Dochodziła piętnasta. Po całym dniu odpraw, spotkań i pisania raportów „na wczoraj” zerknąłem w kalendarz. „Zapomniałbym!”, wyrwało mi się. „Koledzy pomyśleliby, że ich lekceważę”. Z kalendarza wynikało, że za godzinę mam zamienić się w kelnera. Nie potrzebowałem zgody dowódcy na wykonywanie pozasłużbowej pracy. Nie zmieniałem fachu – za kontuarem miałem stanąć w mundurze i serwować kolegom, również umundurowanym, piwo, whisky albo wino. Wiedziałem, że nie zainkasuję z tego tytułu dodatku do uposażenia i że czeka mnie osiem godzin na nogach, noszenie butelek, sprzątanie. Mimo to cieszyła myśl, że przedzierzgnę się w nieetatowego barkeepera i będę najlepszym kolegą wszystkich oficerów naszego sztabu, łącznie z generałem.

Niestety, sztab mieścił się za granicą, był międzynarodowy, a mesy nie zorganizowali Polacy. Z rozczarowaniem dostrzegam, że przenosząc wiele pomysłów misyjnych i natowskich na grunt naszej armii, ten jeden od lat konsekwentnie pomijamy. I dlatego mes w kraju nie mamy. Kantyny poznikały, zaś stołówki czy kasyna zamieniły się w punkty żywienia kadry i nie aspirują do funkcji towarzyskich. Mamy kulturalną pustynię, niepasującą do armii z ambicjami bycia profesjonalną.

Fotele, świece lub karaoke

Oficer ze Sztabu Generalnego WP, bywając za granicą, tak jak ja zazdrości kolegom z sojuszniczych armii. Odwiedził dwa kluby oficerskie, w Waszyngtonie i Londynie. Poczuł lekki powiew wojskowego snobizmu. „Fajnie było, fotele, kanapy, świece, obrazy batalistyczne na ścianach, eksponaty i pamiątki na kominku, muzyka w tle, goście w mundurach lub garniturach. Nie znam u nas takiego miejsca, do którego mógłbym zaprosić znajomego raz na dwa– trzy miesiące na drinka lub kolację, by pogadać na luzie”, komentuje z żalem.

Faktycznie, nawet w stolicy czy gdzieś niedaleko, mimo że oficerów nie brakuje, do wyboru mamy jedynie cywilne kluby, pełne przypadkowej młodzieży, gustującej w głośnym karaoke, albo pretensjonalne i drogie restauracje. Nie inaczej jest w innych dużych garnizonach. O małych miejscowościach nie wspominam, by nie denerwować służących tam żołnierzy. Ale identyczny wybór, oznaczający de facto skazanie na restauracje, mają też wojskowe służby protokołu dyplomatycznego. W minionym roku musiały na przyjęcia dla gości z zagranicy wydać co najmniej kilkaset tysięcy złotych. Według „Planu udziału resortu obrony narodowej w przedsięwzięciach integracyjnych z NATO i UE oraz współpracy zagranicznej w 2008 roku”, nasz resort odwiedziły 364 delegacje zagraniczne! Szkoda, że nie mogliśmy gościom pokazać wojskowej tradycji i stylu, nawet tych świeżo wykreowanych. I że kasę za elegancki katering dla nich zgarniają cywile.

Atut eksterytorialności
Żołnierze służący w kwaterze Wielonarodowego Korpusu Północny Wschód w Szczecinie mają szczęście. Koszary Bałtyckie są terenem eksterytorialnym, nie obowiązuje tam polska ustawa o wychowaniu w trzeźwości. Dzięki temu w znajdujących się tam w jednym budynku trzech mesach (oficerskiej, podoficerskiej i szeregowych) mogą wieść ożywione życie towarzyskie. Mesy obsługują żołnierze z kompanii zabezpieczenia, członkowie płacą składki w wysokości 10 złotych miesięcznie. Klub oficerski działa do godziny 22, pozostałe mesy krócej.
Sonda zapuszczona

Pułkownik Anatol Tichoniuk, przewodniczący Konwentu Dziekanów Korpusu Oficerów Wojska Polskiego, ocenia, że każda idea zmierzająca do wzmocnienia więzi środowiskowych zasługuje na pozytywny odzew. „Nie jestem pewny, czy akurat formuła klubu spotkałaby się z akceptacją, trafiła na podatny grunt. Środowisko oficerskie jest spolaryzowane i tylko oddany sprawie, bez reszty zaangażowany ideowiec mógłby przekonać ludzi do takiego pomysłu”, analizuje, wskazując, że istotne dla powodzenia koncepcji jest zdefiniowanie pomysłu. Ma rację. Dlatego przyjrzeliśmy się, jak mesy lub kluby oficerskie działają w innych armiach. Doszliśmy do wniosku, że taka inicjatywa nie przerasta naszych możliwości.

