Od trzech dekad tworzymy w Polsce system wsparcia innowacyjności. I chociaż jeszcze nie daje on efektów pod postacią produktów unikatowych na skalę światową, to budowa nowoczesnego biznesu jest nieco prostsza niż kiedyś.

Pchnięcie polskiej gospodarki na wyższy poziom jest jednym z najważniejszych postulatów rządu. W związku z tym przez ostatnie lata dokładane były kolejne cegiełki w budowie całego systemu wsparcia innowacji, wprowadzając rozwiązania prawne, tworząc instytucje, sterując odpowiednio strumieniem środków publicznych oraz wciągając do współpracy prywatny biznes.

Wciąż jednak otwarte pozostaje pytanie, czy wszystkie elementy tego systemu pasują do siebie i działają jak dobrze naoliwiona maszyna, czy też wymaga on jeszcze drobnych poprawek lub uzupełnienia o nowe elementy. Nad tym zastanawiali się uczestnicy dyskusji „Pomysł i pieniądze – dostępne już dziś rozwiązania dla polskiego biznesu poszukującego innowacji”, jaki odbył się podczas Kongresu 590 w Rzeszowie.

Wsparcie w sieci

Dzisiaj szukający wsparcia dla innowacji przedsiębiorca prawdopodobnie najpierw zapuka do Sieci Badawczej Łukasiewicz. Stworzona w tym roku instytucja skupia w sobie 38 państwowych instytutów badawczych, które mają pracować na rzecz przedsiębiorstw (inaczej niż uczelnie instytuty nie prowadzą dydaktyki więc mogą się skupić wyłącznie na takiej działalności). Jeśli więc biznes ma jakiś problem i nie wie, jak go rozwiązać bądź stara się rozwinąć jakieś rozwiązanie, ale brakuje mu kompetencji technicznych, to może skorzystać na współpracy z Łukasiewiczem.

– Jesteśmy w stanie odpowiedzieć na wyzwania badawcze w dowolnym obszarze. Mamy 8 tys. pracowników, z czego 4 tys. to naukowcy. Praktycznie dla każdego, kto do nas przyjdzie, jesteśmy w stanie zorganizować spersonalizowany zespół badawczy składający się zarówno z osób, jak i infrastruktury badawczej – zapewnił Piotr Dardziński, prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz. – I możemy nasze przedsięwzięcia realizować taniej niż inni. A to dlatego, że dla nas zysk liczony w pieniądzu nie jest najważniejszy. Priorytetem jest coś, co w Łukasiewiczu nazywamy premią rozwojową. Premia rozwojowa to korzyść dla przedsiębiorcy, że wdraża nowe rozwiązania taniej niż w innych miejscach oraz korzyść dla gospodarki, że nowe rozwiązania się w niej pojawiają.

Łukasiewicz nie zajmuje się jednak finansowaniem działalności innowacyjnej. Jeśli więc współpraca przedsiębiorcy z Łukasiewiczem przerodzi się we wspólny projekt, pieniędzy na jego realizację muszą poszukać gdzie indziej.

Najważniejszym podmiotem w finansowaniu działalności innowacyjnej w Polsce jest Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Nie ma oczywiście gwarancji, że taki projekt otrzyma grant z Centrum, musi bowiem przejść najpierw przez recenzenckie sito. – Patrzymy na to, który pomysł ma na tyle rozwinięty pierwiastek innowacyjny, że daje rękojmię realizacji. W ocenie projektu bierzemy też pod uwagę to, czy dana firma czy konsorcjum osiągną dzięki realizacji projektu B+R przewagę konkurencyjną, która na trwałe wyznaczy ich pozycję na rynku – powiedział Wojciech Kamieniecki, dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

Dotychczas przedsiębiorcy mogli poszukiwać wsparcia naukowego na uczelniach i w instytutach badawczych na własną rękę, jednak efekty tego bywały różne – Z wykształcenia jestem inżynierem, ale nie inżynierem mechanikiem, więc potrzebowałem merytorycznego wsparcia. Chodziłem więc po różnych uczelniach; generalnie spotykałem się jednak ze sceptycyzmem ze strony środowiska naukowego – opowiadał Rafał Budweil, prezes zarządu firmy Triggo – producenta niewielkiego, elektrycznego czterokołowca do ruchu miejskiego.

