Za Wielkim Murem można robić wielkie interesy, na których skorzysta cała polska gospodarka. Ale trudno tam działać bez zaplecza stworzonego przez państwo – wynika z debaty zorganizowanej przez DGP
ikona lupy />
Media
ikona lupy />
Media

Czy eksport na rynek chiński jest dla polskich firm alternatywą, czy koniecznością? Jakie wyzwania niesie on dla rządu i przedsiębiorców?

Andrzej Gantner: Na chińskim rynku pojawiliśmy się lata temu. Jest bardzo trudny, ma wiele ograniczeń i stwarza wiele szans, choć konkurencja jest coraz trudniejsza. Nadal mamy bardzo niekorzystny bilans handlowy, który kształtuje się jak 1:12. Jedynie w branży żywnościowej jest to jak 1:2. Na razie nie potrafimy wykorzystać tego potencjału.

Dlaczego?

Agnieszka Maliszewska: Zrobiliśmy już dużo, pozostaje wiele do zrobienia. Jako branża mleczarska musimy eksportować 30 proc. naszej produkcji, konieczne jest więc poszukiwanie zbytu także poza Europą. A Chiny są największym na świecie importerem mleka i produktów mlecznych. My na tym bardzo korzystamy, nasz eksport rośnie i dotyczy już nie tylko mleka w proszku, ale i finalnych produktów. Potencjał mamy jeszcze większy. Wysyłamy do Chin coraz więcej sera. Upodobania Chińczyków zbliżają się bowiem coraz bardziej do europejskich.

Jak ważny jest chiński rynek mięsny?

Jacek Strzelecki: Obecnie chiński rynek mięsny jest dla nas zamknięty. Eksport polskiej wieprzowiny do Chin nie jest możliwy z powodu afrykańskiego pomoru świń (ASF). Jeśli chodzi o drób, to choć z ptasiej grypy uporaliśmy się i moglibyśmy z powrotem eksportować do Chin, to nadal nie mamy zgody Pekinu. Co gorsza istnieje zagrożenie, że w tym roku w ogóle nie będziemy eksportować drobiu do Chin, bo EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności) w swoim ostatnim alercie przestrzega przed powrotem jesienią i zimą epidemii. To tym bardziej boli, bowiem polska branża drobiarska w Chinach zrobiła wiele, by zdobyć swój przyczółek rynkowy. Ponadto mimo iż od maja 2017 r. Polska posiada status kraju wolnego od BSE (potocznie zwanego chorobą szalonych krów), to Chiny nie odpowiedziały na nasze kilkukrotne prośby o otwarcie rynku dla polskiej wołowiny.

Czy inicjatywa jest po stronie polskich firm, czy powinny się w rozwój naszego eksportu zaangażować również władze państwowe?

Jacek Strzelecki: Przede wszystkim musimy w Polsce opanować ASF. Prawie sto ognisk w Polsce to antyreklama. Nasze władze powinny intensywnie pracować nad otwarciem chińskiego rynku dla polskiej wołowiny. Mamy tutaj wiele argumentów „za”.

Chiny to rynek trudny, bezwzględny i konkurencyjny. W Chinach produkt importowany jest postrzegany jako produkt o wysokiej jakości i bezpieczeństwie. Mimo tego sprzedaż nie jest łatwa, bo Chińczycy nie potrzebują jako takiego mleka, mięsa czy innych produktów żywnościowych, ale potrzebują wysokiej jakości białka zwierzęcego lub roślinnego czy innych wartości odżywczych, a do tego w odpowiedniej cenie. Zrozumienie co w Chinach znaczy „odpowiednie”, jest kluczem do sukcesu.

