Stawiamy na cztery rodzaje danin, które dadzą ok. 170 mld euro do budżetu UE. Rząd jest też gotów poprzeć objęcie emisji lotniczych systemem ETS
Pandemia koronawirusa może przyspieszyć prace nad ustanowieniem nowych źródeł dochodu dla UE. Wspólnota będzie musiała znaleźć nowe pieniądze, by sfinansować wychodzenie z kryzysu. Europejskie podatki to jedno z rozwiązań.
Do tej pory najbardziej zaawansowane były rozmowy na temat podatku od niepoddanego recyklingowi plastiku, co mogłoby przynieść ok. 41 mld euro dochodu w kolejnej siedmioletniej perspektywie finansowej. Zgodnie z dotychczasowymi ustaleniami Polska miałaby płacić 429 mln euro rocznie.
Rząd PiS do tego pomysłu podchodzi jednak krytycznie i promuje inne zasoby. – W przypadku podatków skutecznie oponujemy przeciwko wprowadzeniu form regresywnych, które obciążałyby w większym stopniu gospodarki państw biedniejszych – mówi minister ds. europejskich Konrad Szymański. Jak zaznacza, takimi niesprawiedliwymi formami obok daniny od plastiku są też w szczególności podatki oparte na oddawaniu przychodów z aukcji ETS.
Polska stawia na podatek od transakcji finansowych (dochód od 28 mld euro w siedmioletnim budżecie), podatek cyfrowy (35 mld euro), graniczną opłatę węglową (w ramach programu pilotażowego od 0,7 mld euro) oraz opłatę od wspólnego rynku (105 mld euro). Dałoby to łącznie ok. 170 mld euro dochodu w ciągu siedmiu lat. Rząd byłby również skłonny poprzeć objęcie systemem handlu emisjami ETS emisji lotniczych. Jak podkreśla Szymański, chodzi de facto o wygaszenie historycznych kwot darmowych przydziałów dla wszystkich linii w UE (LOT ma wyjątkowe małe, ponieważ w momencie ich przydzielania był bardzo małym przewoźnikiem). Pod uwagę brano także opodatkowanie paliwa lotniczego, zwolnionego z akcyzy. Przy stawce 330 euro za 1000 litrów paliwa podatek mógłby przynieść ok. 130 mld euro w perspektywie siedmiu lat. Polski rząd z uwagi jednak na kryzys branży uważa, że ta dyskusja powinna zostać zawieszona.
DGP dotarł do wstępnego stanowiska Polski (tzw. non-paper) w sprawie mechanizmu dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2 (z ang. Carbon Border Adjustment Mechanism − CBAM), który miałby przeciwdziałać zjawisku ucieczki emisji i importowaniu wysokoemisyjnych produktów do Unii. „Obecnie gdy UE rozważa zwiększenie ambicji redukcyjnych i dąży do neutralności klimatycznej w 2050 r., musimy przyjrzeć się bliżej sytuacji europejskiego przemysłu stojącego w obliczu poważnej konkurencji ze strony podmiotów spoza UE” − czytamy.
Zdaniem polskiego rządu nowy mechanizm zachęci globalnych partnerów Unii do produkcji, która będzie bardziej przyjazna klimatowi, bo choć Unia ogranicza emisje, to emisje zawarte w produktach importowanych cały czas rosną. Choć Warszawa zasadniczo popiera propozycję KE w tej sprawie, to zauważa ryzyko niezgodności nowej opłaty z zasadami WTO. Wskazuje, że CBAM należy zaprojektować tak, żeby „nie naruszać żadnych umów ani nie wywoływać reakcji odwetowych” ze strony partnerów handlowych Unii. Aby CBAM był „maksymalnie” zgodny w przepisami WTO, Warszawa proponuje uznanie go za opłatę środowiskową albo uwzględnienie wpływu na klimat już przy podpisywaniu umów handlowych Unii z krajami trzecimi. Polski rząd preferuje jednak to pierwsze rozwiązanie. Z takiej opłaty miałyby być wyłączone kraje spoza UE, które np. mają własne systemy handlu emisjami. W opinii polskiego rządu w ten sposób CBAM nie tylko przeciwdziałałby ucieczce emisji, lecz także wdrażał cele porozumienia paryskiego. Początkowo Warszawa proponuje pilotażowy CBAM w sektorach cementu, stali i nawozów, które są najbardziej podatne na ucieczkę emisji. Wskazuje też, że bezpłatne przydziały pozwoleń na emisje dla sektorów przemysłowych w ramach unijnego systemu handlu emisjami (ETS) powinny nadal funkcjonować, dopóki nie zostanie przeprowadzona ocena wpływu wdrożenia CBAM i jego skuteczności.
Podatek cyfrowy to z kolei danina nałożona na działające w krajach Wspólnoty firmy technologiczne – głównie są to firmy amerykańskie, jak Google, Facebook, Netflix czy Amazon − których wkład do europejskiego budżetu był dotychczas znikomy. Pomysł powstał w Brukseli na długo przed pandemią koronawirusa. Projekt dyrektywy KE przewidywał stawkę 3 proc. od obrotów cyfrowych gigantów, których globalne przychody przekraczają 750 mln euro rocznie.
Dotychczas jednak brakowało w tej sprawie jednomyślności. Dlatego niektóre kraje unijne wzięły sprawy w swoje ręce. Przepisy o podatku cyfrowym są opracowywane albo już powstały na Węgrzech, w Czechach, Hiszpanii, Austrii, Belgii i we Włoszech, a Francja nawet wprowadziła tę daninę – tylko że po protestach ze strony Waszyngtonu, grożącego m.in. cłami na eksport wina, zawiesiła jej egzekucję do końca br.
Amerykański sprzeciw zmroził też plany, jakie w tym zakresie snuła w ubiegłym roku Polska. Pandemia zmieniła jednak priorytety: zwiększenie dochodów stało się ważniejsze od niedrażnienia USA. Dlatego przed świętami premier Mateusz Morawiecki mówił w Sejmie „musimy wrócić do poprzednich pomysłów”, wymieniając m.in. podatek cyfrowy.