. Gdyby go zabrakło teraz, gdy właśnie wzrasta popyt na nawozy, a producenci zaczynają odbudowywać się po wielu miesiącach kryzysu, byłby to bardzo dotkliwy cios – twierdzi Jerzy Majchrzak, dyrektor Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.

Wariant awaryjny

Według PIPCh branża nawozowa mogłaby na pewien czas zabezpieczyć się na wypadek niedoborów gazu. Firmy, zamiast produkować amoniak, mogłyby kupować go za granicą. Aby wdrożyć taki plan, musiałaby jednak dostać od PGNiG ostrzeżenie o planowanym ograniczeniu dostaw z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem. PGNiG takiej informacji nie podało. – Zakup amoniaku to duży problem logistyczny. Brakuje choćby specjalistycznych wagonów do jego transportu – tłumaczy Majchrzak.
Spółki chemiczne mają jednak ten wariant przećwiczony. Zakłady azotowe z Puław co jakiś czas importują pewną ilość amoniaku, natomiast ZA Tarnów już teraz sprowadzają go z Ukrainy. – Z problemem tym poradziłyby sobie też ZCh Police, które mają bezpośredni dostęp do portu i mogą odbierać dostawy statkiem – podkreśla dyrektor PIPCh.
Według niego import amoniaku istotnie zmniejszyłby marże zakładów azotowych, negatywnie wpłynąłby również na trwającą właśnie prywatyzację sektora chemicznego. Ewentualne braki gazu boleśnie odczuje cała gospodarka. Analitycy są przekonani, że giełda zareaguje spadkami kursów PGNiG oraz pozostałych spółek uzależnionych od gazu.
Przedstawiciele MSZ liczą jednak, że przed brakiem gazu uratuje nas kontrakt z niemieckim E.ON-em, który poprzez Ukrainę dostarczy nam potrzebny surowiec. Do jego realizacji jednak potrzeba zgody Ukraińców, którzy wspierają obecnie Gazprom.

Gazu w domach nie zabraknie

Ograniczenia w poborze gazu ziemnego wprowadzano w Polsce już w 1999, 2004, 2006 i 2009 roku. Nigdy dotąd nie dotknęły one odbiorców indywidualnych. Zgodnie z prawem ograniczeniom w dostawach podlegają jedynie ci odbiorcy, którzy zużywają powyżej 417 m sześc. na godzinę. Tymczasem używając gazu do gotowania na kuchence, wykorzystuje się zazwyczaj 150 m sześc. gazu, ale rocznie. Dla porównania zakłady chemiczne zużywają nawet ponad 36 tys. m sześc. gazu na godzinę.
Zgodnie z prawem ewentualne ograniczenie dostaw nie dotyczy także obiektów związanych z opieką zdrowotną, edukacją oraz bezpieczeństwem i obronnością państwa.
O tym, którym zakładom zostaną ograniczone dostawy w razie problemów z niedoborem gazu, decydują Gaz-System (operator gazociągów) oraz sześć spółek PGNiG. Jak tłumaczy nam Agnieszka Głośniewska z Urzędu Regulacji Energetyki, przedsiębiorstwa te co roku składają prezesowi URE do zatwierdzenia tzw. plany wprowadzania ograniczeń, które szczegółowo opisują scenariusz przykręcania kurka. Sytuacje tego typu regulowane są również w dwustronnych umowach między dostawcą a odbiorcą surowca. Plany wprowadzania ograniczeń muszą zostać aktualizowane do 15 listopada. – Zwyczajowo firmy składają te plany nie wcześniej niż na dwa, trzy tygodnie przed tym terminem – dodaje Agnieszka Głośniewska.