Tworzenie kalendarza wejścia do strefy euro nie jest dziś priorytetem – uważa premier Donald Tusk. Oby nie była to zapowiedź opóźnień w reformowaniu gospodarki – mówią ekonomiści.
Silny wstrząs, jakim było osłabienie euro wywołane wzrostem obaw o wypłacalność Grecji i innych krajów ze strefy euro, na nowo wywołał w Polsce dyskusję o zasadności szybkiego przyjęcia wspólnej waluty. Przedstawicielom rządu wyraźnie przestało się spieszyć do strefy euro. Najpierw premier powiedział, że nie jest priorytetem podawanie kolejnych dat przyjęcia euro. Z tą opinią zgodził się też minister finansów, który porównał strefę euro do domu wymagającego remontu.
– Wydaje mi się, że z naszego punktu widzenia nie jest źle być poza strefą teraz, gdy będą ją naprawiać – mówił w ubiegłym tygodniu Jacek Rostowski dla „DGP”.
Jeszcze do końca nie wiadomo, w którym kierunku pójdzie ten remont. Wstępne projekty już są. Komisja Europejska zaproponowała zaostrzenie kar za łamanie dyscypliny budżetowej. Według propozycji KE krajom członkowskim, które naruszałyby dyscyplinę, groziłoby odebranie unijnych środków. Komisja chce też w większym stopniu wziąć pod lupę dług publiczny. Dziś niechlubną zasadą jest, że w części krajów strefy euro praktycznie bez żadnych konsekwencji zadłużenie przekracza poziom 60 proc. PKB. Najwięcej kontrowersji budzi pomysł zwiększenia kontroli już na etapie projektowania budżetów. Komisja chce, aby projekty – zanim trafią pod obrady parlamentów narodowych – były dyskutowane przez Ecofin, zgromadzenie unijnych ministrów finansów.
Polscy ekonomiści uważają, że strefa euro ma szansę wyjść z ostatniego kryzysu obronną ręką. Jednak o ile polski rząd powinien przyglądać się kierunkowi zmian w strefie euro, to najważniejsze obecnie powinny być reformy, które umożliwią spełnienie kryteriów przyjęcia wspólnej waluty. Bo dziś nasz kraj nie spełnia żadnego z unijnych wymogów.
– Pierwsza prawdopodobna data przyjęcia euro to 2015 rok. Do tej pory powinniśmy wiedzieć, jak zmieniła się strefa euro – mówi Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. – Ale Polska powinna być do akcesji gotowa. Obniżenie deficytu i długu i tak jest potrzebne – dodaje.
Ekonomiści, z którymi rozmawiał „DGP”, nie sądzą, aby eurosceptyczny ton w wypowiedziach przedstawicieli rządu oznaczał, że rząd będzie teraz grał na czas we wprowadzaniu reform. Jak mówi Marcin Mróz, główny ekonomista BNP Paribas Fortis, inne czynniki zmuszą władze do zrobienia porządku w finansach publicznych.
– Pierwszy to program konwergencji, w którym zobowiązaliśmy się do ograniczania deficytu poniżej 3 proc. PKB w 2012 roku. Drugi to rynek – mówi ekonomista. I dodaje, że na razie duży deficyt i dług publiczny nie odstraszają od nas inwestorów.
– W dłuższym czasie brak postępów w konsolidacji fiskalnej może być przyczyną gorszej oceny polskiej gospodarki – mówi Marcin Mróz.
Według ekonomisty to wystarczy, by rząd musiał przeprowadzić niezbędne reformy.
– To, czy będziemy chcieli wejść do strefy euro szybciej, czy wolniej, ma drugorzędne znaczenie – mówi Marcin Mróz.



Euro obecnie nie cieszy się popularnością. Kryzys grecki poważnie nadszarpnął wizerunek eurostrefy. Pierwsze skutki już widać w wynikach badań opinii społecznej. Według badań CBOS, które zostały przeprowadzone w kwietniu – a więc jeszcze przed główną falą napięć spowodowaną obawami o wypłacalność Grecji – aż 49 proc. Polaków było przeciwnych wprowadzeniu euro. Za opowiedziało się 41 proc.
Analitycy są zgodni: największą przeszkodą w szybkiej akcesji jest sytuacja fiskalna. A dokładniej konieczność ograniczenia deficytu.
– To element kluczowy. By spełnić kryterium fiskalne, potrzebne będzie m.in. wprowadzenie reguły ograniczającej wydatki i dokończenie reformy emerytalnej. Druga sprawa to ustabilizowanie sytuacji na rynku. To nam ułatwi sprawne przeprowadzenie złotego przez ERM2 – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Według niego to, czy Polska będzie w stanie przyjąć euro w najbliższych latach, zależy od nowego rozdania wyborczego. Gdyby w Sejmie zabrakło większości, która mogłaby zmienić konstytucję, to nie ma szans na rozpoczęcie procesu wejścia do strefy euro w ciągu najbliższych 6 lat. Na razie scenariusz bazowy to przystąpienie w 2015 roku.
Jest jednak jeszcze jeden czynnik: nie wiadomo, czy bardzo zmęczona kryzysem strefa euro będzie chciała przyjmować nowych członków. Ekonomiści uważają, że wiele zależy od tego, czy Polska potraktuje serio proces integracji. Jak mówi Marcin Mróz, nie wystarczy jednorazowe obniżenie deficytu – rząd musi doprowadzić do tego, aby finanse publiczne były zrównoważone, albo ograniczyć deficyt dużo poniżej wartości referencyjnej.
– Wtedy będziemy mieli pole manewru w polityce gospodarczej w przypadku wystąpienia jakiegoś silnego wstrząsu. Trzeba pamiętać o tym, że nie będziemy już mieli ani własnej waluty, ani stóp procentowych – mówi ekonomista BNP Paribas Fortis.
Według Jakuba Borowskiego nie ma powodów, by sądzić, że teraz strefa euro zamknie przed Polską drzwi, jeśli tylko nasz kraj wypełni kryteria konwergencji. Strefa będzie się rozszerzać choćby po to, żeby pokazać swoją siłę.
– Fakt, że mimo problemów w samej strefie euro zdecydowano o przyjęciu do niej Estonii już od przyszłego roku, też o czymś świadczy – mówi ekonomista Invest-Banku.
Jak mówi, ryzyko, że wejście Polski do strefy zostanie zablokowane z powodów politycznych, jest znikome. Ekonomista dodaje także, że nie ma obawy, że decydenci unijni użyją argumentu o nietrwałym spełnieniu kryteriów. Polska może zawsze się powołać na precedens Słowacji, wobec której zastrzeżenia miał Europejski Bank Centralny.
– Nikomu nie będzie zależało na tym, aby Polska poniosła w tym procesie porażkę. Gdyby do tego doszło, mogłoby to zniechęcić inne kraje – mówi Jakub Borowski.
W BCC o polskiej (nie)gotowości do euro
Deklaracja premiera Donalda Tuska, z której wynika, że rząd już się nie spieszy do wspólnej waluty, wywołała dyskusję wśród ekonomistów. Włączył się do niej Business Centre Club. BCC zorganizował wczoraj debatę na ten temat z czołowymi polskimi ekonomistami – patronat nad przedsięwzięciem objął „DGP”. Poniżej przedstawiamy ich opinie.