Branża ma pomysł, gdzie szukać nowych klientów. A eksperci wskazują, że na naszym rynku consumer finance rośnie ryzyko.
Rynkowi pożyczek pozabankowych będzie coraz trudniej rosnąć – wynika z wypowiedzi ekspertów branży podczas ubiegłotygodniowego Kongresu Consumer Finance zorganizowanego przez Gdańską Akademię Bankową.
– Następuje nasycenie rynku produktami pożyczkowymi – oceniła Marta Penczar, dyrektor obszaru badawczego bankowość i rynki finansowe w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową. Według niej sprzedaż pożyczek pozabankowych w perspektywie trzech-czterech lat osiągnie ok. 20 mld zł w skali roku wobec 15 mld zł w 2017 r.
– Polska jest na wysokiej pozycji wśród krajów euro pejskich pod względem udzia łu kredytów konsumenckich do PKB. Czynniki rozwojowe w dużym stopniu się już wyczerpały – wtórował jej Krzysztof Opaliński, szef rady nadzorczej spółki Fines, ogólnopolskiej sieci agencji kredytowych. Wartość portfela kredytów konsumpcyjnych w Polsce to ok. 9 proc. PKB. Spośród krajów unijnych więcej jest tylko na Cyprze i w Grecji (po 13 proc.).
Branża ma jednak pomysły, gdzie szukać nowych pożyczkobiorców. – Są dwie grupy potencjalnych klientów: młode osoby, które w dużej liczbie wchodzą na rynek, oraz osoby starsze, w wieku powyżej 50 lat – mówił Adam Kuśnierkiewicz, country manager w Mash Poland.
Ta firma to właściciel marki Euroloan. Według niego w przypadku pierwszej grupy wyzwaniem jest to, by pierwsze zetknięcie z branżą zostało ocenione na tyle pozytywnie, żeby w przyszłości pozwalało stabilnie zarabiać na udzielaniu pożyczek bez wpędzania klientów w kłopoty.
– Nasz ulubiony, najlepiej spłacający pożyczki klient to pani powyżej pięćdziesiątki. Jako branża budujemy produkty, procesy pod ludzi trochę młodszych. A grupa 50+ jest niewykorzystana – ocenił Kuśnierkiewicz.
Według Krzysztofa Opalińskiego z udzielaniem pożyczek osobom starszym wiąże się większe ryzyko. – Realną odpowiedzią na tego typu wyzwanie są pożyczki zabezpieczone w formie gwarancji składanej przez członków rodziny – wskazał biznesmen.
Według przedstawicieli branży potencjał rozwojowy drzemie również w dwumilionowej grupie imigrantów. Może też wiązać się z oferowaniem nowych produktów. Adam Kuśnierkiewicz wskazywał przykład usług pay later pozwalających na płacenie np. za zakupy dokonywane w internecie po dwóch–trzech tygodniach.
Równocześnie jednak firmy pożyczkowe muszą mierzyć się z coraz większą konkurencją – nie tylko ze strony innych spółek z tego segmentu, ale także ze strony banków. Do niedawna obowiązywał dość ścisły podział: banki oferowały kredyty w wysokości co najmniej kilku tysięcy złotych i na dłuższe terminy. Firmy niebankowe opanowały natomiast segment najmniejszych pożyczek, które są zwykle udzielane na krótko.
Zmieniło się przede wszystkim podejście banków – dawniej przed pożyczaniem drobnych kwot powstrzymywały je koszty obsługi klienta. Rozwój technologiczny sprawił jednak, że jednostkowy koszt obsługi kredytu poszedł w dół. Firmy pożyczkowe próbują odpowiadać wchodzeniem na pole, na którym obecne były głównie banki. Wydłużanie okresu kredytowania sprawia jednak, że kapitał nie jest obracany tak szybko jak dotąd. Przy dłuższych kredytach rośnie też ryzyko, a więc i potencjalne straty.
Mariusz Cholewa, prezes Biura Informacji Kredytowej, przestrzegał przed przekredytowaniem klientów. Wskazywał, że duża część pożyczkobiorców jest zadłużona równocześnie i w sektorze bankowym, i pożyczkowym. W takim przypadku miesięczne obciążenie wynosi kilka tysięcy złotych. – Rysuje się nam potencjalny problem, że ci ludzie przestaną spłacać – ostrzegał Cholewa.