Tradycyjnie w drugiej połowie stycznia Oxfam opublikował swój coroczny raport o nierównościach. Myślą przewodnią raportu jak zwykle stał się alarmistyczny slogan, że najbiedniejsza połowa ludzkości ma taki sam majątek jak kilkadziesiąt najbogatszych osób na świecie (26 według tegorocznych szacunków). W świecie tak rażących dysproporcji to nierówności, zdaniem autorów, odpowiadają za wszystkie bolączki świata.
Odrobina refleksji nad historią gospodarczą ostatnich dwóch stuleci każe odrzucić tezę, że świat jest grą o sumie zerowej i że przyczyną biedy jednych jest bogactwo drugich. Czasami tak się dzieje: gdy państwo ogranicza konkurencję, obdarzając monopolistycznymi przywilejami swoją klientelę albo nawet konfiskując mienie tym, którzy nie należą do wąskiej grupy faworytów. W warunkach gospodarki rynkowej jedynym sposobem na wzbogacenie się jest dostarczanie na rynek towarów i usług, które zaspokajają potrzeby innych osób.
Choć od 1820 r. światowa populacja wzrosła siedmiokrotnie (z 1,1 mld do 7,7 mld), liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie zmalała z 1 mld do 700 mln. Jeszcze bardziej imponująco wygląda to w ujęciu względnym: podczas gdy 200 lat temu w skrajnym ubóstwie żyło 94 proc. osób, obecnie na zaspokojenie podstawowych potrzeb nie może sobie pozwolić nieco mniej niż 10 proc. światowej populacji (za „Our World in Data”). Pokazuje to, że ludzie z najbiedniejszych regionów świata mogą poprawiać swój los bez względu na to, czy majątki najbogatszych rosną czy nie.
To nie Jeff Bezos i jego towarzysze z listy „Forbesa” są odpowiedzialni za to, że są jeszcze na świecie miejsca, w których ludzie żyją w pożałowania godnych warunkach. Nie oni wywołują tam wojny domowe i nie oni próbują wprowadzać tam w życie doktryny zakładające wszechwładzę państwa nad poddanymi. Żeby pozbyć się skrajnego ubóstwa, trzeba jednak najpierw zidentyfikować jego przyczyny, a nie szukać winnych, którzy swoimi gigantycznymi majątkami łatwo wzbudzają zawiść.
Co jednak najbardziej uderza w raporcie Oxfamu, to dziwaczna metodologia mierzenia nierówności. Oxfam nie dokonuje własnych obliczeń, lecz korzysta z danych pochodzących od Credit Suisse. Z tych danych wynika, że udział 10 proc. najbiedniejszych gospodarstw domowych w światowym bogactwie wynosi -0,4 proc., co oznacza, że całkowity majątek tej grupy musi być ujemny. Jak to możliwe?
Otóż Credit Suisse szacuje majątek netto: aktywa pomniejszone o dług. Tu pojawia się pierwsza wątpliwość. Zadłużać się mogą bowiem tylko ludzie, którzy mają zdolność kredytową, a żeby mieć taką zdolność, trzeba osiągać na tyle duże dochody, by być w stanie później spłacać raty kredytu. I tak niemal 20 proc. tych najbiedniejszych gospodarstw domowych znajduje się w Europie i Ameryce Północnej, których nikt raczej nie kojarzy ze skrajnym ubóstwem.
Ale przecież kiedy bierzemy kredyt, to po to, żeby coś kupić, więc powinniśmy mieć też odpowiednią pozycję po stronie aktywów. To prawda (o ile nie zadłużamy się w celu sfinansowania bieżącej konsumpcji), lecz Credit Suisse nie uwzględnia bardzo ważnej klasy aktywów – kapitału ludzkiego. I tu pojawia się druga wątpliwość: w takim ujęciu młody obywatel USA zaciągający spory kredyt, żeby sfinansować studia prawnicze, po których będzie zarabiał naprawdę duże pieniądze, jest o wiele biedniejszy od niemającego zdolności kredytowej i żyjącego za mniej niż dwa dolary dziennie mieszkańca Afryki Subsaharyjskiej.
Nierówności same w sobie nie są problemem. Jest nim skrajne ubóstwo, które dzięki rozwojowi globalnej gospodarki jest powoli, lecz sukcesywnie eliminowane. Aby sensownie badać nierówności, trzeba poprawnie zidentyfikować ich przyczyny i oddzielić te, które są dobre (wynikające z różnic w produktywności, czyli zdolności do zaspokajania potrzeb innych ludzi), od tych, które są złe i w ekstremalnych przypadkach mogą prowadzić do petryfikacji skrajnego ubóstwa: totalitarne dyktatury, zamknięcie na wymianę międzynarodową czy monopolistyczne przywileje dla bliskich władzy oligarchów.
Stosowana przez Oxfam metodologia zaciemnia rzeczywisty obraz nierówności, zaliczając do najbiedniejszych tych, którzy często należą do 10 proc. (a być może nawet 1 proc.) ludzi o najwyższych dochodach. Wzbudza też zawiść wobec innowacyjnych miliarderów, dzięki którym nasze życie staje się lepsze, zamiast wskazywać na prawdziwe źródła problemów.