Na początku wyjaśniamy – nie ma obowiązku lub natowskiego stanagu, który nakazywałby stworzenie mes czy klubów. Wszędzie, gdzie one powstały, były owocem inicjatywy oddolnej, inspirowanej miejscową kulturą lub potrzebami socjalno-bytowymi.

Mesy są najbardziej popularne wśród Anglosasów oraz ich spadkobierców po epoce kolonialnej. Z naszej sondy wynika, że bez oficerskiej mesy nie obędą się Brytyjczycy, a naśladują ich w tym Hindusi, Amerykanie, Saudyjczycy i Holendrzy. Te nacje, tak jak Brazylijczycy i Litwini, mają także oddzielne mesy dla podoficerów i szeregowych.

Znani z biesiadowania Włosi od 31 grudnia 1998 roku mają ustawę regulującą istnienie klubów oficerskich! Takie przybytki uznają również Portugalczycy (tylko dla oficerów), Norwegowie (kluby łączone dla oficerów i podoficerów, szeregowi mają kantyny) i Szwajcarzy. Mesy oficerskie nie istnieją za to w armiach chińskiej, serbskiej, chorwackiej, czeskiej, rumuńskiej, duńskiej. Japończycy mają kluby członkowskie, ale są to tanie restauracje, żywiące żołnierzy mieszkających w bazach.

Z reguły kluby są finansowane ze składek członkowskich, zwykle comiesięcznych. Od jednostek wojskowych dostają lokal (budynek) i sprzęt. UloŻ kowane są zatem najczęściej na terenie wojskowym lub po sąsiedzku. Zajmują się organizacją imprez kulturalnych, towarzyskich, sportowych. Na ogół są instytucjami non-profit, oferują członkom i ich gościom usługi po kosztach zakupu towaru. W Portugalii kluby istnieją w większych jednostkach – powstały z inicjatywy emerytowanych oficerów, mieszkających w pobliżu. W Brazylii mieszczą się na terenie będącym ich własnością (przekazanym przez wojsko lub nabytym) i są prawdziwymi kombinatami: mają sale sportowe, siłownie, restauracje, biblioteki z czytelniami, organizują bale, a nawet prowadzą ośrodki wypoczynkowe dla członków.

Aby należeć do klubu, Norwegowie płacą składkę (około 50 złotych miesięcznie) i są w nich barmanami, choć mesy mają niewielkie dofinansowanie z resortowego funduszu socjalnego. W ich kraju większą popularnością cieszą się obiekty w małych garnizonach, mniejszą w okolicy Oslo. Im dalej na północ, tym są bardziej oblegane i oferują ciekawsze atrakcje. Organizuje się w nich zabawy, przyjęcia nowicjuszy i spotkania pożegnalne zmieniających garnizon oraz imprezy dla kadry pododdziałów. Każdy weekend zaczyna się o 15.30 od happy hour, bar jest wtedy czynny do ostatniego gościa. W czasie zimnej wojny, gdy jednostki miały wyższą gotowość bojową, norweskie kluby były popularniejsze. Dziś wiele z nich działa tylko w piątki, niektóre dwa dni w tygodniu, rzadkością są mesy czynne cały tydzień. Do klubu nie wejdzie się bez karty członkowskiej, a jeśli oficer lub podoficer wprowadza gościa – odpowiada za jego zachowanie i za to, czy zapłaci rachunek. W Italii żołnierze i karabinierzy mają odrębne przybytki. Należą do nich zarówno w czynni wojskowi, jak i będący w stanie spoczynku, stanowiący większość. Do utrzymania klubów włoskich, podobnie jak saudyjskich, dokłada się resort obrony.



