Gdy pali się dom sąsiada, trudno stać z założonymi rękami. Jeśli nie pomożesz, a będziesz tylko stał z boku i biernie się przyglądał, zostaniesz zapamiętany jako nieczuły samoblub i tchórz. Być może długo jeszcze po ugaszeniu pożaru nikt nie będzie chciał się z Tobą zadawać. Słusznie zresztą.
Podobny mechanizm funkcjonuje w polityce. Gdy pojawia się poważny problem zagrażający dobrobytowi ogółu, społeczeństwo oczekuje, że politycy natychmiast podejmą działania zaradcze. Zaniechanie ich byłoby uznane za objaw albo braku kompetencji, albo braku troski o naród i sprawiłoby, że rządzący nie otrzymaliby ponownie mandatu w kolejnych wyborach. Politycy są więc w czasach kryzysu poddani olbrzymiej presji społecznej, by "coś z tym robić".
Problem polega na tym, że wyzwania, którym muszą stawiać czoła są bardziej złożone niż pożar domu. Często nie ma prostych i znanych recept, co rodzi ryzyko, że te wypisane na prędce pogorszą tylko sprawę – że gaśnica zamiast pianą okaże się być wypełniona benzyną. I tak właśnie może być w przypadku próby załagodzenia gospodarczych skutków pandemii koronawirusa wielkim rządowym antykryzysowym pakietem stymulacyjnym.
Oto sześć powodów, dlaczego:
Powód pierwszy: ludzie
Siła umysłów ludzi zatrudnionych w rządowej administracji to nie jest zasób nieograniczony. Opracowanie i wdrażanie pakietu antykryzysowego dla gospodarki angażuje zasoby ludzkie, które rząd mógłby rzucić na front walki z wirusem. Im szerszy i bardziej ambitny taki pakiet antykryzysowy, tym więcej osób musi go nadzorować i tym mniej może skupiać się na walce z wirusem. Tymczasem szybkie i zdecydowane ograniczenie zachorowań to jedyny sposób na skuteczny restart gospodarki. To walka z koronawirusem jest obecnie priorytetem, a wiele wskazuje na to, że jak na razie ją przegrywamy.
Powód drugi: pieniądze
Walkę z koronawirusem przegrywamy także z braku innego, bardziej oczywistego ograniczonego zasobu: pieniędzy. Polska okazała się zupełnie nieprzygotowana na wybuch pandemii i nie zabezpieczyła odpowiedniej ilości respiratorów, testów na obecność wirusa, maseczek, kombinezonów zabezpieczających, itd. Teraz, gdy pandemia się zaostrza, ceny tych dóbr pójdą mocno w górę. Rząd musi mieć środki na ich masowy i natychmiastowy wykup. Ale wzrosną także ogólne potrzeby finansowe opieki zdrowotnej: trzeba będzie zatrudnić w niej więcej osób i wypłacać im wyższe wynagrodzenia. Im więcej środków na ratowanie gospodarki, tym mniej na ratowanie służby zdrowia przed zapaścią. To twarda rzeczywistość.
Powód trzeci: finanse
Finanse państwa nie są z gumy. Owszem, polski dług publiczny nie przekracza 50 proc. PKB, co plasuje nas na dość dobrej pozycji pośród innych zadłużonych gospodarek Europy, ale to wszystko do czasu. Państwa świata są dzisiaj znacznie bardziej zadłużone niż były w przededniu Wielkiego Kryzysu z 2008 r. Dług Francji to już nie 85 a 98 proc. PKB, Włoch nie 115 a 135 proc. Hiszpanii nie 60 a 95 proc. Te długi trzeba spłacać wpływami podatkowymi, które w wyniku koronawirusowej recesji znacznie spadną. W efekcie pojawią się obawy o wypłacalność państw i wzrosną koszty długu. Kredyt wzięty przez państwo na ratowanie gospodarki jutro będzie więc droższy od kredytu z wczoraj. W polskim budżecie w trakcie rzadów PiS pojawiły się programy socjalne o charakterze quasi-sztywnych wydatków, takie, jak 500+. W teorii można je zawiesić, ale koszt wyborczy tego posunięcie byłby zbyt duży, więc nie można tych środków w szybki i prosty sposób i bez wpływu na finanse państwa przesunąć na bardziej doraźne cele.
