To duży krok ku poprawie bezpieczeństwa energetycznego”, „Unia bliżej gazowej solidarności”, „Gazowy kompromis w Parlamencie Europejskim” – takie optymistyczne nagłówki pojawiły się ubiegłym tygodniu w mediach, po informacji, że europosłowie przyjęli polskie poprawki do rozporządzenia zwiększającego bezpieczeństwo dostaw gazu do UE. Niestety na ten optymizm jest za wcześnie. Cóż z tego, że w rozporządzeniu, które notabene musi jeszcze zaakceptować i na które zapewne naniesie swoje poprawki Rada UE, znajduje się bardzo ważny z naszego punktu widzenia zapis, iż kraje członkowskie mają solidarnie pomagać, gdy do jakiegoś unijnego regionu przestanie dopływać 10 proc. gazu. Problem w tym, że – według naszych informacji – Polska ma się znaleźć w tzw. wspólnym regionie gazowym z Niemcami i krajami bałtyckimi. To niekorzystna dla nas konstelacja. Dostawy gazu do Niemiec są tak duże, że nawet gdyby do nas przestał płynąć surowiec z Gazpromu, kryterium 10 proc. nie zadziała. Oczywiście moglibyśmy liczyć teoretycznie na pomoc, ale jedyny łącznik z Niemcami w Lasowie pracuje już pełną parą, a o tym, jak trudno jest zbudować kolejne, niech świadczy przykład nieudanego projekty gazociągu Bernau – Szczecin forsowanego przez lata przez Gudzowatego. Wygląda na to, że mimo unijnej solidarności gazowej wciąż będziemy zagrożeni kryzysami gazowymi ze strony Rosji.