Mesa z tradycjami
Brytyjczycy uwielbiają kluby i puby. W ich kulturze musi tkwić gen biesiadowania. Dlatego kapitalnie zorganizowali system mes. Odgrywają one rolę nie tylko kasyna, stołówki, pubu, ale także internatu – hotelu garnizonowego. Kwaterują w nich żołnierze nie mający rodziny i nie chcący mieszkać poza bazą lub uczestnicy krótkich kursów. W dużym garnizonie znajdziemy trzy mesy – oficerską, sierżancką (dla podoficerów starszych) i szarż niższych. Wojskowi w mesach mieszkają, żywią się i spędzają czas wolny, grając w bilard, ćwicząc w siłowni, uczestnicząc w imprezach. Każda mesa ma regulamin normujący sprawy członkostwa, zachowania i ubioru, opłat, bezpieczeństwa, zarządzania obiektem. Ma też komitet: przewodniczącego, jego zastępcę, skarbnika, kipera. Brytyjskie mesy obrosły dziesiątkami zwyczajów. Przed wejściem do nich wszyscy zdejmują nakrycia głowy, co oznacza, że są „bez munduru” i nie mogą salutować. Gdy ktoś się zapomni, stawia wszystkim obecnym kolejkę. W obiekcie szarż niższych (Junior Ranks’ Mess) ukrywa się oznaki stopnia – wtedy wszyscy są sobie równi. Jeśli generał odwiedza mesę oficerską, zostawia czapkę na stole w szatni, aby uprzedzić inne osoby o swej obecności. Oficerowie muszą prosić o pozwolenie wejścia do mesy innego korpusu osobowego i vice versa. Reguła ta nie dotyczy dowódcy jednostki, oficera dyżurnego, podoficera dyżurnego i żandarmów. Brak zaproszenia do wejścia lub ociąganie się z zaproszeniem żołnierza z wyższego korpusu do mesy niższego korpusu nie mogą być powodem do wyciągania konsekwencji dyscyplinarnych wobec „opornych”. W większości mes członków obowiązują składki (miesięczne lub roczne). Są one podmiotami non-profit, więc ceny w nich są niższe niż w pubach i barach. Każdy żołnierz w delegacji może korzystać z odpowiedniej mesy w innym garnizonie, pod warunkiem że opłaca składki w co najmniej jednej mesie. Potwierdza to kartą identyfikacyjną. Budynek mesy znajduje się zwykle w pobliżu sztabu jednostki.
Dmuchnijcie żołnierzu!

W naszych warunkach być może największą przeszkodą w zorganizowaniu mes jest prawo – konkretnie ustawa z 1982 roku (nowelizowana) o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Zabrania ona w artykule 41 sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych między innymi w obiektach zajmowanych przez organy wojskowe oraz w rejonie obiektów koszarowych i zakwaterowania przejściowego jednostek wojskowych. Ale taki absolutny zakaz nie odnosi się już do ośrodków szkoleniowych (uczelnie wojskowe!) – tam nie można handlować, serwować i pić napojów zawierających powyżej 18 procent alkoholu, a zatem można sięgać po piwo, wino, drinka. Za złamanie zakazu grozi kara grzywny i przepadek napitku, choćby nie był on własnością sprawcy (artykuł 43).

Zatem nasze mesy bądź kluby należałoby dziś umieszczać w budynku wydzielonym z jednostek bądź instytucji. Zapewniam, że powielenie pomysłu enklaw oficerskich nie przyniesie ujmy mundurowi polskiego żołnierza. Po pierwsze, Polacy w ostatnich latach nauczyli się pić alkohol w ilościach nie zwalających z nóg. Po wtóre, można ustalić w regulaminie, kiedy do klubu przychodzi się w uniformie, kiedy pod krawatem, a kiedy w dżinsach. Po trzecie, można zakazać serwowania mocnych alkoholi i wstępu nietrzeźwym. Po czwarte, osobom naruszającym „mir domowy” i niepłacącym rachunków anulowano by karty członkowskie, powiadamiając przełożonych. Szczególnie opornymi zajęłyby się policja lub żandarmeria, a odpowiednia notatka w aktach pera sonalnych mogłaby pomóc wyeliminować ich ze służby, co dyscyplinowałoby posiadaczy słabej głowy.

Enklawa do remontu

Generał brygady Kazimierz Gilarski, dowódca Garnizonu Warszawa, wiele razy bywał za granicą. Wie, jak klub oficerski wygląda w innych państwach. I żałuje, że takiej placówki brakuje w Warszawie. „Chcielibyśmy coś takiego stworzyć na bazie klubu w alei Niepodległości 141A, z małym zapleczem hotelowym”.

