80 proc. ceny każdej sprzedanej e-książki powinno trafiać do naszej kieszeni – przekonują wydawcy. Dystrybutorzy: Kolporter i Nexto odpowiadają – to stanowczo za dużo.
W marcu z wydawcami zrzeszonymi w Polskiej Izbie Książki spotkają się przedstawiciele francuskich stowarzyszeń branżowych. Opowiedzą o warunkach sprzedaży e-książki na tamtejszym rynku.
– Zaprosiliśmy ich, bo są bardziej zaawansowani we współpracy z dostawcami e-czyt- ników – mówi DGP Piotr Marciszuk, prezes Polskiej Izby Książki.
W ten sposób wydawcy w Polsce szykują się do ustalenia korzystnych zasad współpracy z dystrybutorami e-czyt- ników i e-książek, którzy coraz szybciej zdobywają rynek. W tradycyjnym handlu, który stanowi większość rynku, w przypadku beletrystyki do kieszeni wydawcy trafia około 50 proc. ceny.

Zły przykład z USA

Na razie dystrybutor dostaje 40–50 proc. zysku.
– Uczciwy podział mógłby wyglądać tak, że około 80 proc. przypadałoby wydawcy. Dla właściciela e-sklepu 20 proc. to i tak spory zarobek, bo nie ponosi kosztów dystrybucji. Rynek dopiero się tworzy, więc musimy wypracować korzystne dla nas zasady już dziś, by potem warunków nie dyktowali dystrybutorzy – dodaje Piotr Marciszuk.
– To zdecydowanie za mało – odpowiada Maciej Topolski, rzecznik Kolportera, właściciela czytnika eClicto, który sprzedaje e-książki.
Jego zdaniem dystrybutor też ponosi koszty związane ze sprzedażą i jej obsługą oraz marketingiem.
Wtóruje mu Bartłomiej Roszkowski, prezes Nexto.pl, innego sklepu z e-bookami.
– Myślę, że stanie się to, co na rynku muzycznym, gdzie podział wygląda 50 na 50. Nie ma szans na inny podział, jeśli dystrybutor angażuje się w promocję. Jeśli natomiast tego nie robi, to realne jest 30 proc. przychodów z egzemplarza – dodaje.

Więcej informacji: E-książki: wydawcy i dystrybutorzy kłócą się o ceny.