Usługi drożeją znacznie szybciej niż towary. To bezpośredni skutek walki z pandemią.
Ceny usług w maju były wyższe aż o 7,1 proc. niż rok wcześniej i to przede wszystkim przykuło uwagę ekonomistów w publikowanych wczoraj danych GUS o inflacji. To, że ogólny wskaźnik będzie spadał, nikogo nie zaskoczyło. W maju inflacja obniżyła się do 2,9 proc. w porównaniu z 3,4 proc. w kwietniu.
Dane o usługach potwierdziły powszechne odczucia: po odmrożeniu gospodarki i skokowym wzroście odłożonego wcześniej popytu ceny rosły. Dotyczyło to zwłaszcza sektora beauty, otwartego w połowie maja po dwumiesięcznej przerwie.
Szturm na zakłady fryzjerskie wcześniej był widoczny m.in. w rosnącej wartości i liczbie transakcji kartami płatniczymi. Firma eService, operator terminali płatniczych, informowała na początku czerwca, że po odmrożeniu średnia wysokość rachunków za usługi fryzjerskie wzrosła o 14 proc. Wiązano to z uwzględnieniem dodatkowych kosztów związanych z zapewnieniem środków ochrony i higieny w cenach usług.
Według GUS wizyta u fryzjera w maju była przeciętnie o 11,4 proc. droższa niż rok wcześniej.
– Ceny tych usług, na które teraz jest wzmożony popyt, idą w górę. Fakt, że usługi drożeją znacznie szybciej niż towary, może jednak wynikać też z trudności, jakie GUS ma z mierzeniem cen. W sektorach, które były zamrożone przez cały maj, jak rozrywka i kultura, ceny trzeba było oszacować. Być może w rzeczywistości one teraz spadną – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Ale dodaje, że nie musi tak być. Na przykład w turystyce przekierowanie ruchu z wyjazdów zagranicznych na krajowe może sprawić, że tańsze będą te pierwsze, ale te drugie podrożeją.
– To sprawia, że cały czas trudno jest interpretować dane o inflacji. Zaburzenia wywołane COVID-19 ciągle występują, nie tylko w relacjach popyt – podaż, ale też w dostępności informacji – mówi Maliszewski. Według niego można jednak postawić już co najmniej jedną tezę: recesja nie wywoła deflacji, czego obawiała się część ekspertów.
To, że drożeją usługi, a inflację w dół ściągają hamujące ceny żywości i niższe paliw, oznacza, że nadal wysoka jest inflacja bazowa. To miernik, który nie uwzględnia cen, na które Rada Polityki Pieniężnej nie ma wpływu, ustalając wysokość stóp procentowych. Inflacja bazowa w maju prawdopodobnie nawet wzrosła – do 3,7–3,8 proc. z 3,6 proc. w kwietniu. Zaś jej spadek w kolejnych miesiącach – który nastąpi, gdy zwiększy się bezrobocie, a dochody gospodarstw domowych przestaną rosnąć, co przełoży się na niższy popyt – nie będzie szybki.
– Będzie on powstrzymywany przez wyższe koszty usług. Również ceny żywności mogą utrzymywać się na podwyższonym poziomie, choćby ze względu na pogodę. A paliwa, choć tańsze niż rok temu, również nie będą ściągały inflacji w dół tak szybko, jak do tej pory, skoro na światowych rynkach ropa zaczęła drożeć – tłumaczy Grzegorz Maliszewski. Jego prognoza to spadek inflacji do 2,5 proc. na koniec tego roku i ok. 2 proc. w 2021 r.
W podobnym tonie wypowiada się Michał Rot z PKO BP. Również w jego ocenie inflacja bazowa spadnie ze względu na słabość popytu. Analityk uważa, że przy korzystnych warunkach pogodowych jest szansa także na mocniejsze wyhamowanie wzrostu cen żywności do końca roku, co sugerują ostatnie odczyty światowego indeksu cen żywności FAO.
– Do końca roku inflacja będzie oscylować wokół celu NBP, a na początku I kw. 2021 r. powinna się obniżyć w okolice dolnego ograniczenia przedziału odchyleń od celu – uważa ekonomista. Cel banku centralnego to inflacja na poziomie 2,5 proc. Dolny przedział odchyleń wynosi 1,5 proc.
1,4 proc. wzrost cen towarów w maju w porównaniu z majem 2019 r.
39,3 proc. o tyle podrożały usługi banków
24 proc. o tyle tańsza była benzyna w porównaniu z majem ub.r.