To że jesteśmy rynkiem rozwiniętym, prawidłowo funkcjonującym i bezpiecznym za granicą, wiedzą tylko analitycy. Indywidualni inwestorzy niestety nie.
W ciąż powstają nowe inicjatywy, których organizatorzy stawiają sobie za cel poprawę standardów polskiego rynku kapitałowego. Uczestnicy różnego rodzaju gremiów i grup konsultacyjnych w niezwykle podniosłych nastrojach radzą, jak uczynić nasz rynek lepszym, bardziej konkurencyjnym itp. Najczęściej na dyskusjach się kończy, a wysiłek intelektualny idzie na marne. Sporo tych działań ukierunkowanych jest na przyciągnięcie na nasz rynek zagranicznych spółek i inwestorów. Najbardziej pożądaną grupą są duzi, instytucjonalni inwestorzy. Efekty bywają różne, a zdarza się i tak, że mamy więcej problemów niż korzyści z przyciągnięcia takich inwestorów. Wszyscy pamiętamy dziwne raporty analityczne albo granie na osłabienie złotego. Oczywiście nikt trzeźwo myślący nie może się łudzić, że inwestorzy ci będą kierowali się interesem naszego rynku. Zagraniczne instytucje mają jedno, dobrze zdefiniowane zadanie: zarobić jak najwięcej.
Trudno natomiast doszukiwać się działań, które obliczone byłyby na zainteresowanie naszym rynkiem zwykłych, prywatnych obywateli Unii. Niedawno miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu inwestorów indywidualnych z większości krajów europejskich. Fakt, że spotkanie miało miejsce w Polsce, pozwolił przybliżyć im nasz rynek, jego potencjał i niezłą kondycję rodzimej gospodarki na tle reszty Europy. Choć w spotkaniu brali udział ludzie bardzo aktywni, byli bardzo zaskoczeni tym, jak dobrze zorganizowany i aktywny jest nasz rynek. Kuluary zdominowały pytania o naszą giełdę: jak można, nie będąc obywatelem Polski, na niej inwestować. Taki obrót spraw powinien dać do myślenia wszystkim tym, którzy wybierają akademicką dyskusję we własnym gronie. Warto by podjąć bardzo proste działania polegające na prezentowaniu naszego rynku trochę dalej. Przy obecnych możliwościach i braku większych ograniczeń w przepływie pieniędzy między krajami członkowskimi może to przynieść nadspodziewanie dobre efekty.
Analitykom z ostatniego piętra szklanego wieżowca w londyńskim City nie trzeba mówić, że jesteśmy rynkiem rozwiniętym, prawidłowo funkcjonującym i bezpiecznym. Oni o tym wiedzą. Postarajmy się jednak o przekaz informacyjny dla zwykłych inwestorów, którzy teraz inwestują na co dzień w Londynie czy we Frankfurcie. Nie oszukujmy się, spółek z Zachodu nie ściągniemy na nasz parkiet, konkurencji ze strony wspomnianego Londynu, Frankfurtu czy też Paryża nie wytrzymamy. Ale o ich inwestorów już zawalczyć możemy.