W PZU mamy absurdalną sytuację, wszyscy moi współpracownicy zarabiają wielokrotność tego co ja. Jako prezes jestem na 390. miejscu, jeśli chodzi o zarobki w spółce - mówił w Salonie Ekonomicznym „Trójki” i Dziennika Gazety Prawnej, Andrzej Klesyk – szef PZU.
MARCIN PIASECKI, PAWEŁ SOŁTYS: Dobrze się pan czuje jako członek Rady Gospodarczej przy premierze?
ANDRZEJ KLESYK*: Bardzo dobrze.
A nie czuje pan dyskomfortu, zabierając głos w sprawie rynku emerytalnego, w którym uczestniczy pana firma?
Członkiem rady nie jestem jako prezes PZU, ale osoba fizyczna. Moim zadaniem jest służenie pomocą jako Andrzej Klesyk. Udając się na spotkania rady, muszę zostawić moje partykularne interesy za drzwiami. W podobnej sytuacji jest na przykład zasiadający w radzie prezes BZ WBK Mateusz Morawiecki.
Jakie rozwiązanie jako osoba prywatna rekomendowałby pan premierowi?
Polecałbym niezmniejszanie składki do OFE, a do tego mocne rekomendowanie filara trzeciego np. poprzez zmniejszenie podatków. Środki przekazywane do tego filara mogłyby być opodatkowane na preferencyjnych warunkach albo, jak w niektórych krajach, nieopodatkowane w ogóle.
A jako prezes PZU może pan powiedzieć, kiedy pana firma wejdzie na giełdę?
Decyzja co do konkretnej daty leży w rękach właściciela. 9 marca złożyliśmy prospekt do Komisji Nadzoru Finansowego. Mamy nadzieję, że w najbliższym czasie Komisja go zatwierdzi, dzięki czemu zaoferujemy akcje PZU inwestorom na tak zwanym road show. Dopiero po zapisach, które mam nadzieję wyczerpią podaż, zostaną w odpowiedni sposób zalokowane. Dzięki temu PZU może zadebiutować na giełdzie jeszcze przed wakacjami, tak jak zapowiadał minister Aleksander Grad.
Skąd ten pośpiech?
Nie ma pośpiechu. Umowa o Ugodzie i Dezinwestycji, którą podpisaliśmy z Eureko, mówiła o kilku datach. Po pierwsze debiut PZU na giełdzie powinien nastąpić przed końcem 2011 roku. Po drugie nasza spółka musiała przygotować prospekt w ciągu siedmiu miesięcy po podjęciu przez akcjonariuszy tzw. uchwały upoważniającej, co stało się w grudniu ubiegłego roku. Gdybyśmy czekali do lipca, to wtedy wprowadziłbym w spółkę duże komplikacje operacyjno-księgowe. Trzeba byłoby aneksować prospekt z wynikami zaudytowanymi za pierwsze półrocze 2010 roku. Uznaliśmy, że to nie ma sensu i prospekt napisaliśmy wcześniej.
Pozostaje kwestia magicznego pułapu 292 zł 50 gr za jedną akcję. Gdyby okazało się, że wycena papierów PZU byłaby niższa, to Eureko będzie miało prawo zablokować emisję. Czy pan się obawia takiej sytuacji?
Nie mogę wypowiadać się na temat wyceny, gdyż jesteśmy w okresie przygotowawczym do wejścia na giełdę. Oczywiście, ta suma jest granicą, poniżej której Eureko może zawetować emisję, ale nie musi.
Liczy pan na gest dobrej woli ze strony Eureko?
Są dwie możliwości. Po pierwsze, jeśli wycena będzie powyżej tej sumy, to Eureko nie będzie miało prawa weta. Mam nadzieję, że tak się stanie. Jeśli będzie poniżej, to, prawdę mówiąc, nie wiem, jaka będzie decyzja Eureko.
W ubiegłym roku PZU miało rekordowy zysk 3,8 mld zł. Czy nie lepiej byłoby zostawić taką spółkę w państwowych rękach?
To decyzja strategiczna rządu. Myślę, że aby kontrolować tę spółkę, nie trzeba mieć ponad 50 proc. akcji. PZU jest niezwykle ważne dla systemu finansowego w Polsce, to największy wierzyciel Skarbu Państwa. W bilansie tej firmy znajduje się niemal 40 mld zł w postaci obligacji Skarbu Państwa. Choć przed wypłatą 13 mld dywidendy, mieliśmy tych obligacji dużo więcej, to ciągle jesteśmy największym posiadaczem obligacji Skarbu Państwa. Zatem stabilność PZU jest bardzo ważna.



Porozmawiajmy o rynku ubezpieczeń. Wypłaty odszkodowań rosną dużo szybciej niż składki. Czy to zapowiedź podwyższenia cen składek?
