Z początkiem pandemii koronawirusa zapomnieliśmy o brexicie – wydarzeniu, które miało zdominować 2020 rok. Co teraz dzieje się w Wielkiej Brytanii i czy widmo twardego lądowania powraca?

Maraton brexitowy się nie skończył. Tyle że negocjacje w sprawie rozwodu z Unią Europejską przez Brytyjczyków odbywają się z cieniu koronawirusa.

Przypomnijmy, w nocy z 31 stycznia na 1 lutego br. Wielka Brytania formalnie opuściła Unię Europejską. Formalnie, bo zaczął się tzw. okres przejściowy. Wspólnota traktuje Zjednoczone Królestwo jako państwo członkowskie, obowiązują wszystkie swobody unijne, ale brytyjski rząd nie ma swoich przedstawicieli w instytucjach UE i nie bierze udziału w procesach decyzyjnych.

Czy Brytyjczykom zależy na przedłużeniu okresu przejściowego?

Zgodnie z wcześniejszymi założeniami Londyn do końca czerwca miałby zawiadomić Brukselę, czy zamierza przedłużać okres przejściowy, który wygasa 31 grudnia. Pandemia koronawirusa stała się idealnym pretekstem, aby postawić kropkę nad i.

Mimo faktu, iż do tej pory nie zostały uregulowane żadne kwestie związane z rozwodem, brytyjski rząd nie chce więcej bawić się w kotka i myszkę. Nie po to Boris Johnson został premierem, żeby hasło „Get brexit done” nie zostało spełnione. Polityk wpisał do ustawy ratyfikującej wyjście zakaz przedłużenia okresu przejściowego i rozwód z Unią Europejską z końcem br. Innymi słowy rząd brytyjski jest prawnie zobowiązany do zrealizowania wyjścia z dniem 31 grudnia.

- Po stronie rządu brytyjskiego jest bardzo mocne przekonanie, że przedłużenie okresu przejściowego jest bezcelowe. W pewnym stopniu z tą tezą już nawet zgodziła się główna partia opozycyjna. W okresie przejściowym Wielka Brytania jest de facto państwem członkowskim Unii Europejskiej pod względem obowiązków, ale ma istotnie ograniczone prawa. Pozycja rządu brytyjskiego jest bardzo prosta i logiczna – chcą w maksymalnym stopniu odzyskać swoją suwerenność, bo przecież celem wyjścia z UE z punktu widzenia eurosceptyków, jak premier Johnson, było odzyskanie swobody decyzyjnej przez Brytyjczyków – mówi Przemysław Biskup z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Przed pandemią COVID-19 jedną z najważniejszych kwestii związanych z rozwodem była umowa handlowa i przyszłe relacje Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Na pewno wiedzieliśmy, że brytyjski rząd nie chce być ani w jednolitym rynku unijnym, ani w unii celnej, bowiem pozostanie w tych układach podlega pod jurysdykcję UE. Czy coś się zmieniło w tej sprawie w czasie koronawirusa?

- Swoboda działalności gospodarczej jest istotną kwestią. Brytyjski rząd konsekwentnie podkreśla, że gotów jest przyjąć bardziej restrykcyjną umowę handlową, o skromniejszym dostępnie do rynku UE, ale nie godzi się na harmonizację prawa brytyjskiego z unijnym. W zasadzie Johnsona założył, że wymiana handlowa oparta na zasadach WTO (Światowej Organizacji Handlu) jest w porządku – komentuje analityk PISM.

Doświadczenie negocjacji brexitowych pokazuje, że prawdziwe rozmowy odbywają się dopiero tuż przed datą deadline’u , zwłaszcza jeżeli jego upływ ma dosyć dramatyczne skutki. Wtedy następują poranne loty do Brukseli albo wieczorne loty do Londynu, intensywne telefony i coś w końcu udaje się ustalić.

Koronawirus idealnym scenariuszem dla brexitu bez umowy?

Od momentu formalnego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej wróciło widmo twardego brexitu. Czarne scenariusze mnożyły się. Dużo pisało się o tym, że niecały rok to za mało czasu na uregulowanie przyszłych relacji między Zjednoczonym Królestwem a Wspólnotą, a rozwód bez umowy grozi niestabilnością polityczną.

Pandemia koronawirusa i całkowity lockdown pokazały inną rzeczywistość.

- Po pierwsze w czasie COVID-19 brytyjski rząd częściowo przetestował alternatywne łańcuchy dostaw. Jeszcze wcześniej, kiedy dużo mówiło się o możliwym brexicie bez umowy zaczęto zastanawiać się co można sprowadzać z państw trzecich, nie tylko z Unii Europejskiej, ale też co można produkować na miejscu, np. w przypadku żywności. Kolejna sprawa, to wizja długich kolejek na granicach we wcześniejszych scenariuszach twardego lądownia. Jednak w czasie pandemii nastąpiło tąpnięcie w handlu i mniej czy bardziej zamknięto większość granic. Zatem, paradoksalnie, COVID-19 pomaga rozładować problem z odprawami granicznymi w przypadku braku umowy. I oczywiście efekt propagandowy. Pandemia wymusza we wszystkich państwach europejskich, w tym Wielkiej Brytanii, ogromną skalę pomocy publicznej dla gospodarki. Z perspektywy wyborców Johnsona, wydawanie w takich okolicznościach pieniędzy brytyjskich na UE w przedłużonym okresie przejściowym zamiast na potrzeby Brytyjczyków byłoby trudne do przełknięcia. Dodatkowo, obecnie ciężko będzie rozróżnić, które problemy gospodarcze będą skutkiem COVID-19, a które ewentualnym brakiem umowy unijno-brytyjskiej w grudniu – podkreśla Przemysław Biskup z PISM.

Zdaniem analityka z punku widzenia brytyjskich rządzących i wyborców eurosceptycznych pandemia ułatwia wybór radykalnych scenariuszy w relacjach z UE i ukrycie wielu z ich bezpośrednich skutków jako rezultatu szerzenia się koronawirusa.

Co dalej?

Jeszcze rok temu pisaliśmy, że Sokratejska ironia „wiemy, że nic nie wiemy” najlepiej opisuje sytuację związaną z brexitem. Ten rok miał być rokiem Wielkiej Brytanii i w zasadzie wszystko na to wskazywało. Pandemia koronawirusa diametralnie zmieniła układ wydarzeń.

Teraz już wiemy, że nie warto spodziewać się przedłużenia okresu przejściowego, a umowa handlowa na zasadach WTO w sumie odpowiadałaby Brytyjczykom. Premier Johnson jest zdeterminowany, odzyskanie suwerenności i rozstanie się z Unią Europejską jest celem nadrzędnym, a pandemia COVID-19 dobrym katalizatorem, żeby przyspieszyć realizację hasła „Get brexit done”.