Takiego spadku liczby zawieranych małżeństw nie notowaliśmy jeszcze nigdy w historii – twierdzą demografowie. W pierwszym półroczu tego roku na ślubnym kobiercu stanęło 22 tys. osób mniej, niż w tym samym czasie ubiegłego roku.

Gary Becker, ekonomista i laureat Nobla, mawiał: w kryzysie ludzie kierują się przede wszystkim racjonalnością ekonomiczną, a mniej uczuciami. Taka racjonalność każe dziś Polakom odkładać decyzje o ślubie na stabilne czasy. W pierwszym półroczu tego roku liczba zawieranych małżeństw spadła o 15 proc. w porównaniu do analogicznego okresu 2009 r. – podał GUS. Dla pączkujących domów weselnych i firm specjalizujących się w usługach dla nowożeńców to już wymierne straty.

– W grudniu spadek liczby ślubów może sięgnąć 30 proc. Brak poczucia bezpieczeństwa na rynku pracy i niepewna sytuacja światowej gospodarki zniechęcają do kosztownych decyzji – mówi dr Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego.

W Polsce działa blisko 15 tys. firm specjalizujących się w organizacji ślubów i wesel, sprzedawców sukien ślubnych, dekoracji kwiatowych czy wypożyczalni limuzyn. W sumie żyje z tego blisko milion osób w całym kraju. Z sondy, jaką przeprowadził „DGP”, wynika, że branża, w zależności od miasta, notuje 30-, 50-procentowy spadek obrotów w porównaniu do ub.r. Najsilniej dotknięte zostały małe ośrodki do 20 tys. mieszkańców. W Zgorzelcu, gdzie jeszcze rok temu działało 50 firm przygotowujących ślubne dekoracje z kwiatów, dziś zostało kilkanaście.

Stosunkowo najlepiej dają sobie radę biznesy przy największych aglomeracjach, jak Warszawa czy Katowice. Ale i tu nie ma żadnej gwarancji. Małgorzata Pakuła zlikwidowała właśnie salon z sukniami ślubnymi w centrum Łodzi. W czasach prosperity, czyli w latach 2007 – 2009, sprzedawała 20 – 30 sukien miesięcznie, w tym roku – po dwie, trzy. Zwolniła ludzi, bo liczyła na przetrwanie. Ale interes i tak padł.

Największe kłopoty mają małe firmy, powstałe w okresie ślubnego boomu – jedna czwarta jest zagrożona upadkiem.

Ratunkiem mają być jesienne obniżki cen, nawet o 30 proc. Ale czy wyprzedaż to wystarczający argument, żeby stanąć przed ołtarzem?

– Ludzie patrzą w przyszłość, a ta nie jawi się im zbyt różowo – mówi dr Piotr Szukalski z Instytutu Socjologii Instytutu Łódzkiego. Dlatego zamiast uczuciami, kierują się głową.
Z opublikowanych właśnie danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w pierwszym półroczu tego roku prawie o 15 proc. spadła liczba zawieranych małżeństw w porównaniu z tym samym okresem rok wcześniej. Między styczniem a czerwcem 2009 roku w związek małżeński wstąpiło ponad 190 tys. osób. Zdaniem dr. Szukalskiego takiemu stanowi rzeczy winne jest poczucie zagrożenia na rynku pracy i niepewna sytuacja światowej gospodarki.



Zwycięża racjonalność

Potwierdzają to badania Gary’ego Beckera, amerykańskiego ekonomisty i laureata Nagrody Nobla. Udowodnił on, że w czasach kryzysów gospodarczych ludzie kierują się przede wszystkim tzw. racjonalnością ekonomiczną, a mniej uczuciami, biologią czy kulturą. Tak było w czasie kryzysu naftowego w latach 70., a także w latach 80. w Wielkiej Brytanii, gdy bezrobocie wzrosło powyżej granicy 10 proc.
Co gorsza, ta spadkowa tendencja jeszcze się może pogłębić. Na koniec roku spadek liczby ślubów może być nawet dwukrotnie większy. Te szacunki biorą się stąd, że liczba planujących ślub i wesele zdecydowanie maleje. – W ubiegłym roku o tej porze miałem wszystkie grudniowe weekendy zajęte – przyznaje Andrzej Kulęba, właściciel domu weselnego w Katowicach. Choć dziś proponuje nawet 30-procentowe rabaty, ma w kalendarzu zaplanowane tylko jedno wesele.
Ze wstępnych szacunków Agencji Artystyczno-Reklamowej Informator Ślubny, która jest największym organizatorem targów ślubnych w Polsce, wynika, że wysokość obrotów większości firm z tej branży spadła w tym roku średnio o 40 proc. – Wiele z nich funkcjonuje na granicy opłacalności, a co czwartej grozi bankructwo – mówi Andrzej Gondarz z agencji.
Przyczyną spadku obrotów jest nie tylko brak klientów. U tych, którzy decydują się na ślub, górę bierze oszczędność. Do tej pory młodzi i ich rodzice bez oporów gotowi byli wydać na ślub i wesele nawet i 50 tys. zł. Często nie mieli takich pieniędzy, więc decydowali się na zaciągnięcie kredytu bankowego. Liczyli, że wartość prezentów i pieniądze, które dostaną od gości weselnych, z nawiązką pokryją koszty wystawnej imprezy. Zazwyczaj bowiem każdy z weselników zostawiał młodym nawet 500 zł. Najbliższa rodzina wykładała nawet więcej, bo po 1000 – 2000 zł w tzw. kopercie. Teraz te kwoty znacząco zmalały. Mniej kosztowne są też prezenty. Goście kupują już raczej zastawę z Lubliany czy Włocławka, a nie Rosenthala czy od Vileroy & Boch.

Tańsze nawet kwiaty

– Zwykle goście spoza rodziny ograniczają się do 200 – 300 zł – mówi Angelika Pela, właścicielka firmy przygotowującej ślubne kwiatowe dekoracje. Skarży się, że dzisiaj nowożeńcy wybierają tańsze kwiaty. Za przystrojenie kościoła, samochodu i sali weselnej jeszcze w 2009 roku brała 3 – 4 tysiące złotych. Teraz pod naciskiem oszczędnych klientów spuściła z tonu i cen. Za tę samą pracę bierze około dwóch tysięcy złotych.
Sytuacja w branży ślubnej to zdaniem ekonomistów zła wiadomość dla budżetu państwa. Nagły spadek rentowności nawet kilkunastu tysięcy firm z prężnie dotychczas rozwijającej się branży przełoży się na wzrost bezrobocia, ale i spowoduje spadek wpływów z różnego rodzaju podatków i obniży poziom konsumpcji.