- Nadchodzące miesiące to będzie okres weryfikacji, kto wykorzystał środki z tarcz i czas na dostosowanie się do nowych realiów, a kto nie - mówi w rozmowie z DGP Paweł Szczepankowski, dyrektor zarządzający firmy Atradius w Polsce.
Dziennik Gazeta Prawna
Zajmują się państwo badaniem moralności płatniczej i tym, jak wpływa na nią pandemia. Czym w ogóle jest moralność płatnicza?
DGP
To pojęcie określa podejście firm do regulowania przez nie własnych zobowiązań wobec innych. Tworząc nasz barometr praktyk płatniczych, badamy, jak zmieniają się terminy zapłaty, jak wyglądają opóźnienia w płatnościach oraz jaka część tych płatności w ogóle nie jest regulowana.
Która z tych zmiennych jest kluczowa, żeby stwierdzić, że moralność płatnicza jest wysoka bądź niska?
One się wzajemnie uzupełniają. W pierwszym kroku jednak zawsze sprawdzamy, jak duży udział obrotów handlowych jest realizowany z odroczonym terminem zapłaty, i dopiero na to nakładamy kolejne elementy: ile jest realizowanych po czasie, a ile w ogóle zostaje zaliczonych do strat, bo wierzyciel się z nich nie rozliczył.
Jak w takim razie wygląda obecnie moralność płatnicza polskich przedsiębiorstw i czy pandemia miała na nią jakiś wpływ?
Miała, aczkolwiek nie jest to taki wpływ, jakiego można by się było spodziewać. Wyraźnie wzrósł udział sprzedaży w kredycie kupieckim, czyli z odroczoną płatnością. W poprzednich latach bardzo rzadko bywało, by ten udział przekraczał 30 proc. To się zaczęło zmieniać w 2019 r., gdy odsetek ten wzrósł do ok. 50 proc. A teraz sięga 55 proc. obrotów. To jest rekord wszech czasów. Co ważne, polskie firmy pod tym względem zajęły miejsce w czołówce Europy Wschodniej. Do tej pory wyraźnie od niej odstawaliśmy. A w tym roku jesteśmy powyżej średniej dla regionu i dogoniliśmy niektóre państwa Zachodu. Znaleźliśmy się na poziomie takich krajów jak Austria i Niemcy.
To dość zaskakujący wynik: w czasie kryzysu zaufanie między firmami powinno maleć, a więc nie powinny one godzić się na odraczanie płatności.
Rzeczywiście, wydawałoby się, że pandemia nie sprzyja sprzedaży w kredycie kupieckim, tymczasem z naszych badań wynika, że 40 proc. firm deklaruje odważne oferowanie wydłużonych terminów płatności, a jedynie 20 proc. pytanych preferuje bardziej restrykcyjną politykę: skraca terminy, wychodzi z kredytu kupieckiego, jak tylko się da. Elementem, który był tu decydujący, była przede wszystkim chęć wsparcia sprzedaży, która w czasie pandemii zaczęła podupadać. Firmy godziły się na zapłatę z opóźnieniem, żeby tylko zbyć towar. Obroty mocno spadły, szczególnie II kwartał był bardzo trudny, co widać choćby w danych GUS. Wynika z nich, że obroty w dużych firmach zmniejszyły się o 14 proc. w porównaniu z II kwartałem 2019 r. To pokazuje, jak mocne było uderzenie. Skoro problem z popytem był tak duży, to firmy zaczęły szukać sposobów na podtrzymanie go. Obniżanie cen ma swoje granice, korzystano więc z innych metod, by uatrakcyjnić ofertę. I jednym z nich było odroczenie terminów zapłaty.
Jakie znaczenie miały tarcze antykryzysowa i finansowa? Bo przecież zgoda na późniejszą zapłatę to ryzyko zaburzeń płynności.
Przez ostatnie trzy kwartały firmy traciły obroty i rentowność, ale nie traciły płynności, co też wiemy z danych GUS. A skoro tak, to musiał zadziałać jakiś zewnętrzny czynnik, który tę płynność podtrzymał. Logiczna jest teza, że przynajmniej duża część tej płynności to efekt tarcz. Wystarczy spojrzeć też na dane podaży pieniądza, które publikuje Narodowy Bank Polski. Po 10 miesiącach firmom na rachunkach przybyło 60 mld zł, to jest wzrost o 19 proc. A gotówki w obiegu jest więcej o 75 mld, czyli o jedną trzecią. Widać więc, jak potężny zastrzyk dostał rynek. W naszym barometrze widać to po tym, jak przedsiębiorcy oceniają wielkość należności straconych, takich, co do których nie ma nadziei, że kontrahent je zapłaci. Co prawda opóźnień jest więcej, ale należności straconych, zaliczanych do strat jest mniej.