Biznes bliżej nauki

Kolejnym aspektem budowy systemu wsparcia innowacji w Polsce jest instytucja doktoratu wdrożeniowego, czyli możliwość zdobycia tytułu naukowego na podstawie innowacyjnej działalności zawodowej wykonywanej przez pracownika u pracodawcy. – Kiedy mówimy o doktoracie wdrożeniowym, to mówimy przede wszystkim o komunikacji między biznesem a nauką. Korzystają wszyscy: dla przedsiębiorcy jest to szansa na rozwiązanie swojego problemu. Dla młodego naukowca: możliwość przekonania się na własnej skórze, że naukę można przerobić na pieniądze. Dla jednostki naukowej jest to szansa na zawiązanie współpracy z daną firmą – mówił Paweł Posuniak, kierownik zespołu laboratoriów w należącym do Łukasiewicza Przemysłowym Instytucie Motoryzacji w Warszawie.

Jak dodał Dardziński, doktoraty wdrożeniowe mają być szansą dla małych i średnich przedsiębiorstw. – Przecież zanim taka firma zwróci się do nas, potrzebuje kogoś zajmującego się nauką u siebie na miejscu w przedsiębiorstwie. Doktorat wdrożeniowy to rozwiązanie za naprawdę przyzwoite i akceptowalne dla przedsiębiorstw pieniądze. Ponieważ państwo współfinansuje pensję doktoranta. Co więcej, każda złotówka wydana na doktoranta w kosztach liczy się jak dwie złotówki, więc przedsiębiorstwo ma jeszcze tę dodatkową korzyść, że płaci niższy podatek na rozwijanie nauki – mówił prezes dodając, że jeśli w ramach programu na rynek co roku będzie trafiać 500 dodatkowych młodych inżynierów, to będzie to znacząca wartość dodana dla polskiej gospodarki.

Impuls z wielkiego biznesu

Oczywiście podciągnięcie gospodarki nie odbywa się wyłącznie za pomocą innowacji lokalnych, ale też dzięki ściągnięciu do kraju działów badawczo-rozwojowych dużych firm. W ten sposób nie tylko powstają dobre, wysoko płatne miejsca pracy, ale też cały ekosystem dostaje dodatkowy impuls – kompetencje nabyte w ramach koncernów ich byli pracownicy rozsiewają później na rynku, zakładając własne biznesy.

W tym kontekście Jacek Graliński, który w firmie farmaceutycznej Amgen kieruje działem ds. korporacyjnych i rządowych w Polsce, przytoczył przykład ośrodka badawczego swojej firmy w Monachium. – Powstał on jako jeden z niewielu na świecie w stolicy Bawarii, ponieważ na tamtejszym uniwersytecie pracował profesor, który wymyślił technologię BiTE, [chodzi o przedstawiciela kategorii cząstek zwanych przeciwciałami monoklonalnymi o podwójnej swoistości wykorzystywanych w leczeniu nowotworów, w tym wypadku w ostrej białaczce limfoblastycznej – przyp. red]. Dzięki potencjałowi komercjalizacyjnemu stała się początkiem ośrodka badawczego naszej firmy – tłumaczył menedżer. – Na pytanie, czy taka firma jak moja zainwestuje w Polsce w rozwój jakiejś cząsteczki, odpowiedziałbym innym pytaniem: czy świat nauki w Polsce to jest partner, który jest postrzegany jako jeden z najważniejszych i najlepszych w tej części Europy – dodał Graliński.

Przedstawiciel Amgenu zwrócił uwagę, że wciąż w polskiej nauce za mało myśli się o potencjale komercjalizacyjnym podejmowanych prac – tak jak jest to standardem w branży farmaceutycznej. – Dlaczego w Polsce nie ma Elonów Musków? Nie z powodu braku pewnych kompetencji i kapitału intelektualnego, tylko wspierającego ekosystemu począwszy od procesu nauczania, kultury generowania pomysłów, pracy w zespołach – tego wszystkiego, co na końcu drogi pozwala coś wymyślić i sprzedać. Pewną naiwnością byłoby sądzić, że można pewne rozwiązania przeszczepić – mówił Graliński.

