- Nie ma sensu czekać z regulacjami, które są proprzedsiębiorcze, prorynkowe i mają poprawić efektywność wydatkowania publicznych pieniędzy - mówi Przemysław Grosfeld, zastępca dyrektora departamentu doskonalenia regulacji gospodarczych w Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii.
DGP
Jak pan ocenia przygotowanie rynku do wejścia w życie nowych przepisów o zamówieniach publicznych?
Sądząc po tym, jak przebiegały konsultacje nad projektem nowelizacji tych przepisów, uznałbym, że zamawiający są przygotowani. W uwagach zgłaszanych do projektu widać było duże zrozumienie materii i to, że została już ona przepracowana. To właśnie te uwagi pozwoliły nam poprawić kilka elementów w projekcie. Mam na myśli zarówno uwagi kierowane ze strony rządowej, jak i samorządowej. Widać, że zamawiający poznali tę ustawę, rozumieją ją i mają na jej temat własne przemyślenia. Potwierdza to także przebieg obrad z Komisją Wspólną Rządu i Samorządu Terytorialnego.
Kiedy można spodziewać się uchwalenia wspomnianej przez pana nowelizacji?
Patrząc realnie – pod koniec listopada. W tej chwili projekt jest na Komitecie Europejskim, w przyszłym tygodniu prawdopodobnie zostanie wysłany na Komitet Stały Rady Ministrów. Liczymy na to, że rząd przyjmie go pod koniec października, a następnie projekt trafi do Sejmu. Z racji tego, że przewidziane w nim zmiany nie mają rewolucyjnego charakteru, liczymy na to, że prace w parlamencie będą przebiegać sprawnie i przed końcem roku, z odpowiednim zapasem czasowym, nowelizację uda się uchwalić.
Co oznacza, że niewiele zostanie czasu na przygotowania do ich wejścia w życie. A był ponad rok na ich nowelizację. Nie dało się tego wcześniej zrobić?
Plan był właśnie taki, by zrobić to wcześniej. Duża część tych przepisów była już gotowa na początku roku i zamierzaliśmy uporać się ze wszystkim do połowy roku, najpóźniej do jesieni. Pandemia bardzo wpłynęła na ten plan. Po prostu nie mogliśmy tego przyspieszyć. Wszystkie siły – i rządowe, i sejmowe – skierowane były na epidemię. Oczywiście wewnątrz ministerstwa trwały prace nad projektem, ale formalnie proces legislacyjny mógł ruszyć dopiero w wakacje. I tak też się stało.
Może więc warto przełożyć datę wejścia w życie tej nowelizacji i dać ludziom trochę czasu na jej wdrożenie?
Na tym etapie nie sądzę, żeby było to potrzebne. Warto pamiętać o tym, jakiego rodzaju są to zmiany. Mają one przede wszystkim charakter doprecyzowujący, nie wprowadzają żadnej rewolucji. Dotyczą głównie dwóch kwestii. Pierwsza to procedura uproszczona, przede wszystkim jej dwa warianty negocjacyjne. Druga to środki ochrony prawnej i kontrola, a więc przepisy w dużej mierze skierowane nie bezpośrednio do zamawiających czy wykonawców, tylko raczej do Krajowej Izby Odwoławczej i Urzędu Zamówień Publicznych. Dlatego nie wydaje mi się, by te zmiany mogły zaburzyć proces przygotowań do wdrożenia nowej ustawy.
Tymczasem pojawiły się też głosy, by przesunąć termin wejścia w życie samej ustawy.
Na razie to tylko jeden głos – Związku Powiatów Polskich. W mojej ocenie nie ma sensu czekać z regulacjami, które są proprzedsiębiorcze, prorynkowe i mają poprawić efektywność wydatkowania publicznych środków. Wartość nowej ustawy jest, moim zdaniem, dużo większa niż obawy związane z jej wdrożeniem. Trzeba przy tym pamiętać, że choć ustawa rzeczywiście jest nowa, to jednak podstawy funkcjonowania systemu pozostają niezmienione.