Powód czwarty: inflacja
Głównym celem funkcjonowania Narodowego Banku Polskiego jako banku centralnego jest zapewnianie stabilnego działania systemu pieniężnego i ochrona wartości waluty, a więc ograniczanie nadmiernego wzrostu cen. Zaprzęgnięcie NBP w proces walki z kryzysem gospodarczym samo w sobie nie stoi w sprzeczności z jego misją, od stanu gospodarki może zależeć stabilność systemu finansowego i odwrotnie (na zasadzie sprzężenia zwrotnego) - ale problem powstaje, gdy jako narzędzie w tej walce wykorzystuje się szeroko pojęty dodruk pieniądza: obniżkę stóp procentowych bądź luzowanie ilościowe. Rząd może uznać, że może hojniej (bo taniej) rozdawać pieniądze. Zwiększy to presję inflacyjną. W kryzysie konsumenci zaopatrują się w najpotrzebniejsze dobra. Producenci i sprzedawacy, słysząc o działaniach NBP i rządu, będą kuszeni, by ich ceny podnosić.
Powód piąty: pokusa nadużycia
Dodruk pieniądza może zostać zinterpretowany jako próba sfinansowania rządowego długu przez bank centralny. Takie działania są zakazane konsytucyjnie. Ponadto wprowadzanie pakietu fiskalnego mającego pomagać konkretnym sektorom gospodarki rodzi pokusę nadużycia. Pomoc mogą uzyskać grupy interesu, które nie tyle mają problemy z przetrwaniem w wyniku pandemii, co mają dużą siłę przebicia wśród polityków. Przykładowo, rozporządzeniem zakazano już krótkoterminowego wynajmu mieszkań, skazując de facto na bankructwo wiele polskich małych firm, jednocześnie pozwalając działać zwyczajnym hotelom, które stanowią znacznie większe zagrożenie epidemiologiczne niż apartamenty pod wynajem. Na doraźnej pomocy antykryzysowej ucierpi równość wobec prawa.
Powód szósty: to prostu nie działa
To nie jest pierwsza (jeszcze tylko potencjalna) recesja w historii. Tylko od lat '70. XX w. zanotowano 6 globalnych i setki lokalnych recesji. Rządy krajów nimi dotkniętych niemal zazwyczaj stosowały strategię Barona Munchausena, próbującego wyciągnąć samego siebie za włosy z błota, i stymulowały gospodarkę. Największy dotąd fiskalny pakiet stymulacyjny w historii uruchomiły Stany Zjednoczone w następstwie kryzysu z lat 2007-2009 r. - miał wartość ok. 787 r. mld dolarów. Jak pokazał m.in. ekonomista John B. Taylor z Uniwersytetu Stanforda, efekty tego programu były mizerne i zupełnie nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Zadłużenie Stanów wzrosło jednak m.in. w jego wyniku do ponad 100 proc. i dzisiaj nawet w USA toczy się debata, co do długofalowej stabilności sytuacji finansowej kraju.
Czy to znaczy, że rząd ma zostawić gospodarkę samej sobie? W żadnym razie. Z całą pewnością powinien usunąć administracyjne i prawne bariery oraz wymogi ciążące teraz biznesowi – zawiesić składki ZUS, odroczyć płatności podatków, umożliwić szybkie zawieszanie działalności gospodarczej, a branże, w których problemem jest brak płynności, a nie rentowności wspomóc preferencyjnymi kredytami. Państwo może pomóc gospodarce się nie załamać, ale nie powinno starać się dawać jej dodatkowych impulsów rozwojowych. To się nie uda. Zwłaszcza, że ekonomia to nie medycyna. W zwalczaniu koronawirusa nawet pozornie przesadne działania są koniec końców korzystne, w zwalczaniu kryzysu w gospodarce przesada może zasiać ziarna kolejnego kryzysu. Warto pamiętać też, że pod wpływem emocji często oceniamy sytuację na bardziej dramatyczną niż jest ona w rzeczywistości. Nie zawsze więcej znaczy lepiej.
Słyszeliście o wielkim głębokim kryzysie z 1920 r., który z USA rozlał się na cały świat i sparaliżował jego rozwój na dekady? Nie? Nic dziwnego. Mówi się o nim jako "kryzysie, którego nie było", a chodzi o recesję, która wybuchła w USA w rok po ustaniu epidemii grypy hiszpanki. Mimo że tąpnięcie na giełdzie i zatrudnieniu było nagłe i drastyczne, trwało tylko rok. Dlaczego? Rząd nie zainterweniował. A – i nie hiszpanka była jej przyczyną, a głupia polityka banku centralnego.