KE podała w środę 6 maja, że gospodarka unijna skurczy się w tym roku o 7 proc., natomiast strefy euro - o 7,7 proc. PKB Polski zmniejszy się natomiast o 4,3 proc. i będzie to jeden z najniższych spadków w UE.
Mączyńska przestrzega jednak przed przywiązywaniem się do tych prognoz, ponieważ - jak zaznacza - "dopóki trwa wojna z nierozpoznanym do końca wrogiem , czyli koronawirusem, to nie sposób ustalić ostatecznej liczby ofiar". O nieprecyzyjności szacunków świadczą - jej zdaniem - m.in. częste korekty publikowane zarówno przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy jak i inne instytucje. Zaznaczyła jednak, że im dłużej trzeba będzie czekać na antywirusową szczepionkę, tym bardziej należy się liczyć z negatywnymi następstwami dla gospodarki, także z recesją.
Wskazała, że w Polsce wiele osób nie w pełni orientuje się co oznacza recesja, ponieważ nie doświadczyliśmy tego zjawiska przez ok. 30 lat. "Mówiąc najprościej, recesja to kurczenie się gospodarki, czyli zmniejszanie się produktu krajowego brutto(PKB), tj. , wartości nowowytworzonej. W największym uproszczeniu można powiedzieć, że PKB to suma zysków i płac w gospodarce w danym roku" - powiedziała. Wyjaśniła, że do puli zysków wlicza się dochody np. wszystkich właścicieli firm, fabryk, zakładów czy banków, akcji spółek i innych papierów wartościowych, czyli wszystkich, którzy otrzymują zyski z kapitału. Natomiast pulę płac tworzą zarobki osób, które dostają wynagrodzenia za pracę. Podkreśliła też, że do rocznego PKB brane są wszystkie transakcje rynkowe, także te w szarej strefie. "Jeżeli gospodarka wpada w recesję to znaczy, że suma zysków i płac maleje, rosną straty, a tym samym kurczy się PKB " - mówi.
Mączyńska zaznacza, że recesja to nieuchronna konsekwencja zamrożenia, gospodarki, co obecnie ma miejsce zarówno w Polsce jak i w wielu innych krajach. Powiedziała, że jej głębokość będzie zmieniała się z kwartału na kwartał. "Im dłuższy będzie czas i zakres zamrożenia gospodarki, tym większych ubytków doświadczymy w produkcji i wartości nowoutworzonej" - podkreśla.
Zwykle najgorzej jest - jak mówi - na początku zamrożenia, gdy zamiera działalność hoteli, restauracji, wielu instytucji, w tym np. teatrów czy kin. "W takiej ich właściciele nie wypracowują zysków, ponoszą straty, a pracownicy, przede wszystkim ci na śmieciówkach, tracą pracę, zaś wielu z etatowców pracuje w mniejszym wymiarze czasowym lub trafia na tzw. postojowe" - wyjaśnia.
Jednak - jak zauważa - w miarę odmrażania poszczególnych segmentów, ubytki płac i zysków będą stopniowo się zmniejszać. Zastrzega jednak, że nie oznacza to wcale, że np. już latem czy nawet jesienią wrócimy do pełnej normalności. Wskazała, że ekonomiści przedstawiają różne scenariusze wychodzenia z recesji. Najbardziej optymistyczny jest ten, którego ilustracją jest litera V, czyli po nagłym spadku następuje równie dynamiczne odbicie gospodarki. Bardziej ostrożnościowy scenariusz przybiera kształt litery U, czyli - jak wyjaśnia - na odbicie trzeba będzie dłużej poczekać. Najgorszym wariantem jest litera L, gdy gospodarka po spadku, będzie bardzo długo szorować po dnie.
Profesor zaznaczyła, że to, z jakim scenariuszem będziemy mieli do czynienia, zależeć będzie nie tylko od tempa odmrażania gospodarki i od postępu prac nad szczepionką przeciw koronawirusowi, lecz także od opanowania lęku, w jakim żyją dziś ludzie: zarówno ci, którzy prowadzą biznesy jak i pracownicy. "Koronawirus przyczynił się do wielu zmian w naszym życiu: ograniczyliśmy konsumpcję i zmuszeni zostaliśmy do rezygnacji z wielu usług, ale okazało się, że można tak żyć" - mówi ekonomistka. "Może się zatem okazać, że nawet po odmrożeniu gospodarki wielu z nas nie rzuci się w wir konsumpcjonizmu, a na pewno nie stanie się to od razu" - dodaje. Zaznaczyła, że pandemiczy kryzys sprzyja pogłębionym, krytycznym refleksjom nad stylem życia, funkcjonowaniem gospodarstw domowych i całym systemem społeczno- gospodarczym.
Jej zdaniem na nasze nawyki konsumpcyjne wpłynie też zmiana trybu pracy. Co prawda - jak mówi - trudno dziś przewidzieć, ile firm i w jakim zakresie zdecyduje się po pandemii kontynuować wymuszoną obecnie pracę zdalną, lecz dla wielu instytucji może to być kuszące, bo np. dzięki temu będą mogły ograniczyć koszty wynajmu powierzchni biurowych, energii, sprzątania itp. Zauważa przy tym, że przyspieszona cyfryzacja pracy będzie miała rozliczne, do końca jeszcze nierozpoznane następstwa dla gospodarki i relacji społecznych, m.in. będzie wpływać na zmiany struktury popytu. "Pracujący zdalnie mogą ograniczać rozmaite wydatki np. na paliwo samochodowe, ubrania, usługi fryzjerskie kosmetyczne, gastronomiczne, transportowe itp" - wyjaśnia.
Dodaje też, że kryzys jest swoistego rodzaju szkłem powiększającym, który jaskrawo uwidacznia rozmaite nieprawidłowości w życiu społeczno-gospodarczym i w zarządzaniu gospodarką. Taką nieprawidłowością - jej zdaniem – było m.in. podporządkowanie gospodarki neoliberalnej doktrynie z cechującym ją fundamentalizmem. Zauważa, że związana z doktryną neoliberalną bezwzględna pogoń za zyskami i tanią wytwórczością, przyniosła szereg negatywnych skutków społecznych i ekologicznych: m.in. nieracjonalnym wydłużeniem łańcuchów dostaw, dewastacją środowiska naturalnego, narastaniem nierówności majątkowych i społecznych.
Pytana o to, czy powinnyśmy obawiać się powtórki sytuacji z kryzysu lat 30-tych XX wieku, gdy przed ośrodkami pomocy społecznej ustawiały się kolejki po jedzenie, a przed fabrykami kolejki po pracę, Mączyńska wskazała, że "w Polsce brak żywności raczej nie grozi". Zaznaczyła też, że pewne grupy społeczne i branże zostaną silniej niż inne dotknięte recesją. Jednak są też takie, które na pandemii korzystają, dotyczy to np. branży informatycznej. Wskazała również, że konsekwencją obecnego kryzysu może być konieczność głębszych zmian systemu podatkowego, w tym ograniczanie pola działania tzw. rajów podatkowych czy zwiększenie progresji podatkowej w odniesieniu do najwyższych dochodów.