Trwająca dziś rewolucja narodowo-prawicowego PiS-u wykorzystuje rozczarowanych realiami neoliberalnej transformacji. Dopiero nowa formacja, koalicja republikańska, może przejąć tych, którym pozostało niewiele miejsca przy szwedzkim stole III RP.
Dziennik Gazeta Prawna
Pogoń polskiego społeczeństwa za czołówką cywilizacji przemysłowej wciąż trwa, mimo kilku prób przyspieszenia. Bilans przypomina Andrzej Karpiński w książce „Prawda i kłamstwa o przemyśle. Polska w obliczu III rewolucji przemysłowej”. Do sukcesów należy m.in. dwuipółkrotny wzrost wolumenu produkcji, coraz bardziej konkurencyjnej – także dzięki nowocześniejszej technice, rozwój sektora małych i średnich firm (z 7 proc. całej produkcji do prawie 60 proc. obecnie) i przede wszystkim otwarcie gospodarki na rynek światowy (w PRL-u eksportowano ok. 18 proc. produkcji, obecnie – ponad 52 proc.). Ale neoliberalna transformacja zasadniczo nie przezwyciężyła quasi-kolonialnej zależności polskiej gospodarki od centrum. I tak, przyrost produkcji i owszem, ale dwie trzecie tego przyrostu to nie produkcja finalna, lecz montowanie i konfekcjonowanie wyrobów gotowych z importowanych części i surowców rękami specjalistów od dokręcania śrubek.
Co gorsza, w branżach nasyconych nowoczesną techniką (telekomunikacja, przemysł lotniczy, samochodowy) udział zagranicznych firm sięga 70 proc. Podobnie jest (choć to się zmienia na naszą korzyść) w sektorze bankowym i w wielkopowierzchniowym handlu. Eksport? I owszem, ale połowa dokonuje się między filiami zagranicznych firm i to one zgarniają ostatecznie rentę innowacyjności. Szacuje się, że z Polski wypływa w formie transferu zysków około 3 proc. polskiego PKB, w sumie około 100 mld zł. Zatem dopiero wzrost PKB powyżej 3 proc. zasługuje na to określenie.
Za to polskie bezpośrednie inwestycje zagraniczne, BIZ, lokowane są w takich centrach światowej innowacyjności jak Nowa Kaledonia. Tak więc zyski polskich kapitalistów nie przyczyniają się do wzrostu inwestycji, tylko zasilają system finansowy świata, podważając na małą polską miarę (0,35 proc. światowego obrotu) jego stabilność. Co więcej, wzrost wydajności pracy dokonał się w wyniku deindustrializacji. Zlikwidowano bowiem 1675 zakładów (spośród zatrudniających ponad 100 pracowników, w tym 681 zbudowanych w okresie PRL). Były to najczęściej tzw. wrogie przejęcia dla opanowania rynku zbytu. W strukturze polskiego przemysłu brak najbardziej innowacyjnego sektora wysokiej techniki: przemysłu komputerowego, elektronicznego, precyzyjnego, elektrotechnicznego czy ekologicznego. Tylko 6 proc. pracuje w przemysłach wysokiej techniki, na dodatek o 100 tys. mniej niż w PRL. Polska nie poprawiła swojej pozycji, tkwi nadal w ogonie krajów UE, czyli jest uzależniona od techniki kreowanej gdzie indziej (80 proc. zaopatrzenia w wyroby wysokiej techniki pochodzi z importu). Co szczególnie bolesne, towary importowane zaspokajają 56 proc. popytu na rynku wewnętrznym, i to także w produkty przemysłu spożywczego (dwukrotnie wyższy poziom niż w krajach o podobnej skali rynku). Z Polski emigruje rocznie ponad 90 tys. młodych ludzi, zabierając ze sobą publiczne nakłady na kwalifikacje i wzbogacając tym samym przyjmujące społeczeństwa.
Czeka nas zatem kolejny wysiłek modernizacyjny, jeśli nie chcemy być największą w Europie strefą taniej pracy czy łatwym rynkiem zbytu. Jeśli status półperyferii rodzi niechciane konsekwencje, jakiej dokonać korekty w strategii narodowej? Kto miałby dokonać tej korekty? Odpowiedzią jest strategia reindustrializacji polskiej gospodarki. Wpisuje się ona w tendencje rozwojowe III rewolucji przemysłowej, na dodatek koresponduje z analogiczną strategią UE. Wymaga jednak zmiany formacji politycznej i sformułowania długofalowych celów. Muszą one uwzględniać tendencje rozwojowe obecnej fazy ewolucji społeczeństw: kryzys ekologiczny, automatyzację procesów produkcyjnych i strukturalne bezrobocie, wzrost nierówności, starzenie się populacji w centrum, a nade wszystko niepokojący każdego konserwatystę wzrost autonomii i podmiotowości jednostki.