Menedżer dodał jednak, że już w tej chwili w Polsce jest wiele rzeczy, które w sektorze farmaceutycznym postrzegane są jako niezwykła wartość, jak chociażby kompetencje informatyczne. – Wiele firm informatycznych inwestuje w Polsce. Nad Wisłą ulokowane są całe działy serwisowe, które opiekują się całym światem. Może nie jest to jakaś wyrafinowana technologia, ale to element budowy zaufania – pierwszy etap wbijania pali pod pomost, na którego końcu chcemy zobaczyć sukces – powiedział Graliński.

Wykorzystać przewagi

Czasem wsparcie innowacji – nawet najlepsze – nie będzie w stanie przyciągnąć pewnego typu inwestycji, ponieważ zabraknie odpowiedniego ekosystemu przedsiębiorstw. O sile takich miejsc jak Bawaria czy części Chin świadczy bowiem fakt, że ktoś chcący uruchomić tam produkcję wszystkie niezbędne komponenty znajdzie na miejscu.

– Nie możemy stracić z oczu przewag konkurencyjnych, które w Polsce mamy już w tej chwili: na Podkarpaciu to jest lotnictwo. Nie bez powodu duże, międzynarodowe koncerny inwestują pieniądze tutaj, bo tutaj działa kilkuset podwykonawców – więc jak czegoś potrzebują, to jest to na miejscu. Teraz chodzi o to, żeby to przeskalować. To nie jest niewykonalne: z ulgi na działalność badawczo-rozwojową w 2016 r. skorzystało 277 przedsiębiorstw, a teraz to jest to już prawie tysiąc – mówił prezes Dardziński.

Skąd kapitał?

W dyskusji na temat systemu wsparcia innowacji często pada jednak argument, że wciąż niedomagającym u nas elementem jest kapitał prywatny, który teoretycznie powinien na zaawansowanym etapie przejmować od publicznych podmiotów pomysł i zająć się jego wdrożeniem na rynek. – Pozyskiwanie kapitału prywatnego jest trudne. Nie żyjemy w Dolinie Krzemowej i niestety nasz rynek inwestycyjny jest płytki. Jeśli się rozejrzymy to po ulicach jeżdżą wspaniałe samochody, niestety większość z nich jest kupiona w leasingu. To jeszcze nie jest ta głębokość rynku. Co jednak wciąż jest uderzające, to fakt, że nawet kiedy mówimy o inwestorach, których naprawdę stać na to, żeby wyłożyć pieniądze, bo je mają – chociażby dla ekstrawagancji – to niechęć do ryzyka jest spora. Daje się to przewalczyć, ale nie jest to proste – tłumaczył prezes Budweil.

Wskazał jednak, że Triggo do inwestorów miało sporo szczęścia; zawdzięcza to jednak osobistym kontaktom. – Jesteśmy po czterech rundach finansowania, w ubiegłym tygodniu zakończyliśmy ostatnią. Mieliśmy wielkie szczęście do inwestorów – pierwsi pochodzili z mojej branży, znali mnie, mieli do mnie zaufanie. Oni potem przyciągnęli kolejnych, więc kwestie relacji są tutaj bardzo, bardzo ważne – mówił menedżer.

Dyrektor Kamieniecki zwrócił uwagę, że zmniejszaniu ryzyka po stronie kapitału prywatnego poświęcone są specjalne instrumenty stworzone przez NCBR – Firmy, które otrzymują granty na prace badawczo-rozwojowe często potrzebują wsparcia w dalszym rozwoju produktu, pełnej komercjalizacji czy skalowaniu na nowe rynki. Tu powinien wejść kapitał prywatny, ale ten nie lubi ryzyka – a przecież innowacje wiążą się z właśnie z ryzykiem. Aby to ryzyko zmniejszyć Centrum stworzyło m.in. fundusze CVC, gdzie finansowanie następuje poprzez połączenie środków publicznych, czyli wkładu z NCBR, oraz prywatnych pochodzących od inwestorów korporacyjnych – tłumaczył dyrektor.

– Ścieżka przedsiębiorcy od Łukasiewicza, przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju do inwestora redukuje ryzyko dla inwestora, że dany wynalazek jest ściemą. Cały system działa jak wielokrotne sito: przedsiębiorca jest testowany najpierw przez nas, potem przez NCBR, a potem przez rynek. My nie dajemy stempla pewności sukcesu rynkowego, ale dajemy stempel innowacyjności i prawdopodobieństwa tego sukcesu – podsumował prezes Dardziński.