Iwan Gepting, prezes spółki KTK Polska, która sprowadza rosyjski węgiel, mówi o Marku Falencie, wzroście importu surowca i antracycie z Donbasu
Iwan Gepting, prezes KTK Polska / DGP
Współpracowaliście z Markiem Falentą, który został skazany za aferę taśmową. Ucieszył się pan, że udało się go zatrzymać?
Chyba nie robi mi to różnicy. Gdyby go zatrzymano za naruszenie naszych praw, to bym się cieszył. Mogę odczuwać satysfakcję, że egzekucji prawa stało się zadość. Z p. Falentą mieliśmy do czynienia raz. Zawarliśmy jedną transakcję. W 2014 r. sprzedaliśmy jego firmie zadłużenie naszego dłużnika. To była cesja długu. Niestety, nie rozliczył się z nami. W ciągu trzech miesięcy miał spłacić należne zadłużenie, a chodziło o prawie 30 mln zł. Do dziś nic nie dostaliśmy.
Próbowaliście odzyskać pieniądze?
Zaangażowaliśmy prawników, którzy przed sądami w Polsce i za granicą walczyli o odzyskanie należności. Mamy prawomocne wyroki sądu i wszczęte postępowania komornicze. Próbujemy ściągnąć dług z jego majątku. To była jedyna styczność biznesowa KTK z p. Falentą. On nigdy nie kupił od nas nawet tony węgla.
„Polityka” pisze, że wspólnie z Falentą „mocno kontrowersyjnymi metodami, rodzącymi skojarzenia z tymi, które są charakterystyczne dla reguł biznesu w stylu wschodnim”, chcieliście przejmować polskie firmy handlujące węglem.
To brzmi jak tani kryminał. I jest próbą uderzenia w nas przez nie do końca uczciwie działającą konkurencję. KTK Polska jest w 100 proc. spółką zależną prywatnej spółki KTK, notowanej na giełdzie w Moskwie od 2010 r. Kapitalizacja wynosi 1,2 mld zł. Działamy na wielu rynkach, w tym tak wymagającym, jak Japonia. To najostrożniejsi klienci na świecie, a ich elektrownie są odbiorcami naszego towaru. Około 35 proc. kapitału akcyjnego należy do zagranicznych funduszy akcyjnych, w dużej mierze brytyjskich. Gdyby KTK zajmowała się tym, co opisuje „Polityka”, nie mielibyśmy żadnego zagranicznego akcjonariusza. Mamy poważnych międzynarodowych partnerów, jak Glencore. Oni współpracują tylko z uczciwymi firmami.
W tekście czytamy, że próbowaliście przejąć w taki sposób Eko Energię Szczecin.
Eko Energia Szczecin jest naszym dłużnikiem, który nie zapłacił nam za dostarczony węgiel. Mamy w tej sprawie wyrok sądu, zaangażowany został komornik sądowy. Dziwnym trafem wówczas pojawiły się tego typu szkalujące nas artykuły.
Zatrudniliście byłego wiceszefa Centralnego Biura Śledczego Rafała Derlatkę, który miał zastraszać pracowników Eko Energii.
Jestem przekonany, że p. Derlatka nigdy by czegoś takiego nie zrobił. To były funkcjonariusz o bardzo wysokim morale. Ludzi od bezpieczeństwa zatrudniliśmy po tym, jak zetknęliśmy się z takimi „biznesmenami” jak Marek Falenta. Zostaliśmy zmuszeni do zweryfikowania dotychczasowego stanowiska biznesowego i reguł kierowania działalnością w Polsce. Chodziło o to, by zrozumieć, jak bezpiecznie prowadzić działalność w Polsce, z kim nie współpracować, by nie paść znów ofiarą ludzi działających w sposób oszukańczy.
„Gazeta Wyborcza” pisała, że polskie służby badały wątek, czy Falenta nagrywał polityków, by spłacić wam dług.
Jaki to ma z nami związek? Że niby miał nam dawać taśmy? Nie wiem za bardzo, po co nam takie taśmy. W moim odczuciu to raczej legenda, którą wymyślił Falenta, by uzyskać ochronę państwa. Nam taki rozgłos nie jest potrzebny. Gdybyśmy pracowali w show-biznesie, sami byśmy takie plotki rozpuszczali. Ale pracujemy w normalnym biznesie, a ten potrzebuje spokoju i przewidywalności.