Agnieszka Maliszewska: Wysokie ceny wieprzowiny nam sprzyjają, wygrywamy, bo produkty mleczne pozwalają inaczej zaspokoić zapotrzebowanie na białko. Pandemia na część firm sprowadziła kryzys. Ale ci, którzy już wcześniej byli na chińskim rynku, notują nawet 70-proc. wzrost. To świadczy o uznaniu dla naszych wysokiej jakości produktów. Ale ten wzrost jest wynikiem wyłącznie pracy firm i ich przedstawicieli na miejscu. Chcielibyśmy mieć wsparcie naszej dyplomacji handlowej, a ona prawie nie istnieje. Jako kraj mamy tam tylko jednego radcę handlowego, podczas gdy Niemcy reprezentuje kilkanaście osób, Holendrów – 170. Oczekujemy, by nasze państwo wzmocniło dyplomację handlową.

Andrzej Gantner: Chińczycy są bardzo pragmatyczni. Mają własną ustawę o bezpieczeństwie żywności, także dodatkowe normy, np. dotyczące pozostałości leków weterynaryjnych, które zostały zaostrzone od 1 kwietnia. Zbliżają się w nich do norm międzynarodowych i są one bezwzględnie przestrzegane. To wynika stąd, że Chińczycy wcześniej sami podważali normy, certyfikaty były fałszowane, więc teraz są bardzo uczuleni. My bronimy się jakością, ale rynek staje się coraz trudniejszy. Branża mleczarska odniosła sukces, inne też mogą konkurować. Jednak nie poradziliśmy sobie z ASF. Ten splot okoliczności sprawia, że Unia musi zewrzeć szyki, by zachować pozycję lidera w produkcji bezpiecznej żywności. Ale polskie przedsiębiorstwa też powinny zrozumieć, że na rynku chińskim byle co się nie sprzeda.

Jerzy Glinka: Chiny są rynkiem jedynym w swoim rodzaju. To 1,3 mld ludzi, a sama klasa średnia liczy 300 mln osób. Każda z branż ma tam ogromny potencjał. Nasi producenci mleka pojawili się za Wielkim Murem, gdy wszyscy inni już tam byli. Ale mleko było drogie. Nasze produkty były o połowę tańsze i smaczniejsze – wygrały z innymi. Teraz sprzedają się także pod różnymi własnymi markami w całych Chinach. Dziś wyzwaniem jest odejście od surowca, przejście na sprzedaż mleka przetworzonego, czyli masła, jogurtu, serów, których konsumpcja szybko rośnie. Trzeba wychodzić przed konkurencję. Staramy się sprzedawać nasze mięso, ale musimy patrzeć szerzej – sprzedajemy coraz więcej piwa, słodyczy, także nowoczesnych produktów bez cukru, bo zmorą w Chinach jest cukrzyca. Moglibyśmy sprzedać najróżniejsze produkty, ale to wymaga pracy z chińskimi partnerami i dostosowania do wymogów sanitarnych.

Co możemy stracić, angażując się politycznie przeciw Chinom?

Andrzej Gantner: Rynek chiński jest bardzo specyficzny, a polityka gra duża rolę w gospodarce. Ulokowanie w sporze między USA a Chinami powinno być dobrze wyważone. Mamy interesy w obu tych krajach i powinniśmy poprawiać relacje dyplomatyczne, które sprzyjają wymianie handlowej. W Chinach ważne są kontakty polityczne. Po wizytach państwowych zawsze pojawiało się więcej ożywienia i kontraktów. To niełatwa sytuacja – balansować między potężnymi partnerami. Mamy nadzieję, że nasi politycy zachowają zdrowy umiar.

A czy na amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej można skorzystać?

Jacek Strzelecki: Umowa ze stycznia 2020 r. pomiędzy USA a Chinami zawiera zapisy obligujące Pekin do większego otwarcia chińskiego rynku dla amerykańskiej żywności, ale również dla innych amerykańskich produktów. My na tej umowie nic nie skorzystamy. Jest ona przykładem, jak należy walczyć o swoje. By polskie firmy produkujące żywność (ale nie tylko takie) mogły zacząć prawdziwą ekspansję na chiński rynek, muszą mieć narzędzia. Jednym z nich są rzetelne i aktualne informacje na temat chińskiego prawa, chińskich norm jakościowych GB, analizy poszczególnych chińskich rynków rolnych, informacje o chińskich targach międzynarodowych, a nie globalnych w Chinach. Dowodem naszej słabości konkurencyjnej jest to, że od 1 kwietnia 2020 r. w Chinach obowiązuje nowa norma krajowa GB w zakresie pozostałości leków weterynaryjnych, a tymczasem na stronie Inspekcji Weterynaryjnej znajduje się informacja z… 2017 r. To jest niepojęte. Chcemy mieć wyniki, a nie chcemy w to zainwestować. Przykładów jest aż nadto. Jeśli w Chinach od spraw rolnych jest jedna osoba, to ona nie ma czasu na śledzenie zmian w prawie, na robienie raportów o poszczególnych rynkach i branżach, na wspieranie polskich przedsiębiorców rolnych i rolno-spożywczych, na bywaniu na targach branżowych, konferencjach itd.

