- Po konsolidacji energetyki w Polsce udział trzech największych producentów w sumarycznej mocy zainstalowanej wynosi 60 proc. i jest o połowę większy niż na najbardziej konkurencyjnych rynkach europejskich, tj. skandynawskim i brytyjskim. Nie ma teraz na rynku tak dużej liczby niezależnych producentów energii, aby można było uznać, że żaden z nich nie może wpływać na cenę.
• Widzi pan wzrost konkurencyjności w prywatyzacji części producentów energii należących do polskich grup energetycznych. Zachodnie koncerny warunkują inwestycje udziałem w prywatyzacji?
- Inwestorzy zdecydowanie lepiej radzą sobie z ryzykiem o charakterze rynkowym niż z ryzykiem mającym swoje źródło w uwarunkowaniach politycznych. Stabilne i przewidywalne warunki funkcjonowania rynku są dla Vattenfall równie ważne, a może nawet ważniejsze niż sama możliwość udziału w prywatyzacji. Jeśli zaś chodzi o konkurencyjność rynku, to jest sprawą oczywistą, że sprzyja jej zdywersyfikowana struktura podmiotowa rynku, czyli duża liczba konkurujących ze sobą firm oraz ich zróżnicowana struktura własnościowa. Trudno sobie wyobrazić sprawnie funkcjonującą konkurencję, jeśli na rynku działają firmy należące w zdecydowanej większości do jednego właściciela (ok. 75 proc. rynku produkcji energii kontrolują firmy państwowe - red.).
• Struktura rynku szybko się nie zmieni, możliwości produkcji energii nagle nie wzrosną. Co można zrobić, żeby zmniejszyć ryzyko ograniczenia dostaw prądu?
- Szacunki PSE-Operator wskazują, że już w 2010 roku rezerwa mocy w systemie dostępna dla operatora skurczy się na tyle, że w efekcie, w przypadku nieprzewidzianych zdarzeń, może skutkować ograniczeniami w dostawach prądu. Szansą na obronę przed nieuchronnym w tych warunkach kryzysem energetycznym jest wykorzystanie potencjału tkwiącego w produkcji energii w skojarzeniu z ciepłem. Powinniśmy też zacząć oszczędzać energię, czyli zwiększać efektywność wykorzystania energii przez odbiorców końcowych.