W jednym z odcinków amerykańskiego show prowadzonego przez Ellen DeGeneres gościem specjalnym była trzylatka znająca wszystkie pierwiastki chemiczne i ciekawostki z nimi związane.
W innym odcinku pojawiła się pięcioletnia ekspertka recytująca na wyrywki fakty z kadencji wszystkich prezydentów Stanów Zjednoczonych. Oglądając tych małych geniuszy, zastanawiałam się, ile czasu może zająć poznanie układu okresowego, gdy ma się trzy lata? Ile czasu musi poświęcić na to rodzic? I po co? Okazuje się, że ma to uzasadnienie. Matthias Doepke (Northwestern University) i Fabrizio Zilibotti (Yale) pokazują, że wzrost popularności intensywnych stylów rodzicielstwa nie jest tylko nową modą czy rodzicielskim widzimisię, ale racjonalną odpowiedzią kochających rodziców na rosnące nierówności społeczne.
Psychologia rozwoju człowieka wyróżnia trzy style wychowania dzieci. Pobłażliwi rodzice pozwalają dzieciom podejmować decyzje samodzielnie. Nie próbują też wpłynąć na preferencje swoich pociech. Cieszy ich radość dzieci, a nie ich konkretne działania. Rodzice stanowczy podjęcie ostatecznej decyzji pozostawiają dzieciom. Starają się jednak wpłynąć na atrakcyjność poszczególnych alternatyw w oczach potomstwa. Tym samym forsują wybory, które mają się przyczynić do zwiększenia szans na życiowy sukces ich pociech. Trzecia grupa to rodzice apodyktyczni. Zakładają, że wiedzą lepiej, co dla ich podopiecznych jest dobre i podejmują decyzje w ich imieniu.
Jak te pojęcia psychologiczne ująć w teorii ekonomicznej? Doepke i Zilibotti zakładają, że modelowi rodzice są zarówno altruistyczni, jak i paternalistyczni. Troszczą się o dobrobyt swoich dzieci (altruizm), mogą jednak nie zgadzać się z niektórymi ich wyborami (paternalizm). Rodzicami pobłażliwymi kieruje głównie altruizm. Zarówno rodzice stanowczy, jak i apodyktyczni przejawiają więcej cech paternalistycznych. Używają jednak innych technik do wywołania pożądanych działań dzieci: stanowczy kształtują preferencje dzieci, a apodyktyczni zakazują działań.
Każdy ze stylów wychowania ma swoje plusy i minusy, a w modelu naturalnie zakłada się, że rodzice mają pełną świadomość konsekwencji swoich działań. Przykładowo, pobłażliwość jest bezkosztowa dla rodziców, ale jej mankamentem jest rozpuszczenie dziecka, które nie będzie inwestować wystarczająco mocno w swój kapitał ludzki. Zarówno bycie stanowczym, jak i apodyktycznym rodzicem wymaga kontrolowania poczynań dziecka i działań, jest więc kosztowne. W takim modelu optymalny wybór stylu rodzicielstwa można sformalizować. Rodzice biorą pod uwagę dwa czynniki: stopę zwrotu z kapitału ludzkiego i korzyść z kontynuowania rodzinnego fachu. Im większe stają się różnice w wynagrodzeniach, np. artystów o niewielkim talencie wobec programistów czy inżynierów, tym więcej korzyści daje intensywne rodzicielstwo. Ergo: w społeczeństwach o większych nierównościach powinniśmy odnotowywać mniej pobłażliwych rodziców. Apodyktycznych rodziców będziemy obserwować częściej tam, gdzie wiedza wyniesiona z domu ma większe znacznie. Im większa waga edukacji formalnej, poza czujnym okiem rodziców, tym bardziej popłaca zbliżenie preferencji dziecka do własnych niż stosowanie apodyktycznych zakazów i nakazów.
Co na to dane? W Szwecji – kraju o relatywnie niskich nierównościach wynagrodzeń – na pobłażliwość zdecyduje się 74 proc. rodziców. W USA – kraju o dużej rozpiętości dochodów – znajdziemy ich tylko 21 proc. W Rwandzie, gdzie 80 proc. osób pracuje w rolnictwie, a jedynie 5 proc. korzysta z edukacji wyższej, na bycie apodyktycznym opiekunem decyduje się 80 proc. rodziców. W Korei Południowej udział zatrudnienia w rolnictwie to 10 proc., a w szkolnictwie wyższym najwyższy na świecie – więc tylko jeden z dziesięciu rodziców będzie apodyktyczny. Nie chodzi naturalnie o wybrane kraje – tendencje wynikające z modelu Doepke i Zillibottiego znajdują odzwierciedlenie w ogólnych proporcjach na świecie.
Wobec rosnących nierówności i rosnącej stopy zwrotu z edukacji w ostatnich latach coraz więcej rodziców decyduje się na stanowczy styl wychowania. Gdy porównamy pary z USA żyjące w 2005 i w 1975 r., okaże się, że czas poświęcany na interakcje ze swoimi dziećmi zarówno u mamy, jak i u taty wydłużył się o 6 godz. Większość tego dodatkowego czasu przypada na aktywności związane z edukacją: odrabianie prac domowych czy czytanie książek. Czas poświęcony przez rodziców na edukację dzieci wzrósł ponad trzykrotnie: z 2,5 godz. tygodniowo w 1975 r. do 8 godz. w 2005 r. W innych krajach obserwujemy podobne wzorce: włoscy rodzice w 1989 r. pomagali dzieciom w szkolnych obowiązkach przez 3 godz. tygodniowo, a 30 lat później przeciętny rodzic angażował aż 8,5 godz. tygodniowo.
Poprawa wykształcenia w kolejnych rocznikach czyni średnio rodziców bardziej zdolnymi do tego, by dziecku w nauce faktycznie pomóc. Nie tłumaczy jednak, czemu wzrost czasu poświęcanego na wychowanie dzieci nie był równomierny. W latach 70. niezależnie od wykształcenia rodzice poświęcali dzieciom podobną ilość czasu. W 2012 r. rodzice z wykształceniem wyższym poświęcali swoim dzieciom każdego dnia o godzinę więcej niż rodzice bez dyplomu uczelni. Osoby z wykształceniem wyższym nie dość, że inwestują więcej czasu, to dysponują jeszcze lepszą technologią produkcji kapitału ludzkiego swoich pociech: wyższe jest prawdopodobieństwo, że wychowują dziecko razem, mieszkają w lepszej dzielnicy i mają dostęp do lepszych szkół.
Rośnie obawa, że ta rodzicielska luka przeistacza się w rodzicielską pułapkę. Rosnące nierówności ekonomiczne i różnice w wychowaniu dzieci działają jak samonapędzający się mechanizm. Jeśli szanse dzieci z biedniejszych rodzin są mniejsze, upada mit o mobilności społecznej. W szczególnie trudnej sytuacji są rodzice samotni, w naturalny sposób ograniczeni zarówno czasem, jak i finansami. W Polsce w 3,6 proc. gospodarstw domowych dzieci są wychowywane przez samotnego rodzica. Samotna matka po ogólniaku zarabiająca 2000 zł miesięcznie na 500 plus nie ma co liczyć, ale małżeństwo lekarzy z dwójką dzieci finansowe wsparcie w ich wychowaniu już otrzyma.