Rozmowa z JANUSZEM MOROZEM, członkiem zarządu RWE Polska ds. handlu - Polski rynek energii powinien stać się jak najszybciej konkurencyjny. Klienci będą mogli wybierać sprzedawców energii i produkty przez nich oferowane, a sprzedawcy będą chcieli zabiegać o nowe udziały w rynku.
DARIUSZ CIEPIELA*
Jak powinien wyglądać rynek energii w Polsce?
JANUSZ MOROZ**
Kształt rynku uzależniony jest w dużej mierze od regulacji. Regulację należy podzielić na dwa obszary. Pierwszy z nich to regulacja dotycząca Operatorów Systemów Dystrybucyjnych (OSD), w naszej opinii w tym zakresie wszystko zmierza w dobrym kierunku. Trwają prace nad wdrożeniem regulacji bodźcowej wspierającej zarówno działania proefektywnościowe, jak i uznanie godziwej, realnej wartości aktywów dającej odpowiedni zwrot na kapitale.
Drugi obszar dotyczy regulacji sprzedaży energii przez spółki obrotu. Pojawia się pytanie, czy w przypadku zatwierdzania taryf dla odbiorców indywidualnych możemy mówić o rzeczywistym rynku. Od wielu lat mamy do czynienia z sytuacją, w której z jednej strony pojawiają się głosy, że musi być utrzymana regulacja, ponieważ nie ma rynku, z drugiej strony pojawiają się opinie, że nie ma rynku, gdyż utrzymana jest regulacja. Każda ze stron ma swoje argumenty.
Polski rynek energii powinien stać się jak najszybciej konkurencyjny, aby klienci mogli wybierać sprzedawców energii i produkty przez nich oferowane, a sprzedawcy chcieli zabiegać o nowe udziały w rynku.
Kiedy może dojść do uwolnienia sprzedaży energii dla odbiorców indywidualnych, czyli grup G?
Jeżeli mamy dążyć do prawdziwego, konkurencyjnego rynku, to powstaje pytanie kiedy można by się pokusić o deregulację rynku. Czy będzie lepszy moment niż obecnie, kiedy stabilizacja cen na poziomie hurtowym jest widoczna od kilkunastu miesięcy i która sprawia, że różnica pomiędzy ofertą dla grupy taryfowej G a realnymi kosztami zakupu energii jest w miarę stabilna i, jak się wydaje, mniejsza już nie będzie. Z tego punktu widzenia warto rozważyć, czy dać zielone światło do wprowadzenia pierwszego etapu doprowadzenia do konkurencyjnego rynku.
Czy brak regulacji taryfy G sprawi, że będzie pełna konkurencja na rynku energii?
Musiałbym być dużym optymistą, aby tak twierdzić. Jest wiele innych czynników, które powinny być uwzględnione, aby doprowadzić do konkurencyjnego rynku, takiego jak rynki krajów zachodnich, gdzie RWE działa jak Niemcy i Wielka Brytania. Sam brak regulacji nie powoduje, że następnego dnia mamy prawdziwy rynek. Mamy wiele czynników, które należałoby uwzględnić, aby móc mówić o rzeczywiście wolnym rynku.
Czy wprowadzenie obowiązku sprzedaży energii na giełdzie pomoże w powstaniu prawdziwego rynku?
Wprowadzenie obligatoryjnego handlu energią na giełdzie jest modelem siłowym. To zapewne nie rozwiąże problemu transparentności rynku.
Warto prześledzić, jak rozpoczynały działalność giełdy energii w innych krajach europejskich. Nie uważam, że obligatoryjna giełda sprawi, że sytuacja na rynku znacznie się poprawi. Trzeba jednak się starać, aby początek był udany, i stworzyć warunki, oferty i produkty dla graczy rynkowych, aby sprzedawali swoją energię na giełdzie. Docelowo na Towarowej Giełdzie Energii oraz na transparentnych platformach obrotu energią powinien być możliwy zakup energii np. z miesięcznym, rocznym czy nawet kilkuletnim wyprzedzeniem.



Zapewne rynek energii do końca nigdy nie będzie w pełni transparentny i nie będzie elastyczny, jeśli nie będzie podobnego rynku paliw, kiedy np. nie będzie można kupić węgla z 2–3-letnim wyprzedzeniem. Nikt nie sprzeda energii z wyprzedzeniem, jeśli nie będzie wiedział, jakie będą jego koszty produkcji energii.
Jeżeli w Polsce będziemy widzieli 90–95 proc. handlu energią w kontraktach bilateralnych lub przetargach organizowanych przez wytwórców, to obawiam się, że metoda, kto da więcej, nie doprowadzi do prawdziwej konkurencji. Płynne giełdy, gdzie każdy widzi, jaki wolumen jest sprzedawany i po jakiej cenie, są lepszym rozwiązaniem.
Jakie są najważniejsze różnice pomiędzy polskim rynkiem energii a konkurencyjnymi rynkami w innych krajach?
Jeśli popatrzymy na rynki w pełni konkurencyjne, jak rynek brytyjski, to widać, że oprócz delikatnej regulacji, ale czujnej i skutecznej, mamy inną strukturę rynku. W Wielkiej Brytanii jest siedmiu graczy o bardzo podobnym potencjale, najmniejszy z nich ma 11 proc. rynku, a największy 18 proc. Każdy z tych graczy posiada innego właściciela. W takim środowisku można doprowadzić do rzeczywistej konkurencji. Spółki sprzedażowe mają bardzo mocno rozwiniętą akcję door to door, gdzie tysiące sprzedawców odwiedza klientów w domach i oferuje im różne produkty związane z energią elektryczną. Różnica w cenach energii jest już na poziomie wytwarzania. Jest tam płynny rynek, gdzie produkty można kupić z wyprzedzeniem 2–3-letnim i poprzez odpowiedni zakup, gdzie u jednego sprzedawcy jednocześnie można kupić np. energię elektryczną i gaz, można osiągnąć oszczędności w skali roku nawet 250 funtów dla przeciętnego gospodarstwa domowego, gdzie rachunek roczny wynosi 1000 funtów. 25 proc. różnicy w cenie w polskich warunkach jest nieosiągalne. W Wielkiej Brytanii sprzedawców zmieniają miliony odbiorców w ciągu roku.
Obecnie jednak w Polsce sprzedawcy oferują po kilka podobnych do siebie produktów i nie zachęcają odbiorców do skorzystania z rynku.
Instrumenty sprzedażowe wytworzą się same. Jeśli będzie płynna giełda, jeśli wytworzą się gracze na rynku i będzie można wytworzyć różnicę w cenie na poszczególnych odcinkach łańcucha dostaw, to za tym pójdą oferty dla klientów i inwestycje w ich obsługę. Dziś trudno inwestować w obsługę klienta, w tym w systemy IT ułatwiające obsługę, ponieważ przyszłość branży jest nieznana. Aby to zmienić, należy zwiększyć przewidywalność regulacji, uczestnicy rynku powinni wiedzieć, że za rok lub za kilka lat będzie tak a nie inaczej. To sprawiłoby, że wszyscy gracze staliby się bardziej odważni, bardziej by zaryzykowali i zainwestowali. Wtedy pojawią się te wszystkie elementy, jakie obserwujemy na rynku brytyjskim i skandynawskim.
**Janusz Moroz
absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. W Telekomunikacji Polskiej pełnił funkcję dyrektora ds. sprzedaży oraz dyrektora wykonawczego i dyrektora ds. inwestycji sieciowych