Ile węgla sprowadziliście do Polski?
W Polsce jesteśmy od 2004 r. Sprzedajemy węgiel zarówno hurtowo, m.in. dla dużych zakładów energetycznych, jak i detalicznie, w dużej mierze przez internet. Na początku działaliśmy z polskimi pośrednikami, a nasza rola kończyła się na dostawie węgla z naszych kopalń na Syberii na granicę polską. Okazało się jednak, że duzi gracze nie chcą współpracować z pośrednikami, więc zaczęliśmy to robić sami. W 2016 r. sprzedaliśmy w Polsce 1 mln t węgla, w 2017 r. – 1,3 mln t, a w 2018 r. – 2,1 mln t. Przez 15 lat dostarczyliśmy do Polski ok. 22 mln t.
W DGP pisaliśmy, że do Polski sprowadzamy węgiel z Donbasu.
Zajmuję się węglem 20 lat. Na Donbasie wydobywany jest antracyt z niskimi częściami lotnymi, którego w normalnym domowym piecu nie da się wykorzystać, bo on się tam zwyczajnie nie spali. Nie znam ani jednego odbiorcy w Polsce, któremu taki węgiel byłby potrzebny. On może być przydatny jakiemuś specyficznemu segmentowi przemysłu, ale nie do ogrzewania. Odbiorcy w Polsce opierają się na tych rodzajach węgla, jaki jest wydobywany na Śląsku. Węgiel z Syberii jest podobny do tego ze Śląska, antracyt – nie. Może ten produkt jest przewożony dalej. Nie słyszałem, by w Polsce ktoś z niego korzystał.
Z czego wynika wzrost importu z Rosji?
Wcześniej był duży spadek. W Polsce jest dość stabilne zużycie węgla. Choć uruchamiane są nowe bloki energetyczne, nie zwiększa się zapotrzebowanie, bo one zastępują bloki zamykane. A polskie kopalnie wydobywają coraz mniej, ponieważ robi się to coraz droższe. Z głębokości, z których jest czerpany węgiel w Polsce, w Rosji nic się nie wydobywa, bo to za drogie. Tę lukę trzeba było wypełnić. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że węgiel rosyjski wypycha polski, jest gorszy, bardziej zatruwa środowisko itd. Polski węgiel jest bardzo kaloryczny, ale jest w nim wysoka zawartość siarki, gdy w rosyjskim – wyjątkowo niska. Jeśli połączy się oba surowce, można to wyrównywać, by mieć dobrą emisję i kaloryczność. Polskie złoża węgla są odległe od elektrowni o 300–400 km, a rosyjskie – o 5000 km. W naszym przypadku koszty transportu to 70–80 proc. ceny sprzedaży, a dla polskich firm to pewnie ok. 10 proc. Tu nie jesteśmy w stanie wygrać z polskim węglem. Możemy być tylko uzupełnieniem, gdy czegoś brakuje.
Pojawia się argument, że jeśli import z Rosji będzie zbyt duży, a w Moskwie zapadnie polityczna decyzja o jego wstrzymaniu, będziemy w kłopocie.
Pracuję w Polsce czwarty rok. Nie widziałem bardziej zdywersyfikowanego rynku pod względem możliwości dostaw węgla. Polska może go sprowadzać przez granice z Rosją, Białorusią, Ukrainą, Niemcami. Coraz więcej wjeżdża drogą morską. W Gdańsku mogą cumować największe statki, jakie wpływają na Bałtyk. Jeśli chodzi o import rosyjskiego węgla drogą morską, jego udział wynosi zaledwie 20–30 proc. Gdy ktoś mówi, że Polska może być od niego uzależniona, to mówi głupstwa. Ponadto liczymy, że zajmiemy się sprzedażą węgla nie tylko z Rosji. Jeśli polski klient będzie chciał kupić węgiel z Kolumbii, chcemy go sprowadzać. Gdyby kiedykolwiek – co mało prawdopodobne – zapadła decyzja o odcięciu nas od złóż naszej spółki matki, będziemy sprzedawać węgiel polski, amerykański, kolumbijski czy jakikolwiek inny.