Wiceszefowa KE Margrethe Vestager uważa, że wsparcie RFN dla gospodarki może przynieść negatywne skutki dla wspólnego rynku.
Połowa wartości zaakceptowanych przez Komisję Europejską państwowych programów pomocowych, które mają złagodzić gospodarcze skutki pandemii koronawirusa, przypada na Niemcy – poinformowała Margrethe Vestager w rozmowie z dziennikiem „Süddeutsche Zeitung”. „Ogromne różnice” między krajami członkowskimi to zdaniem duńskiej polityk powód do niepokoju. Dysproporcje mogą zakłócić konkurencję na rynku wewnętrznym i spowolnić ożywienie gospodarcze.
– W pewnym stopniu już teraz mamy z tym do czynienia – podkreśliła wiceszefowa KE. Zastrzegła jednak, że zadaniem Komisji nie jest odrzucanie wniosków, tylko sprawdzenie, czy są zgodne z obowiązującymi ramami prawnymi. Niemiecki pakiet pomocowy dla gospodarki dotkniętej przez skutki pandemii koronawirusa opiewa na 750 mld euro. Jest to największy tego typu program w historii RFN. Dla porównania analogiczny pakiet we Francji jest wart 345 mld euro, a w Hiszpanii – 200 mld euro.
Gigantyczne kwoty pompowane w niemiecką gospodarkę mogą jednak mieć też częściowo nieprzewidywalne skutki dla polityki wewnętrznej. Z szacunków ministerstwa finansów RFN wynika, że wpływy podatkowe do budżetu centralnego, kas landowych i samorządowych zmniejszą się w tym roku o prawie 100 mld euro. Co do tego, że powstałą dziurę należy załatać kredytami, panuje konsensus. Zgadzają się z tym zarówno liberałowie z FDP, jak i postkomuniści z Lewicy. Kontrowersje zaczynają się jednak wtedy, gdy zaczyna się mowa o tym, kto ma te kredyty spłacać i w jaki sposób.
Brema, najmniejszy z krajów związkowych, który od lat balansuje na granicy bankructwa i ma najwyższy w Niemczech współczynnik zadłużenia na mieszkańca, widzi w koronakryzysie szansę na chociażby tymczasowe zażegnanie problemów. Burmistrz tego miasta-landu Andreas Bovenschulte proponuje „nowoczesny podział kosztów”. Termin „nowoczesny” socjaldemokrata rozumie tak, że kredyty miałyby zostać zaciągnięte wspólnie przez federację, landy i samorządy, a przy spłacie bardziej obciążone byłyby te, które lepiej i szybciej wychodzą z kryzysu. Mówiąc wprost, Bovenschulte chciałby, żeby przynajmniej część długów biedniejszych landów, jak Brema czy Berlin, wzięły na siebie bogate Badenia-Wirtembergia, Bawaria, Hamburg czy Hesja.
Trudno sobie jednak wyobrazić, że szef rządu w Monachium Markus Söder z Unii Chrześcijańsko-Społecznej przyklaśnie takiemu pomysłowi. Tamtejszy landtag już zgodził się na zaciągnięcie 40 mld euro kredytów. Ich spłata ma rozpocząć się dopiero po 2024 r., tak by partia rządząca miała odpowiednie środki na realizację obietnic wyborczych. Również Nadrenia Północna-Westfalia, której premierem jest Armin Laschet z Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, stara się grać kwestią kredytów tak, by ich spłatę dostosować do regionalnych warunków politycznych i ekonomicznych. Solidarność z Bremą nie jest tam natomiast priorytetem. Landtag w Düsseldorfie zgodził się na zaciągnięcie pożyczki w wysokości 25 mld euro. Ma ona być spłacana przez następne 50 lat. Według ekspertów kolejna linia wewnętrznego konfliktu w polityce niemieckiej będzie się przyczyniać do mniejszej stabilności politycznej i przewidywalności RFN.