Rodzice z elitarnym wykształceniem i rozległą siecią kontaktów zapewniają nieporównywalnie lepszy start dzieciom niż ci, którzy nie są tak uprzywilejowani. Nie ma co udawać, że jest inaczej – klasa społeczna ma w Polsce ogromne znaczenie.
Gdy Małgorzata Kidawa-Błońska została ogłoszona kandydatką Koalicji Obywatelskiej na urząd premiera, w liberalnych mediach pojawiły się głosy, że doskonale sprawdzi się ona w tej roli, m.in. dlatego, że jest prawnuczką dwóch wybitnych polityków z dwudziestolecia międzywojennego – premiera Władysława Grabskiego i prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Tygodnik „Polityka” na okładce zestawił nawet portret posłanki PO ze zdjęciem jej znakomitych przodków, a całość okrasił podpisem: „Prawnuczka”. W mediach społecznościowych rozpętała się burza: wielu komentatorów słusznie zauważyło, że to kompetencje, a nie rodowód, powinny decydować o tym, czy ktoś nadaje się do pełnienia funkcji publicznej. A jednak trudno nie odnieść wrażenia, że ci, którzy tak chętnie powołują się na korzenie Kidawy-Błońskiej, mimowolnie powiedzieli nam coś ważnego o polskiej rzeczywistości: że szanse na osiągnięcie sukcesu zawodowego determinuje u nas przede wszystkim rodzina, w której się urodziłeś. Nie dotyczy to tylko polityki, ale w zasadzie wszystkich prestiżowych zawodów – lekarzy, prawników czy architektów. Codziennie przekonują się o tym miliony młodych Polek i Polaków, dla których nawet marzenia o dwukrotności średniej krajowej są zbyt śmiałe. A co dopiero perspektywa zajęcia wysokiego stanowiska publicznego.
Prestiż rodzi się w bogatej rodzinie
Żeby być uczciwym, trzeba zaznaczyć, że Polska nie jest wyjątkiem w świecie zachodnim. O petryfikacji struktury społecznej szczególnie dużo mówi się w ostatnich latach w USA, a pretekstów do dyskusji dostarczają liczne badania na temat możliwości awansu klasowego. Kilka lat temu radio NPR w popularnej audycji „Planet Money” zaprezentowało wyniki analizy wpływu, jaki zamożność rodziny ma na wybór i przebieg drogi zawodowej (przeprowadzono ją na próbie 12 tys. Amerykanów na przestrzeni trzech dekad – od 1979 do 2010 r.). Okazało się, że z najbogatszych domów wywodzą się sędziowie i adwokaci – przeciętny dochód ich rodzin mieścił się w przedziale 85–90 tys. dol. rocznie. Zaraz za nimi znaleźli się finansiści, których rodzice zarabiali średnio między 80 a 85 tys. dol. Dochód rodzin, w których wychowali się naukowcy, wahał się w granicach 70–75 tys. dol.
Jak się nietrudno domyślić, na drugim końcu skali byli reprezentanci mniej prestiżowych zawodów. Przeciętny budowlaniec i kierowca wychowywali się w domach osiągających roczny dochód w przedziale 40–45 tys. dol. Z kolei kelnerzy oraz pracownicy kuchni mieli zwykle rodziców, którzy zarabiali ok. 35–40 tys. dol.
Oczywiście mowa tutaj o średniej statystycznej. Zapewne w 12-tysięcznej grupie analizowanej przez badaczy trafił się też jakiś adwokat pochodzący z ubogiej rodziny. A być może nawet pielęgniarka mająca bardzo bogatych rodziców (choć to akurat bardziej wątpliwe). Pojedyncze przypadki niczego jednak nie dowodzą. Za to zestawienie średnich dochodów rodziców adwokatów, finansistów, mechaników czy kelnerów wyraźnie dowodzi, że sytuacja materialna rodziny w olbrzymim stopniu determinuje to, kim się będzie w przyszłości.
Przywileje magistra
W Polsce, gdzie akumulacja bogactwa trwa dopiero od trzech dekad, zdecydowanie najważniejsze znaczenie dla przyszłego sukcesu zawodowego ma kapitał kulturowy i społeczny rodziców. Brakuje jeszcze badań analizujących wpływ zarobków rodziny na przyszłe dochody dzieci. Jest za to sporo analiz pokazujących, w jaki sposób wykształcenie ojca i matki wpływa na kariery ich potomstwa.
Jedno z nich to opublikowany kilka lat temu raport Instytutu Badań Edukacyjnych „Uwarunkowania decyzji edukacyjnych”. Wynika z niego, że 43 proc. osób z wyższym wykształceniem miało ojców, którzy także ukończyli studia. Dyplomem magistra mógł się z kolei pochwalić tylko jeden na ośmiu ankietowanych, których ojcowie zakończyli edukację na szkole zawodowej. Podobne przełożenie miało wykształcenie matki: studia ukończyło 40 proc. dzieci kobiet ze stopniem magistra i tylko 10 proc. tych po zawodówkach. Jeśli oboje rodziców zdobyło wyższe wykształcenie, szanse na to, że ich potomstwo także skończy studia, wynosiły 75 proc. A jeśli mieli jedynie wykształcenie zawodowe, to ryzyko, że ich dzieci zatrzymają się na tym samym etapie edukacji, wynosiło 50 proc.
Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że wyższe wykształcenie się w Polsce zdewaluowało i nie daje już takiej przewagi co kiedyś. Teza ta często pojawia się w debacie publicznej, a najczęściej głoszą ją konserwatywni komentatorzy, według których masy ludowe powinny chodzić do zawodówek i zdobywać fach, a nie marzyć o uniwersytetach i dyplomach politologów czy socjologów. Problem w tym, że takie twierdzenie jest zupełnie nieprawdziwe – Polska należy do tych państw, w których wyższe wykształcenie daje bardzo dużą przewagę na rynku pracy, co pokazuje choćby najnowszy, tegoroczny raport OECD „Education at a Glance”.
Wynika z niego, że w 2018 r. stopa bezrobocia wśród osób z wyższymi studiami wyniosła 2 proc., wśród osób z wykształceniem zawodowym lub średnim – 4 proc., a gimnazjalnym – 9 proc. Bez pracy pozostawało więc dwa razy mniej magistrów niż licealistów i absolwentów zawodówek oraz ponad cztery razy mniej niż osób po podstawówce bądź gimnazjum. To znacząco mniej niż wynosi średnia dla wszystkich krajów OECD.
W Polsce wykształcenie zasadniczo wpływa także na wysokość płac oraz przynależność do klasy społecznej. Średnie zarobki osób z dyplomem magistra bądź wyższym stanowią 150 proc. średniego wynagrodzenia. Z kolei według raportu „Klasa średnia w Polsce”, opublikowanego właśnie przez Polski Instytut Ekonomiczny, studia ukończyło 55 proc. reprezentantów klasy wyższej, 26 proc. klasy średniej i jedynie 5 proc. klasy niższej.
Zepsuta winda społeczna
Nierówność szans wynikająca z miejsca urodzenia, wykształcenia rodziców czy płci istotnie wpływa również na nierówności dochodowe. Według „Transition Report 2016–2017”, wydawanego cyklicznie przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, który analizuje modernizację w byłych krajach bloku wschodniego, kapitał społeczny i kulturowy rodziny odpowiadał w Polsce za 68 proc. nierówności szans (27 proc. ma związek z płcią). To najwyższy wynik spośród prawie 40 przebadanych państw. Skala nierówności szans ma z kolei przełożenie na ponad jedną trzecią nierówności dochodowych w naszym kraju. Dla porównania w Niemczech nierówność szans odpowiada za 10 proc. dysproporcji zarobkowych, a na Węgrzech i w Czechach – za 40 proc.
Kolejny raport – „A Broken Social Elevator? How to Promote Social Mobility” – wydany w 2018 r. przez OECD – umieścił Polskę na szarym końcu pod względem możliwości awansu społecznego (za nami znalazły się tylko Węgry i Portugalia). Zdaniem badaczy organizacji szanse na to, że nasz stan zdrowia, wykształcenie oraz profil zawodowy będą lepsze niż naszych rodziców, są marne. Jeśli jednak mieliśmy to szczęście, że urodziliśmy się na szczycie drabiny społecznej, jest bardzo mało prawdopodobne, że nasze życie będzie gorsze niż naszych przodków. Prawie połowa dzieci polskich menedżerów w przyszłości również staje się częścią kadry kierowniczej (tylko 15 proc. z nich zostaje pracownikami fizycznymi). Z drugiej strony ktoś, kogo rodzice pracują fizycznie, ma 40 proc. szans na to, że pójdzie w ich ślady. Prawdopodobieństwo, że awansuje do kadry kierowniczej, wynosi 20 proc.
Pytany kiedyś o tajemnicę swojego sukcesu Jan Kulczyk podobno odpowiedział – cytując Oscara Wilde’a – że najważniejsze to dobrze wybrać sobie rodziców. W Polsce bez wątpienia status społeczny rodziny w ogromnym stopniu wpływa na karierę zawodową, osiągnięcia i miejsce w hierarchii społecznej. Rodzice z elitarnym wykształceniem i rozległą siecią kontaktów, czyli kapitałem społecznym, zapewniają nieporównywalnie lepszy start swoim potomkom niż ci, którzy nie są tak uprzywilejowani. Nie ma co udawać, że jest inaczej – klasa społeczna ma w Polsce ogromne znaczenie, a wręcz stanowi klucz do sukcesu. Zamiast zachwycać się przodkami polskich polityków, aktorów czy innych osób z pierwszych stron gazet, lepiej się poważnie zastanowić, co z tym faktem zrobić.
Raport wydany w 2018 r. przez OECD umieścił Polskę na szarym końcu pod względem możliwości awansu społecznego (za nami znalazły się tylko Węgry i Portugalia). Zdaniem badaczy szanse na to, że nasz stan zdrowia, wykształcenie oraz profil zawodowy będą lepsze niż naszych rodziców, są marne. Jeśli jednak mieliśmy to szczęście, że urodziliśmy się na szczycie drabiny społecznej, jest bardzo mało prawdopodobne, że nasze życie będzie gorsze niż naszych przodków