No dobrze, ale z jednej strony mamy zwiększenie zasięgu kredytu kupieckiego, z drugiej spadek należności straconych. To jaka w końcu jest ta polska moralność płatnicza, lepsza czy gorsza niż przed pandemią?
Samo zwiększenie kredytu kupieckiego nie jest niczym złym, przecież to dwie strony transakcji zgadzają się na odroczenie zapłaty. Złe są opóźnienia względem ustalonego terminu. Nasi respondenci sygnalizują, że udział płatności regulowanych w terminie jednak spadł, z 60 do 50 proc. Ale udział należności nieściągalnych w portfelu też zmalał, do 6 proc. z ok. 10 proc. I bez względu na to, czy porównamy to z odczytami ze Wschodniej Europy czy Zachodniej, wszędzie widzimy ten sam wzór. W naszym przypadku może to też być pośredni skutek tarcz. Firmy, które ubiegały się o wsparcie, musiały wykazać, że są rzetelnymi podatnikami, ale też uczciwie rozliczają się w swoich relacjach biznesowych. Dostępność tarcz to nie tylko gotówka, którą dostały przedsiębiorstwa, ale też motywacja do tego, by poprawiać swoją moralność płatniczą. Podsumowując: skoro jest mniej należności straconych, to możemy uznać, że obecnie moralność płatnicza jest większa niż przed pandemią. Firmy płacą może nieco wolniej, ale bardziej solidnie.
Co to oznacza dla ubezpieczeń należności?
Przede wszystkim nie nastąpiło tsunami szkód, na likwidację których musielibyśmy wypłacać odszkodowania. Ryzyko takiego tsunami w marcu wydawało się bardzo realne. Doszłoby do niego, gdyby pod wpływem pandemii firmy straciły płynność i przestały płacić sobie nawzajem. Czarne scenariusze na szczęście się nie sprawdziły. Co prawda teraz powoli odnotowujemy pierwsze zwiastuny pogorszenia sytuacji, ale i tak jest o wiele lepiej od prognoz z wiosny.
Jak moralność płatnicza wygląda w podziale na branże? Zapewne w innej kondycji jest sektor produkcyjny, a w innej usługi.
To prawda, od początku najbardziej cierpi sektor HoReCa, czyli hotele, restauracje i catering. Te firmy otrzymały najmocniejsze uderzenie i dziś nadal są w sytuacji niewiele lepszej niż na początku. Do tego transport, motoryzacja, trzeba też będzie bacznie się przyglądać budownictwu. Z danych o inwestycjach prywatnych, które publikuje GUS, widać, że w tym roku będzie raczej słabo. Zapaść inwestycyjna wystąpiła w II kwartale, w III niewiele się pod tym względem zmieniło, IV kwartał – jeśli miałbym przewidywać – nie będzie wiele lepszy od trzeciego. W inwestycjach publicznych mamy też wiele znaków zapytania, zarówno jeśli chodzi o krajowy budżet, jak i problemy z powołaniem Europejskiego Funduszu Odbudowy.
Czy kłopoty sektora HoReCa, czy transportu widać w wynikach waszych badań?
Widać duże zróżnicowanie między firmami nawet z tych samych sektorów. Znaczenie zaczyna odgrywać to, jak przedsiębiorca wykorzystał ostatnie miesiące na dostosowanie się do nowych realiów. Czy zdołał opracować nowy model biznesowy, jak szybko porzucił strategię powrotu do poprzednich rozwiązań, które w czasie pandemii sprawdzają się gorzej.
Gdyby ktoś pana zapytał, jako fachowca od oceny ryzyka, czego powinniśmy się bać na początku przyszłego roku, to co by pan odpowiedział?
