Prawo podatkowe zmienia się częściej niż inne. Zmiany są zazwyczaj istotne, nierzadko radykalne. Nauczyliśmy się z tym żyć, nie mieliśmy wyboru. Od pewnego czasu mamy jednak do czynienia z czymś więcej niż legislacyjnym kołowrotkiem.
Słowo „rewolucja” bywa nadużywane, ale tu wydaje się adekwatne. W jej ramach przenikają się wzajemnie (i napędzają) zmiany przepisów ze zmianami technologicznymi. Pod wieloma względami jesteśmy w jej awangardzie: deklaracje wysyłane drogą elektroniczną, JPK_VAT, powstający siłą rzeczy centralny rejestr faktur, Twój e-PIT, STIR, SENT, e-paragon, analiza danych jako kluczowa przesłanka typowania do kontroli, raportowanie schematów podatkowych (czyli w dużej mierze optymalizacji) itd.
Choć pojawiają się opinie, że to narzędzia inwigilacji obywateli albo że proporcje między ochroną wolności i prywatności a interesami fiskalnymi zostały zachwiane, to podczas spotkań z przedsiębiorcami słyszymy zgodny chór głosów: zmiany są potrzebne, a ich ocena jest – zasadniczo – pozytywna. Pytanie, ich zdaniem, nie brzmi więc, czy rewolucja jest zasadna, lecz jak powinna być wdrażana, by uczciwe firmy mogły odetchnąć, a szara strefa miała mniej miejsca do ekspansji. Na to pytanie odpowiada praktyka.
Czy jednoznacznie? Na pewno to, że możemy porównywać polską lukę w VAT, niegdyś jedną z największych w Europie, z finlandzką (zaledwie 7-procentową), robi wrażenie. Jednocześnie nie da się zaprzeczyć, że z punktu widzenia przedsiębiorstwa rewolucja oznacza na razie głównie rozmaite dostosowania (a więc koszty, obowiązki i wyzwania), a w zbyt małym stopniu ulgi, preferencje i partnerskie relacje. Zmiany przepisów podatkowych oznaczały zazwyczaj lepsze perspektywy zawodowe dla doradców. Dziś wciąż wydają się one dobre. Zapewne jednak wspomniana rewolucja oznacza zmianę modelu funkcjonowania tego rynku, a w każdym razie sporej jego części. Jak zawsze bowiem jedni na rewolucji zyskują, a inni tracą.