Inwestycje obcego kapitału w Polsce szansą dla polskiej przedsiębiorczości? Czy może czynnikiem blokującym rozwój rodzimych marek? – zastanawiali się uczestnicy jednej z debat podczas Kongresu 590

Z elementów produkowanych przez prywatne firmy na Podkarpaciu na potrzeby wielkich koncernów motoryzacyjnych można by składać niemal kompletne auta. Szwedzka Ikea sprzedaje swoje meble na całym świecie, w znacznej mierze dzięki wysiłkowi polskich podwykonawców. Udowadniamy najbardziej wymagającym rynkom, że potrafimy produkować na satysfakcjonującym je poziomie jakościowym, ale jednak polskiej przedsiębiorczości wciąż brak rozpoznawalnej globalnie marki. Szwedzi mają Volvo i Ikeę, Duńczycy Lego, amerykanie McDonald’s, Niemcy Mercedesa, Polacy… opinię solidnych dostarczycieli komponentów dla produktów obcych marek. Może dlatego, że „Made i Poland” wciąż budzi nieufność u wymagających konsumentów cywilizowanego świata, może dlatego brytyjski producent luksusowych aut nie chce ujawniać, że design dla jego wozów powstaje w południowo-wschodniej Polsce. Skoro już dysponujemy know-how, możliwościami produkcyjnymi, a dostęp do kapitału nie jest taki trudny, dlaczego tak trudno „wybić się na niepodległość” i zacząć produkcję pod własnymi markami? Zamiast pracować na sukcesy marek obcych.

– Współpraca z dużą marką nie wyklucza budowania własnej, ale nie każdy producent się na to decyduje – tłumaczyła Anna Borys- Karwacka, dyrektor ds. korporacyjnych w McDonald’s Polska podczas panelu dyskusyjnego, jaki odbył podczas ostatniej edycji Kongresu 590. – Wielu wybiera bezpieczeństwo współpracy z globalną marką, stabilny popyt na wysokim poziomie i wiele innych korzyści, jakie taka współpraca przynosi.

Tytuł panelu: „Polski wkład w sukces globalnych marek” był tylko pretekstem do dyskusji, czy inwestycje obcego kapitału w Polsce są dla polskiej przedsiębiorczości szansą rozwoju, czy też wręcz przeciwnie: blokują rozwój rodzimych marek, uniemożliwiają ekspansję na rynki trzecie, a w dodatku umacniają naszą gospodarkę na etapie pułapki średniego rozwoju.

Kapitał McDonald’s był jednym z pierwszych zachodnich i globalnych, jaki ulokował się w rynkowej polskiej rzeczywistości lat 90. XX w. Dla wielu polskich producentów rolnych taki zastrzyk kapitału był wówczas szansą i nadzieją. Dla jeszcze większej ich liczby dziś daje poczucie stabilizacji.

– Spośród 430 naszych restauracji w Polsce aż 86 proc. prowadzonych jest przez polskich przedsiębiorców w systemie franczyzowym – wyliczała dyr. Borys-Karwacka. – Niektórzy prowadzą po kilkanaście restauracji, a to już spory organizm biznesowy. Nie działają pod własną marką, ale z drugiej strony mają możliwość korzystania z know-how i mają poczucie bezpieczeństwa biznesowego.

A i dostawcy rolni dla amerykańskiego giganta mają powody do zadowolenia. Owszem, ich produkt musi spełniać rygorystyczne normy jakościowe koncernu, ale w zamian za ten wysiłek uzyskują dostęp – via McDonald’s – do rynków poza krajem. A wraz z nim – certyfikaty jakościowe, otwierające im te rynki. Polskie pomidory, sałata, cebula czy pieczywo sprzedawane są w tysiącu restauracji w dwunastu innych krajach, między innymi w krajach bałtyckich czy w Skandynawii.

Dyrektor dementowała też przekonanie, że produkcja „no name” dla potrzeb wielkiego koncernu skazana jest wiecznie na podwykonawstwo. Podała przykład polskiej firmy Green Factory, która z niewielkiego rodzinnego przedsiębiorstwa, dzięki wysokiej jakości produktów, przedsiębiorczości, ale także wieloletniej współpracy z McDonald’s osiągnęła taki poziom biznesowy, że teraz sprzedaje własną produkcję w całej Europie także pod własną marką. Czy podwykonawstwo blokuje rozwój? Przeczy temu także casus Farm Frites z Lęborka, które od 1995 r. dostarczają frytki do McDonald’s. W ciągu 20 lat współpracy skala produkcji firmy wzrosła 5-krotnie, a zatrudnienie o 150 proc. – Współpraca z nami to nie proste podwykonawstwo, nie wyklucza kreatywności. Przecież Big Maka wymyślili nasi franczyzobiorcy – stwierdziła Anna Borys-Karwacka.

O zaletach współpracy z wielkim kapitałem przekonywała też Katarzyna Warchał, członek zarządu Ikea Purchasing Polska. – Mamy Polsce 87 producentów mebli i wielu partnerów zajmujących się transportem – wyliczała. – Nie szukamy dostawców, szukamy partnerów, którzy wraz z nami będą się rozwijać i rosnąć, w Polsce z wieloma z nich współpracujemy już ponad 20 lat.

Artur Józefiak, senior manager w firmie Accenture, studził nasze narodowe ambicje ekspansji gospodarczej. – Jesteśmy pierwszą polską generacją, która zaczyna działać na globalnych rynkach, nauczyliśmy się już produkować, wchodzimy w struktury globalnych korporacji i to bardzo ważny etap rozwoju – tłumaczył. – Budowanie własnej marki, w dodatku na skalę globalną, obarczone jest ogromnym ryzykiem, wymaga czasu, kapitału, determinacji, znakomitej wiedzy w zakresie swojego działania, a i wszystko to razem nie gwarantuje sukcesu. Dodał, że działając w branży cyberbezpieczeństwa wielokrotnie obserwował dramatyczne upadki firm, które niemal wkrótce po swoich narodzinach starały się zabłysnąć samodzielnie, a w dodatku globalnie.

Polskiej przedsiębiorczości i kreatywności bronił Piotr Kuba z Polskiego Funduszu Rozwoju, powołując się na przykład Wieltonu, który jest gigantem europejskim w produkcji naczep samochodowych. Współrozmówcy podrzucili kilka innych przykładów: przemyski „kosmetyczny” Inglot, krośnieński Nowy Styl z jego meblami, a „Wiedźmin” zdobył umysły sympatyków gier komputerowych na całym świecie. Globalne marki mają za sobą dziesiątki lat rozwoju, ekspansji i akumulacji kapitału, polska przedsiębiorczość prywatna ledwie trzydzieści lat od narodzin z zerowym kapitałem. Czego teraz trzeba, by polska dorobiła się swojej, rozpoznawalnej globalnie marki? Wsparcia państwa – zgodnie przyznali uczestnicy debaty.

ANP