Wydawać by się mogło, że historia z Giesche SA, jaką dziś opisujemy, nie ma prawa zdarzyć się w cywilizowanym kraju. Jak ponury żart brzmi opowieść, że przez nieudolność urzędników, którzy nie przedziurkowali akcji, a potem sprzedali je antykwariuszom, państwu i samorządom grożą gigantyczne straty.
Nie byłoby luki w prawie wykorzystywanej przez cwaniaków, gdyby Polska zamknęła kwestię rozliczenia się z poszkodowanymi przez PRL dawnymi właścicielami. Głównych winowajców należy więc szukać w tłumie decydentów ostatniego dwudziestolecia: posłów, senatorów, ministrów, premierów i prezydentów. Jedni, jak koalicja AWS-UW przed 10 laty, ustawę reprywatyzacyjną psuli. Inni odkładali projekty na półkę. Nigdy nie dało się na niej ugrać głosów wyborców, więc tłumaczono się brakiem pieniędzy i umywano ręce.
Nikt nie słuchał ekspertów, że to bomba z opóźnionym zapłonem. Właśnie wybucha. Efekt może być opłakany. Może się okazać, że państwo, zamiast z własnej woli oddać 20, 30 czy 50 proc. znacjonalizowanego majątku, odda go nawet podwójnie: najpierw spadkobiercom antykwarycznym, a potem faktycznym. Na szczęście jest jeszcze szansa, by nie być mądrym dopiero po szkodzie.