To będzie newralgiczny moment. Przekonamy się, czy zastrzyk gotówki z tarcz, który dostał rynek, został dobrze wykorzystany. Zbliżamy się do takiego punktu krytycznego, w którym będzie można powiedzieć „sprawdzam”. Zapowiedź widzieliśmy już po zniesieniu pierwszego lockdownu. Samo zamrożenie firmy przetrwały, przyjmując przetrwalnikowe formy: zredukowały koszty do minimum i przy zasilaniu z rządowych tarcz były w stanie przeczekać najgorszy okres. Ale już częściowe odmrożenie spowodowało konieczność powrotu do wydatków operacyjnych – a przynajmniej części z nich – przy jednoczesnym ubytku przychodów z rynku. Okazało się wtedy, że największym zagrożeniem nie był sam lockdown, tylko czas krótko po nim. Teraz może nastąpić powtórka na większa skalę, tym bardziej że dopływ gotówki z tarcz będzie ograniczony. I zobaczymy, kto właściwie wykorzystał czas i zasoby, by dobrze się do tego przygotować. Same firmy różnie to postrzegają, mamy bardzo duże rozbieżności ocen. Ok. 40 proc. naszych respondentów spodziewa się poprawy kondycji finansowej, ale 30 proc. jest przeciwnego zdania. To, co nas niepokoi i na co trzeba zwracać uwagę, to rosnąca liczba restrukturyzacji firm. Od lipca, po wprowadzeniu tzw. restrukturyzacji uproszczonych, ich liczba wystrzeliła. Do końca października było ich więcej niż w całym 2019 r.
Jak rozumieć to „wykorzystanie czasu i zasobów” – chodzi o przebranżowienie się?
Z tym to byłbym ostrożny. Jeśli ktoś przez 20 lat prowadził restaurację, to nie zacznie od zaraz programować w Pythonie. Większość firm, zwłaszcza małych i średnich, będzie nadal działać w swoich branżach, z tym że zostanie zmuszona do zmiany swoich procesów biznesowych.
Rozumiem, że chodzi o to, że np. ekskluzywna restauracja, w której wcześniej nie można było zamówić jedzenia z dowozem do domu, teraz będzie musiała uruchomić taki kanał sprzedaży.
Restauracje to dobry przykład, wiele z nich przerzuciło się na tryb delivery. Ale duże kafeterie, zlokalizowane wcześniej w centrach biurowych, mogą mieć z tym problem. Trzeba też pamiętać o tym, że zmiana modelu działania jednych branż będzie wpływać na funkcjonowanie innych. Jeśli ktoś będzie miał mniejsze obroty w restauracji, a coraz większe w dostawach do domu, to może się zacząć zastanawiać – na przykład – po co mu taki duży lokal. To się może przekładać na rynek najmu nieruchomości komercyjnych. Takich zależności jest więcej, niektórych w tej chwili nawet nie jesteśmy w stanie uchwycić, bo są mało oczywiste i niewidoczne na pierwszy rzut oka.
Na co firmy ubezpieczające należności będą teraz zwracać uwagę?
Kluczowe będzie podtrzymanie płynności w sytuacji, gdy kroplówki z rządowych programów pomocowych zostaną odłączone. Zresztą przedsiębiorcy najbardziej boją się utraty płynności finansowej, co wynika z naszych badań. Największe ryzyko, ich zdaniem, wiąże się z utrzymaniem odpowiedniego poziomu przepływów gotówkowych. Na drugim miejscu respondenci wymieniają kontrolę kosztów, na trzecim – ograniczenie popytu na sprzedawany towar lub usługę.
A co z dostępem do finansowania? Ekonomiści uważają, że dzięki tarczom firmy mogły obejść się bez kredytu bankowego. I dobrze, bo kredyt, choć jest rekordowo tani, to wcale nie jest bardziej dostępny.
Nie pytaliśmy bezpośrednio o tego typu obawy, ale one wiążą się z obawami o płynność. Ewidentnie polityka kredytowa banków, zwłaszcza odnośnie do krótkoterminowego finansowania firm, jest zacieśniana. Takie podejście z pewnością utrudni przedsiębiorcom życie. Choć trzeba powiedzieć, że rekordowo niski koszt kredytu daje ulgę tym, którzy już są w bankach zadłużeni. To zresztą też jest jeden z powodów tego dużego otwarcia na kredyt kupiecki. Finansowanie to jednak znacznie szersze zagadnienie niż tylko kredyt bankowy. Interesujące będzie zestawienie na koniec roku obrotów przedsiębiorstw z raportami firm faktoringowych i poziomem ubezpieczeń należności. Wtedy będziemy wiedzieć, jak to finansowanie działalności rzeczywiście wygląda.