Zgodnie z decyzją premiera Mateusza Morawieckiego od poniedziałku 18 maja mogą zostać uruchomione zakłady kosmetyczne, fryzjerskie i restauracje. Warunkiem wznowienia działalności jest dostosowanie się przedsiębiorców do wytycznych mających zapewnić klientom bezpieczeństwo w czasie epidemii.
Profesor, pytany o opinię na temat wdrożenia trzeciego już etapu odmrażania gospodarki, wskazał, że trudno mu dziś ocenić, jakie będą konsekwencje tego procesu. Zaznaczył, że każda polityka, zarówno szybkiego, jak i powściągliwego otwierania gospodarki, może być krytykowana, ponieważ zwolennicy jednej i drugiej opcji mają swoje argumenty.
Przyznał, że właściciele restauracji, kosmetyczki czy fryzjerzy należą do jednych z najbardziej dotkniętych przez zamknięcie gospodarki branż, ale – jak podkreślił – podejmując taką decyzję, zawsze należy sobie postawić pytanie, na ile należy chronić ludzi, a na ile gospodarkę.
"Uważam, że ważniejsza jest ochrona ludzi" – powiedział. Zaznaczył przy tym, że jest to jego indywidualny wybór etyczny, za którym nie stoją argumenty ekonomiczne.
W rozmowie z PAP przytoczył przykład Szwecji, która w znacznie mniejszym stopniu niż inne kraje europejskie zdecydowała się na ograniczenie życia gospodarczego i społecznego po to, by wyhamować rozprzestrzenianie się wirusa. Wskazał, że ta "eugeniczna" postawa przez wiele środowisk na świecie jest krytycznie oceniana.
"Owszem, ta strategia pomogła chronić gospodarkę przed kryzysem, ale śmiertelność z powodu wirusa na 100 osób jest tam znacznie wyższa niż w innych państwach" – powiedział. Krytycznie też ocenił ostatni protest przedsiębiorców w Warszawie, organizowany przez kandydata na prezydenta Pawła Tanajno.
"Postulaty przedstawione przez uczestników świadczą o tym, że są ludzie, którzy jeszcze nie wiedzą, że świat jest skomplikowany" – podsumował.
Pytany o to, czy tempo odmrażania w Polsce jest właściwe, powiedział: "nie wiem". Dodał, że wiele osób w Polsce chciałoby, żeby rząd przedstawił długookresowy plan wychodzenia z kryzysu, ale nie bardzo jest to możliwe, ponieważ nie wiadomo, co się będzie działo. Powiedział też, że w długim okresie czasu to od stanu gospodarki będzie zależeć śmiertelność ludzi.
Bugaj przyznał, że środki, które rząd przeznacza na walkę z kryzysem są spore, jednak niepokoi go fakt, że pomoc ta ukierunkowana jest głównie na ochronę podmiotów gospodarczych i miejsc pracy.
"To dobra teza, pod warunkiem że gospodarka będzie się odradzać w tej samej strukturze i że to nastąpi relatywnie szybko" – powiedział. Zaznaczył jednak, że to wcale nie jest oczywiste. Podkreślił, że zwiększeniu powinny ulec świadczenia dla bezrobotnych, ale "powinien też ulec poszerzeniu statusu bezrobotnego". Zaznaczył, że takie działania są potrzebne, zwłaszcza w kontekście zapowiadanej recesji, która przełoży się na większe bezrobocie i spadek dochodów realnych.
Pytany o to, jak kryzys wpłynie na finanse państwa, Bugaj powiedział, że walkę z konsekwencjami bezrobocia i spadkiem dochodów należy podjąć, choćby wiązało się to ze zwiększeniem zadłużenia, zwłaszcza że – jak wskazał – nie jest ono bardzo wysokie.
"Nie martwię się tym, że deficyt może nam wystrzelić do 5-8 proc. PKB" – powiedział. Zaznaczył też, że rząd ma możliwość poszukania oszczędności, chociażby redukując część wydatków, takich jak np. 500 plus na pierwsze dziecko, które dziś dostają z automatu nawet ci, którzy mają bardzo wysokie przychody.