Nowy pomysł na kredyty walutowe na razie nie wzbudził entuzjazmu branży, choć jej przedstawiciele przyznają, że może być lepszym wyjściem niż fala pozwów od frankowiczów.
Plan rozwiązania problemu kredytów walutowych przedstawił we wtorek wieczorem na spotkaniu z bankowcami przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Jacek Jastrzębski. Jego zdaniem banki powinny zaproponować swoim klientom zawarcie ugód, których celem byłaby zamiana kredytu walutowego na złotowy. Pomysł sprowadza się do tego, by np. kredyt we frankach przeliczyć tak, jakby od początku był w złotych, oprocentowany według stawki WIBOR i obłożony ówczesną marżą. Według Jacka Jastrzębskiego takie rozwiązanie jest uczciwe, bo zdejmuje z kredytobiorców ryzyko walutowe i jednocześnie nie stawia w gorszej sytuacji osób, które brały kredyty w złotych. Dla banków to też ważne, bo zamykając temat kredytów walutowych, pozbywają się niebezpieczeństwa strat w wyniku przegranych procesów, których frankowicze wytaczają im coraz więcej. Sprawę jako pierwsza opisała „Rzeczpospolita”.
– Naszą intencją jest, aby rozwiązanie było systemowe i ograniczało skalę sporów sądowych. Dlatego chodzi o to, żeby banki przedstawiły ofertę wszystkim kredytobiorcom walutowym, a nie tylko tym, którzy są z nimi w sporze sądowym. Cel jest taki, aby w końcu zdjąć z systemu bankowego ryzyko, jakie wiąże się z portfelem kredytów mieszkaniowych w walutach obcych, przy jednoczesnym zagwarantowaniu ochrony interesów konsumentów. Wyjście przez banki z dobrowolną propozycją adresowaną do wszystkich konsumentów posiadających kredyty walutowe spowoduje, że nie będą oni ponosić kosztów i ryzyka związanego z procesem sądowym – mówi Jacek Barszczewski, dyrektor departamentu komunikacji społecznej Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego.
Na propozycję szefa KNF rynek zareagował pozytywnie. W odróżnieniu od poprzednich, które uznawano za zbyt kosztowne dla sektora, to rozwiązanie analitycy postrzegają jako lepsze niż ryzyko strat w wyniku przegrywanych procesów. Giełdowe kursy akcji banków, które mają duże portfele kredytów we frankach, wczoraj rosły. Na przykład mBank drożał wczoraj o ponad 7 proc., za papiery Banku Millennium płacono o ponad 8 proc. więcej niż rok wcześniej.
Czy to rozwiązanie opłaci się frankowiczom? Zależy którym. Jarosław Sadowski z firmy Expander zajmującej się pośrednictwem w udzielaniu kredytów wylicza, że wdrożenie pomysłu w życie byłoby korzystne szczególnie dla tych, którzy wzięli kredyty, gdy frank był najsłabszy wobec złotego. Na przykład ci, którzy pożyczyli równowartość 300 tys. zł w sierpniu 2008 r., gdy frank kosztował mniej niż 2 zł, mogliby liczyć na spadek bieżącego zadłużenia do spłaty (z ponad 407 tys. zł obecnie do ponad 214 tys. zł) i zmniejszenie raty z ok. 2 tys. zł do 1,1 tys. zł.
– Przy wyższym kursie franka korzyści nie byłyby już tak duże, np. przy kredycie z marca 2007 r. frankowicz musiałby dopłacić ok. 18 tys. zł z tytułu różnicy w opłaconych ratach, ale jego zadłużenie do spłaty też by spadło, z ok. 313 tys. zł do 195,5 tys zł – mówi Jarosław Sadowski.
Bankowcy są zgodni, że sprawę kredytów we frankach należałoby raz na zawsze przeciąć, by nie wisiała nad systemem finansowym jak miecz Damoklesa. Ale o propozycji szefa KNF wypowiadają się bardzo ostrożnie. – Jeśli miałoby to służyć temu, żebyśmy usiedli wokół stołu i porozmawiali o wypracowaniu rozwiązania systemowego, sektorowego, to jest to absolutnie dobry pomysł – mówił wczoraj podczas Europejskiego Kongresu Finansowego prezes BNP Paribas Bank Polska Przemek Gdański. Ale jednocześnie dodawał, że jest przy tym wiele wątpliwości, zarówno prawnych, jak i etycznych.
– Poza tym, gdyby to rzeczywiście miało być tak, że banki miałyby dobrowolnie ponosić koszt tego rozwiązania, to odpowiedzialność zarządów byłaby olbrzymia. Decyzje w tej sprawie musiałyby być podejmowane przez akcjonariuszy – mówił szef BNP Paribas Bank Polska.
Zdaniem Cezarego Stypułkowskiego, prezesa mBanku, propozycja przewodniczącego KNF jest podobna do tej, jaką kilka lat temu składał prezydent Andrzej Duda. Jeśli to jest powrót do tej propozycji, to straty w sektorze bankowym będą bardzo duże. Jednocześnie, zauważa prezes mBanku, trudno będzie osiągnąć nienaruszalność prawną zawartych ugód. Chodzi np. o sytuację, w której klient znów mógłby ją zaskarżyć, gdyby uznał, że przestała być dla niego atrakcyjna finansowo.
– Nie mamy w tej kwestii pewności prawa, skoro już na wejściu kwestionowane są podstawowe paradygmaty tego, czym się zajmujemy. A podobno na końcu mamy dostać zapewnienie, że nie będzie powrotu do tych samych sytuacji. Wyobrażenie sobie całej lawiny konsekwencji, które będą z tego wynikały – to wymaga głębokiego przemyślenia – uważa prezes mBanku.
Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, również uważa, że kwestia stabilności prawnej jest bardzo ważna. – Nikt nie siądzie do układu, jeśli będzie wiedział, że jego postanowienia mogą potem zostać łatwo zaskarżone – mówi. Ale zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. Jego zdaniem do układu banki – klienci powinien też przystąpić Skarb Państwa. Bo w sumie na boomie mieszkaniowym, jaki był m.in. napędzany kredytem bankowym, również zyskał. Choćby na podatkach dochodowych od stworzonych w jego wyniku miejsc pracy czy podatku VAT.
– Jednocześnie na banki od wielu lat nakładane są nowe obciążenia, które do tej pory zawężały im finansowe pole manewru do zawierania podobnych ugód w przeszłości. Jeśli mówimy teraz o poniesieniu ciężarów, które by się wiązały z takimi systemowymi ugodami, to one powinny być rozłożone między banki, ich klientów i Skarb Państwa. Także dlatego, że to instytucje państwa sprzeciwiały się zakazowi udzielania kredytów walutowych w połowie poprzedniej dekady – mówi prezes ZBP.