Mamy dwie możliwości. Pierwsza – bycie zapleczem taniej pracy i obciążających środowisko faz produkcji dla gospodarki niemieckiej, jej platformą podwykonawstwa (gdyż płace stanowią u nas jedną czwartą płac niemieckich). Byłoby to nawiązanie do tradycji Cesarstwa Niemieckiego, z tą różnicą, że teraz przemysłowego (my produkujemy kadłuby np. autobusów, Niemcy uzbrajają je w nowoczesny napęd, nam pozostaje produkcja standardowych okien, niemieckie firmy wykorzystują najnowsze materiały). Młodsi cywilizacyjnie bracia Słowianie zachowają swój status w rodzinnej Mitteleuropie. Druga możliwość wymagałaby ziszczenia się cudu nad Wisłą. Oznaczałaby przeprowadzenie programu reindustrializacji, a więc zastosowanie w procesach produkcyjnych robotyki, sztucznej inteligencji, nanotechnologii i odejście od dobrobytu opartego na wzroście gospodarczym wykorzystującym węglowodory jako źródło energii. Symbolem tego byłaby rewolucja energetyczna, tzw. zielony kapitalizm. Motorem napędowym tej nowej fazy rozwoju przemysłu byłby sektor naukowo-techniczny. O skali trudności mówi niemiecka infrastruktura innowacyjności. Zapewnia ją rozbudowane zaplecze badawczo-rozwojowe, wspierane finansowo przez państwo. To dzięki niemu niemiecki przemysł charakteryzuje się wysoką jakością dóbr inwestycyjnych, zachowuje kluczowe gałęzie przemysłu w kraju i specjalizuje się w takich produktach wysokiej techniki, które niełatwo naśladować bez nowoczesnej bazy przemysłu i wyspecjalizowanych kadr różnych specjalności.
Czy obóz władzy ukształtowany w realiach walki z Systemem, może podołać zadaniu kierowania procesem dalszej modernizacji? W polskich dziejach kombatanci poprzedniej epoki, przejąwszy władzę, organizują życie rodakom, walcząc z cieniami minionych wrogów. Rządzący Polską obóz władzy powstał w wyniku protestu klasy robotniczej, którą następnie pozostawiono samą sobie. Z niego wykluły się dwa bieguny koncentracji ideowo-programowej: PO i PiS. Obie formacje powstały w określonych realiach historycznych, wytworzyły wspólny obraz historii najnowszej i nowe kanony tożsamości (antykomunizm, sprowadzenie dziejów PRL do represji stalinowskich i roli UB, rusofobia, trzymanie się sutanny papieża Jana Pawła II, wiara w magię własności prywatnej, która nawet piasek miała zamieniać w złoto). Różnią się poglądami na kształt i funkcje państwa oraz taktykę, a nie strategię reprezentacji interesów klas społecznych.

Kartoteka nadwiślańskich liberałów III RP

Liberałowie stali się awangardą tzw. klasy średniej. Wskutek liberalizacji przepływów finansowych oraz dużej obecności filii zagranicznych firm powstał nowy sektor zatrudnienia dla specjalistów z dziedziny finansów, ubezpieczeń, zarządzania, informatyki itp. Drogę awansu ułatwiała praca w centralnych instytucjach bądź działalność w samorządach (przypadek Mateusza Morawieckiego) czy zarządach publicznych spółek. Trafili oni do zachodnich banków, firm ubezpieczeniowych, firm doradczych i prawniczych, stali się menedżerami otwartych funduszy emerytalnych (OFE), maklerami na Giełdzie Papierów Wartościowych (GPW), medialnymi klakierami działań rządu. Stali się też drogowskazem spodziewanego awansu dla tych pozostających jeszcze na prowincji, w strefie bieda-prac i bieda-płac. Niezależnie od wysokich kwalifikacji wymaganych do kierowania współczesnymi przedsiębiorstwami i instytucjami, niezależnie od indywidualnego sukcesu zawodowego i finansowego, ich funkcja we wspólnocie pracy i życiu nie jest jednoznaczna. Dali się poniekąd skorumpować. Ich zadanie polega bowiem na adaptacji korporacyjnych celów, procedur, programów, kultury do właściwości polskiego rynku, polskiego konsumenta, polskiego prawa, ale kosztem rodzimych firm i pracowników. Typowa robota kompradorska. Narzucili wzorce konsumpcji uwięzionym w strefach specjalnych, bieda-biznesach, w aparacie państwa i samorządach na podrzędnych stanowiskach.
