Czy przedsiębiorca telekomunikacyjny może odmówić przekazania danych osobowych abonenta, który mógł naruszyć czyjeś dobra osobiste? Czy sąd cywilny może każdorazowo takich danych zażądać? I wreszcie – co kluczowe – czy jest skuteczna metoda na pozwanie kogoś, kto kryje się pod pseudonimem, gdy nie znamy jego imienia i nazwiska?
Na te pytania mógłby odpowiedzieć w ostatni piątek Sąd Najwyższy. Odmówił jednak podjęcia uchwały, gdyż sąd pytający sformułował zagadnienie prawne na niejawnym posiedzeniu, co jest poważnym błędem formalnym.
Prawo telekomunikacyjne (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1954 ze zm.) w art. 159 zobowiązuje przedsiębiorców do współpracy z sądem w postępowaniu karnym. Ale już o cywilnym nie ma mowy. W efekcie skuteczniejszą metodą, gdy ktoś zostaje oczerniony, jest skierowanie sprawy na drogę karną niż złożenie powództwa o naruszenie dóbr osobistych. Sęk w tym, że nie wszyscy chcą uruchamiać aparat państwowy i potencjalnie przyczynić się do skazania hejtera.
Praktyka branży telekomunikacyjnej jest jednak taka, że pomagać przy procesach o naruszenie dóbr osobistych nie chcą. Zasłaniają się tajemnicą telekomunikacyjną. Poniekąd dlatego, że w obliczu niejasnych przepisów nie chcą narazić się na zarzut niewłaściwej ochrony danych osobowych swoich abonentów.
Powstaje wątpliwość: czy istotniejsze jest prawo do prywatności, którego emanacją jest tajemnica telekomunikacyjna, czy jednak prawo do sądu? Do 2010 r. większość sądów i decydentów uważała, że to drugie. Po zamieszaniu wokół ostatecznie nieprzyjętego Anti-Counterfeiting Trade Agreement (ACTA) jednak front się zmienił. Zaczęto coraz bardziej podkreślać rolę prywatności, także internautów. Tyle że – jak przekonuje coraz więcej osób – trzeba skutecznych narzędzi do walki z hejtem w sieci. Trudno zaś o skuteczność, gdy dane hejterów znają często tylko operatorzy telekomunikacyjni i nie chcą ich wydać, dopóki nie zgłoszą się po nie funkcjonariusze policji, służb specjalnych lub prokurator.
Sąd Najwyższy, wyjaśniając przyczyny odmowy odpowiedzi na pytanie, podkreślił, że jest ono samo w sobie bardzo istotne i sprawa powinna zostać wyjaśniona. Sęk w tym, że nie może to się odbyć kosztem klarownej od lat procedury. Sąd, który sformułował pytanie prawne, będzie mógł je zadać raz jeszcze. Powinien to jednak uczynić na rozprawie, a nie podczas niejawnego posiedzenia. Możliwe więc, że odpowiedź poznamy za 8–12 miesięcy.

orzecznictwo

Postanowienie Sądu Najwyższego z 8 marca 2019 r., sygn. akt III CZP 89/18. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia