Nawrót grypy ptaków może być gwoździem do trumny dla hodowców drobiu, których już wcześniej sponiewierał COVID-19.
Polska krótko cieszyła się statusem kraju wolnego od HPAI, czyli wirusa wysoce zjadliwej grypy ptaków. Uzyskała go dopiero w sierpniu, a już pod koniec listopada wykryto pierwsze ognisko tej choroby w Wielkopolsce. Tydzień później kolejne, na Mazowszu.
Nawrót epidemii był tylko kwestią czasu, bo choroba dziesiątkuje już stada drobiu w innych krajach Europy. HPAI wystąpił m.in. w Holandii, Niemczech, Belgii, we Francji, Włoszech, w Chorwacji, Słowenii, Irlandii, Danii, czy Szwecji. – W ostatnich czasach większą niespodzianką jest brak grypy ptaków niż jej występowanie – mówi Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska, zajmujący się rynkami rolnymi.
Na razie w Polsce mamy tylko dwa ogniska, ale w ciemno można zakładać, że bezpośrednie skutki ptasiej grypy będą takie jak zwykle. Tak zwane rynki trzecie – czyli kraje spoza Unii Europejskiej – zatrzasną drzwi przed nosem polskich eksporterów.
Zrobił to już Hongkong, obostrzenia wprowadziła Rosja. Polski drób nie wjedzie też zapewne do Chin i Republiki Południowej Afryki. Pytanie, jak zachowa się Wielka Brytania, która co prawda jest poza Unią Europejską, ale nadal uczestniczy w jednolitym rynku, na którym stosuje się zasadę regionalizacji – czyli embargo na dostawy dotyczy tylko regionów zapowietrzonych, a nie całego kraju.
Zamknięcie eksportu poza Unię, który dziś (wliczając Wielką Brytanię) stanowi jedną trzecią sprzedaży polskiego drobiu za granicę, będzie dodatkowym ciosem w branżę, bo ograniczy możliwości zbytu. Kraje unijne same będą musiały uporać się z nadwyżkami produkcji (rynki trzecie zamkną się również przed nimi), więc sprzedaż im naszych nadwyżek drobiu może być trudna. Polska jest dziś największym producentem w tej branży pośród wszystkich krajów członkowskich.
Grypa ptaków zaogni problemy, które wcześniej wywołała pandemia koronawirusa. To ona zamknęła jeden z głównych kanałów sprzedaży, czyli sektor HoReCa (hotele, restauracje, catering). Firmy zajmujące się przetwarzaniem i konserwowaniem mięsa z drobiu już w pierwszym półroczu zanotowały duże pogorszenie wyników. Rentowność kapitałów własnych spadła z 11 proc. w I połowie 2019 r. do 6,8 proc. w tym roku. W tym samym okresie pogorszyła się kondycja finansowa firm, bo rentowność aktywów zmalała do 3,1 proc. z 5,3 proc. W dół zjechał zysk ze sprzedaży (do 1,3 proc. z 2 proc.) oraz marża (z 2,4 proc. do 1,8 proc.).
– Widać wyraźne pogorszenie opłacalności całego biznesu. Wynik finansowy mocno się pogorszył, spadł ze 135 mln zł na koniec I półrocza 2019 r. do 89,7 mln zł na koniec czerwca tego roku. Do tego warto zwrócić uwagę, jak się kształtował wskaźnik rotacji zapasów, który pokazuje, jak długo mięso jest przetrzymywane w chłodniach. Mamy wyraźny wzrost tego wskaźnika z ok. 16 do 21 dni – wylicza Jakub Olipra. I dodaje, że polska branża padła ofiarą własnego sukcesu. Swoją potęgę w Europie sektor zbudował na dobrej relacji jakości do ceny. To jednak utrudnia teraz podniesienie się po ciosie.
– Niska cena za dobrą jakość pozwalała eksportować mięso do europejskich restauracji bez konieczności budowania własnej marki. A bez niej trudno teraz zastąpić kanał HoReCa sprzedażą ze sklepowych półek – tłumaczy Jakub Olipra.
Nadwyżki mięsa w chłodniach bardzo szybko doprowadziły do dużego spadku cen skupu drobiu. W październiku były one o 10,8 proc. niższe niż przed rokiem. Najgłębszy dołek zaliczono w sierpniu, gdy cena spadła do poziomu najniższego od 10 lat. Ubojnie dają niskie ceny, bo próbują sprzedać mięso za granicę, również ostro je obniżając. Widać to po tym, że wartość eksportu spada szybciej niż jego wolumen. Po ośmiu miesiącach wartość sprzedaży za granicę mięsa drobiowego, jego przetworów i żywych zwierząt była niższa o 7,2 proc. Za to wolumen sprzedaży mięsa (które w eksporcie ma 84-proc. udział) zmalał jedynie o 1,3 proc.
Podobne dane przytacza Katarzyna Gawrońska, dyrektor Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz. Według wyliczeń KIPDiP producenci sprzedają niemal tyle samo mięsa, ile w zeszłym roku (mniej o 2,6 proc.), ale znacznie taniej (o niemal 11 proc.), a ujemne marże na sprzedaży zagranicznej ma większość zakładów. Gawrońska zwraca uwagę, że ta walka na ceny ma też swoje podłoże w mało elastycznym zachowaniu hodowców. O ile w wyniku pierwszej fali COVID-19 większość krajów europejskich ograniczyła produkcję, o tyle w Polsce drobiarskie uboje przemysłowe wzrosły w porównaniu z poprzednim rokiem. Po ośmiu miesiącach, według danych Eurostatu, wynosiły ponad 1,76 mln ton, czyli o 3,43 proc. więcej niż w tym samym okresie 2019 r. Teraz niektórzy producenci nie chcą już odbierać żywca od hodowców. Rynki trzecie były jedyną szansą na wypchnięcie nadwyżek towaru.
– Utrata rynków globalnych będzie oznaczała przekreślenie szans na jakąkolwiek ich sprzedaż, nawet ze stratą – uważa Katarzyna Gawrońska.
Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz szacuje, że polskie zakłady drobiarskie od stycznia do końca sierpnia tego roku straciły z powodu trudności eksportowych ok. 800 mln zł przychodów.