Nie warto utrzymywać nierentownych akcji w oczekiwaniu, że kiedyś odrobią straty.
Inwestowanie w długim terminie to jedno z najbardziej eksploatowanych haseł w świecie finansów. Do tego rodzaju działalności przekonują niemal wszyscy. Ma to być lekarstwo na bolączkę okresowych strat ponoszonych na rynku. Jeśli nie daje się wytłumaczyć klientom w funduszu inwestycyjnym, dlaczego właśnie ponoszą oni kilkunastoprocentową lub kilkudziesięcioprocentową stratę, wyciąga się jak z kapelusza magiczną formułę: w długim terminie straty zostaną na pewno odrobione.
Zwykle nie stoją za tym logiczne przesłanki tylko parę dobrze dobranych statystyk. Co ciekawe, perspektywa zarządzającego - czy to w funduszu inwestycyjnym, emerytalnym czy dziale zarządzania - jest zwykle krótkoterminowa. Niemal każdy w tej branży walczy o miejsce w rankingach - miesięcznych, półrocznych, rocznych. Inwestuje i spekuluje pod kątem tych rankingów. Choćby dlatego, że jeśli nawet by nie chciał brać ich pod uwagę, to robią to przełożeni zarządzającego. A od zadowolenia (lub nie) szefa będzie zależała premia czy w skrajnych wypadkach - utrzymanie się w pracy.
Podczas tegorocznego spotkania inwestorów organizowanego przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych blisko 100 z nich wzięło udział w prostym badaniu, które miało na celu pokazanie nieracjonalności dokonywanych wyborów przy działaniu na giełdzie. Pytania były modyfikacją lub powieleniem pytań, których w ostatnich latach w podobnych badaniach wykonuje się mnóstwo na całym świecie. Jedno z nich brzmiało: Posiadasz akcje dwóch spółek ABC i XYZ. Na ABC masz stratę 20 proc., na XYZ zysk 20 proc. Które z nich sprzedasz, żeby spłacić ważny dług. Odpowiedzi nie były zaskoczeniem. 66 proc. pytanych wolałoby sprzedać akcje, na których ma zysk. Pozostawiając w portfelu stratną inwestycję.
Druga grupa dostała podobne pytanie w nieco odmiennej formie: Posiadasz dwa konie ABC i XYZ. Koń ABC przegrał 80 proc. gonitw w ubiegłym roku, koń XYZ wygrał 80 proc. gonitw. Którego z nich sprzedasz, żeby spłacić dług. W tym wypadku tylko 45,8 proc. było skłonnych pozbyć się przegrywającego. W innych grupach (nieaktywnych inwestorów) odpowiadających w ten sposób jest jeszcze mniej. Co to oznacza? W przypadku realnych biznesów lub fizycznych rzeczy łatwo zrozumieć, że należy zrezygnować z rzeczy, która przynosi nam stratę (bo ta może być kontynuowana) i pozostawić tę, która przynosi zyski. Niestety, abstrakcyjny świat finansów powoduje, że w większym stopniu jesteśmy narażeni na złudzenia, które mogą być niekorzystne dla naszego portfela. Dlatego wolimy pozostawiać w portfelu coś, na czym tracimy wmawiając sobie, że kiedyś odbije. A pozbywamy się łatwo tej części, dzięki której zwiększamy majątek. Gdyby takie działanie miało sens, przedsiębiorstwa powinny zamykać rentowne oddziały utrzymując te, na których tracą.