Trzy rzeczy spowodowały wzrost wypłat odszkodowań. Po pierwsze w pierwszym kwartale zostaliśmy zasypani śniegiem. Dla porównania rok temu mieliśmy około 3 tys. tzw. szkód śniegowych, a w tym roku 40 tys. Spółkę PZU kosztuje to ponad 100 mln zł. Po drugie cykl kryzysu w ubezpieczeniach jest przesunięty o niemal 1,5 roku. Klienci na jego początku nie wierzą, że nadchodzą problemy i płacą składki ubezpieczeniowe. Po ok. 12 miesiącach decydują się zrezygnować na przykład z autocasco czy ubezpieczenia ogródka. Do tego w czasie kryzysu klienci zgłaszają nawet drobne szkody do ubezpieczyciela, w czasie prosperity nie przejmują się nimi. Trzeci element to kurs złotego i euro. Większość cen części zamiennych jest liczona w unijnej walucie. Wysoki kurs euro spowodował wzrost o 3 – 4 proc. kosztów naprawy samochodów, co przełożyło się na wypłaty odszkodowań.
Mamy trzy powody, a jedno rozwiązanie: podnieść składki. Czy tak?
Rynek czuje presję. PZU wypracowało 100 proc. zysku rynku, wszyscy inni, jeśli chodzi o wynik techniczny, są pod wodą. Konkurencja, mam nadzieję, nie będzie samobójcza.
Czyli inni podniosą składki, a PZU nie?
Nie podchodziłbym do tego tak automatycznie. W niektórych segmentach PZU powinno podnieść składki np. klientów korporacyjnych, a w innych nie.
Czy PZU zamierza przejąć jakiegoś innego gracza?
Chciałbym, ale tylko takiego, który pasowałby do naszego portfolio. Jednak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów na pewno nie pozwoli nam przejąć gracza po stronie majątkowej, czyli ubezpieczeń komunikacyjnych czy mieszkań. Co do ubezpieczeń na życie, to mamy 10 proc. rynku i tu UOKiK mógłby pozytywnie rozpatrzyć naszą aplikację. Jednak do tanga trzeba dwojga, a nikt w Polsce nie chce przejąć aktywów. Obserwujemy także zagranicę. Kilku graczy albo zbliża się do ściany, albo już się z nią zetknęło i będzie musiało podjąć decyzje o sprzedaży części aktywów. Tak będzie musiało zrobić np. AIG.
O jakim kierunku pan myśli? Europa Wschodnia, centralna, a może Zachodnia?
Na pewno nie Zachód. Tam marże są niewielkie, a społeczeństwo się starzeje. Nie ma na czym zarabiać. Rynkiem rosnącym jest centralna Europa, a mniej Europa Wschodnia. Kupno np. ubezpieczyciela w Rosji wiązałoby się z koniecznością wysłania całego autokaru ludzi, którzy musieliby pilnować biznesu.



W PZU zakończyła się restrukturyzacja. Ze swoimi stanowiskami pożegnało się 2 tys. osób, które otrzymały wysokie odprawy. Natomiast menedżerowie otrzymali podwyżki. Jak powinni być wynagradzani menedżerowie w spółkach Skarbu Państwa?
Zgodnie ze standardami rynkowymi. W PZU mamy absurdalną sytuację, wszyscy moi współpracownicy zarabiają wielokrotność tego co ja. Jako prezes jestem na 390. miejscu, jeśli chodzi o zarobki w spółce. Nikt z tego nie zdaje sobie sprawy. Opinia publiczna uważa, że jeśli prezes, dzięki ustawie kominowej, zarabia X, to jego podwładni odpowiednio mniej. Tak nie jest. Ustawa kominowa odnosi się jedynie do zarządu PZU, czyli trzech osób. Uważam, że trzeba skończyć z tą absurdalną sytuacją.
Czy ustawa kominowa szkodzi polskiej gospodarce?
Nie znam innego kraju, gdzie były tak rygorystyczne ograniczenia nałożone na menedżerów spółek państwowych. Jesteśmy pod tym względem skansenem komunizmu.
Co zrobić: znieść ustawę, zmienić?
Znieść. Wtedy cała odpowiedzialność związana z wynagrodzeniem członków zarządu spadłaby na rady nadzorcze, do czego nie są przygotowane. Nie mam na myśli tych największych spółek. Problem miałyby rady nadzorcze spółek zatrudniających np. około stu osób.
Wracając do debiutu giełdowego. Wyobraźmy sobie, że jest już jesień tego roku, PZU ma za sobą wejście na parkiet. Jaką chciałby pan mieć strukturę akcjonariatu?
Idealnym byłby Skarb Państwa posiadający blokującą wrogie przejęcia mniejszość. Kolejna ważna część to OFE oraz instytucjonalni inwestorzy zachodni. Do tego, co najmniej, jedna czwarta inwestorów rozdrobnionych w Polsce, którzy są też naszymi klientami, gdyż co drugi dorosły Polak ma polisę w PZU.
Czy to będą zadowoleni akcjonariusze?
Mam nadzieję. Jeśli za dwa, trzy lata akcjonariusze nie będą zadowoleni, to kto inny będzie prezesem PZU.
*Andrzej Klesyk, jest prezesem ZU SA