Szczególnie szkodliwy stał się wybór samochodu jako przedmiotu symbolicznej konsumpcji. Ta, skądinąd, słabostka zwiększyła import na potrzeby motoryzacji i przemysłu samochodowego. Stanowi on 23 proc. całości dochodów z eksportu, podczas gdy w najbogatszych krajach Europy te wydatki oscylują poniżej 10 proc. Czyż mogą być niezadowoleni z szans, które im stworzył turbokapitalizm? Według danych NBP w Polsce 800 tys. ludzi żyje w gospodarstwach domowych, których majątek przekracza 2,5 mln zł. To zaledwie 2 proc. społeczeństwa, które charakteryzuje nieodbiegający od europejskiej średniej współczynnik Giniego 0,38 dla dochodów, ale znacznie wyższy – 0,6 – dla majątków. Beneficjenci transformacji to ok. 10–15 proc. społeczeństwa i wokół tych wielkości powinien oscylować elektorat liberalnej formacji. Pojmują oni demokrację zgodnie ze swoim klasowym interesem. Wystarczają im formalne warunki równości, które oferuje demokracja liberalna – wolność gospodarcza, prawa wyborcze, swoboda wypowiedzi. Jeśli dyrektor i sprzątająca jego firmę mogą brać udział w tej samej demonstracji, to oboje są pełnoprawnymi obywatelami, członkami społeczeństwa obywatelskiego. Ale nie każda kobieta może być Henryką Bochniarz. Niektóre, a jest ich niemało, pracują przy linii montażowej, pakują towar, obsługują kasy.
Skutki strategii neoliberalnej, którą tak ochoczo wdrożyli, ostatecznie zmiotły liberałów z narodowego piedestału. Po wyborach 2015 r. zaludnili symboliczny salon, którym gardzi prowincja. Mogą teraz ubolewać nad „nienawiścią do demokracji” wzmożonych narodowo prawicowych „populistów”. Jednak to oni wyhodowali tego potwora. Uchwalili minimum praw właściwych demokracji liberalnej, za którymi dziś się chowają. Kiedy wytworzone bogactwo społeczne przestało skapywać na dół, został złamany podstawowy warunek umowy społecznej Rousseau: każdy ma coś i nikt nie jest tak bogaty, żeby mógł kupić innych. W sumie liberalizm gospodarczy jest anachroniczny, gdyż sama logika rynku nie kreuje rozwiązań. Ona prowadzi do świata stającego się stopniowo wielkim obozem pracy pod nadzorem korporacyjnych kapo.

Pełzający zamach stanu w IV pisowskiej RP

W tej fazie procesu budowy polskiego neoliberalnego kapitalizmu na scenę wkroczył ze swoim programem PiS. Zagospodarował gniew na społeczne skutki neoliberalnej transformacji. PiS stał się partią wieloznaczną klasowo (wraz z uwiądem związków zawodowych zanikła solidarność pracowników oraz konflikt przemysłowy – który zawsze dotyczy wysokości płac, warunków pracy, zabezpieczeń socjalnych – jako oś życia politycznego). Stara się dotrzeć z programową ofertą do klas pracowniczych małych miast, miniprzedsiębiorców oraz różnych odłamów pozarobotniczych pracowników najemnych o średnich kwalifikacjach, a także do zatrudnionych na podrzędnych stanowiskach w sferze usług publicznych, w szkołach, w szpitalach, w biurach. Łącznie stanowią oni około połowy zatrudnionych. Program PiS uwzględnia także potrzeby emerytów. Do tego trzeba dodać makroklasę pracowników rolnych i tradycyjnych drobnotowarowych rolników. Ogółem zaufało pisowskiej „dobrej zmianie” 53,3 proc. rolników, 46,8 proc. robotników oraz 29,1 proc. właścicieli małych firm. Dochody, głównie płacowe, nie umieszczają zwolenników PiS-u w dolnych decylach, wynoszą bowiem około 80 proc. średniego wynagrodzenia w kraju (M. Gdula). Sojusz z klasami pracowniczymi podyktowany jest logiką walki politycznej i ma charakter taktyczny.
