W czerwcu usługi były aż o 7,4 proc. droższe niż przed rokiem. Ceny niektórych – np. fryzjerskich – poszły w górę znacznie mocniej
Choć wśród ekspertów panuje zgoda co do tego, że inflacja z miesiąca na miesiąc będzie coraz niższa, to kilka danych z wczorajszego raportu Głównego Urzędu Statystycznego zasługuje na uwagę. Po pierwsze, ceny wzrosły o 3,3 proc., czyli zaskakująco dużo, bo rynek spodziewał się ok. 2,8-proc. inflacji. Po drugie, jak na dłoni widać efekt przerzucania wyższych kosztów związanych z reżimem sanitarnym na konsumentów i próbę powetowania sobie strat, jakie wywołał kwietniowy lockdown. To dlatego np. usługi fryzjerskie, kosmetyczne i pielęgnacyjne były o 12,8 proc. droższe niż w czerwcu 2019 r., o niemal 15 proc. więcej płaciliśmy za dentystę, a ceny usług lekarskich zdrożały o 9 proc. W każdej z tych kategorii dynamika wzrostu przyspieszyła w porównaniu z majem.
– Na uwagę zasługuje też wzrost cen w kategorii „turystyka zorganizowana”, o 6 proc. rok do roku w czerwcu, wobec 4,5 proc. w maju, co wynikało z dużych podwyżek w kategorii „turystyka zorganizowana za granicą”. W naszej ocenie był on w znacznym stopniu efektem odłożonego popytu, który silnie zwiększył się w czerwcu wraz ze stopniowym wznawianiem działalności przez biura podróży – komentował dane GUS Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska.
Dla Michała Rota z PKO BP fakt, że podrożały te usługi, w które najbardziej uderzyła pandemia, oznacza, że impuls inflacyjny nie musi być zjawiskiem trwałym. Odłożony popyt wygaśnie i sytuacja powinna się stabilizować. Popyt może nawet stopniowo słabnąć, jeśli na rynku pracy zacznie dziać się źle. Ekonomista PKO BP zwraca uwagę na dynamikę wzrostu płac, która zaczęła wyraźnie hamować. – Prognozujemy, że inflacja wróci do celu NBP w drugiej połowie tego roku, a na początku I kwartału 2021 r. powinna się obniżyć do 1–1,5 proc. – uważa.
Ta prognoza jest zbieżna z oficjalną projekcją Narodowego Banku Polskiego, zgodnie z którą w przyszłym roku ceny mogą wzrosnąć o ok. 1,3 proc. Ale NBP spodziewa się dość głębokiej recesji w tym roku (5,7 proc.) i tego, że polska gospodarka nie zdoła odrobić w pełni pandemicznych strat w roku przyszłym (ma to nastąpić dopiero w 2022 r.).
A co, jeśli podtrzymanie rynku pracy w dobrym stanie przez tarcze antykryzysowe będzie trwałym zjawiskiem i nie nastąpi pogorszenie sytuacji na rynku pracy? Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium mówi, że scenariusz, w którym konsumenci tracą zajęcie i ograniczają wydatki, co zmusza sprzedawców do zatrzymania wzrostów cen, nie jest taki pewny. – Nie jest jasne, czy obecnie obserwowane zjawisko jest przejściowe. Koszty w firmach będą podwyższone przez dłuższy czas, pandemia trwa. Inflacja będzie spadać, ale nie w takim tempie, jak się spodziewaliśmy na początku kryzysu, kiedy niektórzy oczekiwali deflacji – mówi Maliszewski. Według niego na koniec roku wskaźnik wzrostu cen może oscylować wokół 2,5 proc. (czyli celu NBP), ale w przyszłym spadek nie powinien być tak głęboki, średnio w roku inflacja powinna wynosić ok. 2 proc. – Zejście poniżej 1,5 proc. wydaje się mniej prawdopodobne, szczególnie że ceny żywności mogą nie spadać w takim tempie jak kiedyś. Szczególnie że złoty też nie będzie obniżał inflacji, bo Rada Polityki Pieniężnej nie będzie chciała dopuścić do jego nadmiernego umocnienia – uważa Grzegorz Maliszewski.