Jaką strategię ma nasz rząd?

Jerzy Glinka: Nie ma żadnej. Brak strategii, brak planu. Jeśli nie zadbamy o promocję, nic z tego nie będzie. Chińczyków trzeba poznać, zaprosić, pokazać. Nasze firmy są przygotowane do eksportu, ale potrzebują wsparcia. Tymczasem dochodzenie do certyfikacji zakładów trwa latami…

Agnieszka Maliszewska: Dziś Chiny są najważniejszym rynkiem dla Europy. Wsparcie administracji może być niezwykle istotne. To kraj technologicznie rozwinięty od nas wyżej. Handel i jego otoczenie biznesowe mają niezwykle wysoki poziom. Nie możemy patrzeć na ten kraj poprzez pryzmat tandetnych produktów, które do nas docierają, nie możemy tworzyć strategii z poziomu biurka urzędnika, który w życiu nic nie miał do czynienia z biznesem. Trzeba wiedzieć, być, mieć zaplecze dyplomacji biznesowej, zaprosić do współpracy ekspertów, którzy znają rynek. Nie oderwiemy polityki od biznesu. Powinniśmy głośno mówić, że potrzebne jest nam wsparcie polityczne Unii. Musimy głośno powiedzieć rządowi – chcemy większego wsparcia. Ogromnym wsparciem byłoby powstanie rządowych agend wspierających polski eksport.

Jakiego rodzaju wsparcie jest potrzebne eksporterom do Chin?

Jacek Strzelecki: Musimy współpracować z Chinami w obszarze kultury, edukacji, byśmy się wzajemnie poznawali. Ale to na linii Polska – Chiny na razie nie działa. Polskie firmy same zdobywają wiedzę o chińskim rynku. Tajemnicą polskiego sektora rolnego jest to, że kilka polskich przedsiębiorstw rolnych ma swoje firmy założone na gruncie prawa holenderskiego czy niemieckiego i już jako przedsiębiorstwo holenderskie czy niemieckie korzystają z całej palety narzędzi wsparcia ekspansji na rynku chińskim przygotowanych przez tamtejsze rządy i samorządy branżowe. A ponadto na miejscu w Chinach są dyplomaci i eksperci, którzy im pomogą. I trzeba jasno podkreślić – to nie jest tak, że winę ponosi obecny rząd. Poprzednie też nie zrobiły wiele lub nie robiły nic.

Jerzy Glinka: Powszechna percepcja Chińczyka jest u nas na poziomie sprzed lat. Nie wiemy, jak ludzie tam żyją, tymczasem zaszła tam ogromna transformacja. Póki ich nie poznamy, nie zrozumiemy. Trzeba poznać też lokalne przepisy, rozbudowaną biurokrację. Trzeba mieć na miejscu przedstawicieli. Potrzeba systemowej pomocy państwa, bo na razie mamy tylko indywidualne działania i wiele firm ponosi klęskę.

Jeśli chcemy rozwijać eksport także innych gałęzi przemysłu spożywczego, musimy poznać aktualne trendy w Chinach, do nich się dostosowywać. Nam się wydaje, że nasze produkty są świetne – to prawda, ale tam rządzą inne smaki, są wielkie różnice między regionami. Trzeba poznać ich oczekiwania. ©℗

Debatę moderowała Patrycja Otto

Not. AO