W tej sprawie, niczym w soczewce, skupiają się nieprawidłowości polskiej transformacji i patologie naszego wymiaru sprawiedliwości. Spółki Farm Agro Planta nie ma, a jej właściciel od lat walczy o wolność i dobre imię.
Jutro ma zapaść przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku wyrok w sprawie Mirosława Ciełuszeckiego, oskarżonego przed 18 laty o działanie na szkodę jego firmy Farm Agro Planta. To duża, choć nieco zapomniana sprawa: na początku lat 2000. podlaska spółka z ok. 35-proc. udziałem była potentatem na rynku nawozów sztucznych. Rosła bardzo szybko, lecz błyskawiczny także był jej upadek. Część ekspertów widzi w tym działanie służb specjalnych zza wschodniej granicy, inni wskazują na wrogie działania konkurencji krajowej. Jednak, co istotne, Ciełuszeckiego bronią osoby ze skrajnie przeciwstawnych opcji politycznych. Listy otwarte do premiera Mateusza Morawieckiego zostały podpisane m.in. przez Jacka i Michała Karnowskich, fundację Lex Nostra oraz Piotra Ikonowicza.
W 1981 r. Ciełuszecki wyjeżdża do USA za chlebem. Rzuca w kraju studia, a za oceanem kładzie dachy. Pracuje po 16 godzin na dobę. Zakłada własną firmę. Na koncie przybywa zer. W 1991 r. wraca na Podlasie. Zaczyna robić biznesy: najpierw import zbóż pastewnych do Polski, potem na Białoruś. Pomaga mu Marek Karp, założyciel Ośrodka Studiów Wschodnich. Duża postać, doradca polskich polityków i prezydentów USA. Ich rodziny znają się i przyjaźnią od wieków. Biznesmenowi sprzyja fortuna: białoruscy partnerzy nie mają dewiz, aby płacić za dostawy. Proponują barter. Ciełuszecki bierze od nich sól potasową, główny składnik nawozów sztucznych. – Rolnik nie kupi dzieciom butów, ale znajdzie pieniądze na nawozy – komentuje.
Interes szedł dobrze, nawet bardzo dobrze. W pewnym momencie, a było to za czasów rządów Jerzego Buzka, przeskoczył na wyższy poziom. Polska miała dostarczyć Białorusi maszyny górnicze do wydobywania soli potasowej. Jednocześnie trwały rozmowy o prywatyzacji Zakładów Azotowych w Kędzierzynie-Koźlu. Spółka Ciełuszeckiego znalazła się na krótkiej liście chętnych do zakupu, a w końcu sama została na placu boju. Jako jedyna miała promesy gwarantujące, że banki podejmą się finansowania inwestycji. Azoty miały pójść na giełdę.
Ciełuszecki inwestował dalej na Podlasiu. Między innymi w czasach, kiedy polskie państwo zwijało tory, bo transport kolejowy niby się nie opłacał, on kładzie kilka kilometrów szyn i buduje stację przeładunkową, żeby połączyć Polskę z Białorusią.
W 2001 r. po wyborczej wygranej SLD sprzedaż Azotów wstrzymano. I na spółkę, której był jedynym właścicielem, zaczął się atak skarbówki. Kontrole – jedna za drugą. Milionowe domiary. Pewnego dnia o 6 rano pojawiła się policja. Areszt na sześć miesięcy. I zarzuty: działanie na szkodę spółki. Potem kolejny areszt na trzy miesiące.
Marek Karp, który był współoskarżonym w tej sprawie, zginął w dziwnym wypadku. Najechała na niego ciężarówka na białoruskich numerach. Zarzuty i akt oskarżenia wobec Mirosława Ciełuszeckiego zostały wydane na podstawie opinii biegłego, który nie był biegłym. Został skreślony z listy za krzywoprzysięstwo. Kolejni biegli wydawali swoje opinie, posługując się tą, którą wydał ten pierwszy. Głównym dowodem w sprawie były materiały z serwera firmy Farm Agro Planta. Ale zginęły. Przepadł komputer i programy księgowe, które zabezpieczyła podlaska prokuratura. A ta najpierw odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie zaginięcia dowodów, a potem umorzyła je z uwagi na przedawnienie.
– Mam wrażenie, że jeszcze góry mógłbym przenosić. Ale dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok, nie mogę nic robić – mówi Ciełuszecki.
Murem za nim stoi mnóstwo ludzi, w tym jego pracownicy. Piszą listy do prokuratur, sądów i do niego. „Dziękujemy, dziękujemy, trzymamy kciuki”. Żaden z pracowników nie zeznawał na jego niekorzyść.