DGW dostało ten obiekt w połowie 2006 roku od Domu Wojska Polskiego. Niestety, w stanie wymagającym kapitalnego remontu, bo służby sanitarne nie zgodzą się na uruchomienie tam gastronomii. „Dopóki go nie odnowimy, robienie tam enklawy życia towarzyskiego mija się z celem. Zainwestowalibyśmy pieniądze, a efekt byłby niezauważalny, może nawet zniechęciłby kadrę do pomysłu”, komentuje generał. Ewentualnych klubowiczów prosi o cierpliwość. Wiadomo, taka inwestycja nie jest priorytetem dla sił zbrojnych. Dobitnie ujmuje to szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego generał Franciszek Gągor „Dziś liczą się żołnierze i uzbrojenie. Sprawy z gatunku morale welfare muszą zejść na drugi plan. Nie oznacza to, że ich nie doceniam”.

Atutem obiektu przy alei Niepodległości jest jego położenie, obok stacji metra, kilkaset metrów od Sztabu Generalnego WP, kilometr od centrali MON, Dowództwa Sił Powietrznych i paru innych instytucji resortowych. Wzorcem do naśladowania w tym przypadku mógłby być klub przy kompleksie niemieckiego ministerstwa obrony w Berlinie. Oprócz baru i mesy, jest tam hotel dla osób w delegacjach i zaplecze sportowe. Oficerowie mają po c i z kim się spotykać. Najważniejsze, że chcą to robić: klub żyje, obsługują i utrzymują go na dobrym poziomie członkowie.

„Klub na Niepodległości, jeśli powstanie, zaoferuje relaks po pracy. Mam pewne pomysły, ale na razie szukam sojuszników dla inicjatywy”, wyjaśniał nam pod koniec listopada 2008 roku generał Gilarski niepewny, czy kadra związana ze stolicą będzie zainteresowana „poszerzeniem oficerskości”. Również znajomy oficer ze sztabu, zwolennik klubu, ma wątpliwości, czy znajdzie się w stolicy „masa krytyczna”, która będzie odwiedzała klub i zostawi tam pieniądze, by był on w stanie się utrzymać bez sponsoringu z kasy MON.

W polskim modelu mesy najwłaściwsze wydaje się połączenie resortowej infrastruktury w postaci klubów garnizonowych i żołnierskich, składek członków oraz ich społecznej pracy i nienastawianie się na zysk. Ostatecznie o stworzeniu takich miejsc powinna przesądzić oddolna inicjatywa zebrań oficerskich i podoficerskich. Wbrew woli kadry nic się nie uda.



Clubbing mundurowy
Kluby zajmują się kateringiem, kwaterunkiem, organizowaniem imprez towarzyskich i kulturalnych. W Arabii Saudyjskiej niektóre mają własne korty tenisowe, baseny i boiska piłkarskie, inne są pozbawione takich atrakcji lub oferują inne. W Szwajcarii działają Offiziersgesellschaft, związane nie z garnizonami, ale z kantonami. Utrzymują się wyłącznie ze składek i donacji ? ? członkowskich. Ich znaczenie zmalało po zakończeniu zimnej wojny. Na Litwie istnieją kluby dla oficerów, podoficerów i szeregowych, finansowane przez członków według ustalonej ordynacji klubowej. Budynki są własnością wojska. Kluby zajmują się kateringiem, kwaterunkiem, organizowa- ? niem imprez towarzyskich i kulturalnych. Nie ma formalnych zasad ich rozmieszczenia. W Holandii kluby dla oddzielnych korpusów kadry znajdują się na ogół na terenie baz wojskowych i są obsługiwane przez pracowników wojska. Znajdują się w nich kwatery internatowe i stołówki. Dla oszczędności w ostatnich latach pomieszczenia stołówkowe połączono, tworząc „mesę dla wszystkich”. Kierownictwo resortu obrony, po analizie popu- ? larności klubów oficerskich i ich przychodów, postanowiło też zamknąć kilka placówek. Budynki są własnością resortu, który wyposażył kluby w niezbędne ruchomości i udzielił pożyczki (zwrotnej) na rozruch działalności kateringowej. W niektórych placówkach członkowie wnoszą składki (kilka euro miesięcznie), w większości jednak kluby utrzymują się z zysków ze sprzedaży napojów. Opłacają abonament telewizyjny, internet, prenumeratę prasy.
Artur Goławski
zajmuje się tematyką związaną z rozwojem Wojska Polskiego
Tygodnik „Polska Zbrojna” nr 11 (634) 15 marca 2009
Dziś w Wojsku Polskim liczą się żołnierze i uzbrojenie. Sprawy z gatunku morale welfare zeszły na drugi plan. Niestety. FOT. BUNDESHEER. AT / Inne