W dyskursie ideologicznym partii dobrej zmiany splatają się motywy właściwe prawicy (kult narodu, silnego państwa i pokoju społecznego) i integralny antykomunizm, przetykany postulatami socjalnymi. PiS zaoferował namiastki bezpieczeństwa socjalnego (program 500+, obniżenie wieku emerytalnego, minimalną stawkę godzinową, podwyższenie płacy minimalnej). Obiecał bronić interesów rodzimego rolnika i drobnego przedsiębiorcy. Krytykuje obcy kapitał, zwłaszcza w sektorze bankowym i wielkopowierzchniowym handlu, ale zarazem pomija stosunki wierzycielsko-dłużnicze z Zachodem. Z otwartymi ramionami wita też kolejne inwestycje kapitału zagranicznego, stręcząc mu Polki i Polaków. Jako lekarstwo na osłabienie więzi społecznych PiS proponuje solidarność wielkiej rodziny, a więc wzmożenie narodowe oraz właściwy prawicy korporacjonizm – wizję harmonii społecznej. Natomiast dumę narodową, poczucie godności bycia Polakiem ma zapewnić przywrócenie państwu „suwerenności” w grze narodów, choćby tylko środkowoeuropejskich i choćby w formie „żebraczego” militaryzmu (stałe antyszambrowanie w Waszyngtonie).
Sukces zapewnia PiS-owi obietnica wzmocnienia kontroli nad aparatem państwa oraz odbudowa jego funkcji i efektywności działania. Dużym atutem było stworzenie społecznego podziału na wielkomiejskie elity i prowincjonalny lud, a następnie inscenizacja jego współudziału w rozliczaniu elit pieniądza, wykształcenia, prestiżu i władzy. PiS obiecał wyrównanie rachunków za upokorzenia transformacji. To, co stało się nieosiągalne dla Janusza i Grażyny z Miastka w nowych realiach, budzi ich resentyment wobec beneficjentów transformacji. Co więcej, ich potępianie zaczyna nobilitować, bo daje poczucie wyższości moralnej. W sumie więc obóz Zjednoczonej Prawicy zaoferował polskiemu społeczeństwu kapitalizm z lekkim znieczuleniem społecznym (500+, ale bez żłobków i przedszkoli, z minimalną płacą, ale z Polską jako jedną wielką strefą specjalną). Jest to ważna dla klas pracujących korekta kapitalizmu liberałów. Dobre i to na początek.
„Strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” sygnowana nazwiskiem premiera Morawieckiego to jak dotąd przykład dobrej roboty PR-owców. Jego walorem jest zasygnalizowanie prorozwojowej polityki państwa, której renesans pojawia się i w praktyce (Chiny, Irlandia, Izrael, Finlandia), i w refleksji naukowej (H.-J. Chang, M. Mazzucato, J. Lin, a w Polsce A. Karpiński, G. Kołodko). W dobrym kierunku idzie ograniczanie udziału zagranicznego kapitału w sektorze bankowym i wspieranie procesu tworzenia tzw. narodowych czempionów – szkoda tylko, że wyłącznie w tradycyjnych gałęziach przemysłu (energetyka, sektor paliwowy). Jednak niewypowiedzianym celem jest tworzenie powiązań między państwem a biznesem, przypominające międzywojenny korporatyzm we Włoszech. Pisowscy funkcjonariusze państwa i biurokracja partyjna stają okrakiem między pracą a kapitałem. Z jednej strony obniżają CIT, wprowadzają Konstytucję biznesu, a z drugiej podnoszą płacę minimalną i poprawiają warunki zatrudnienia. Nie zaniedbują inwestorów z wielkiego świata, którzy albo budują montownie, albo centra usług dla korporacji. Ustawiają się w roli komisarzy organizujących strawniejszy ład instytucjonalny dla międzyklasowych relacji, nie kwestionując roli demiurgów „miejsc pracy”.
Program PiS-u jest anachroniczny, gdyż idzie pod prąd uniwersalnej tendencji do kształtowania się ponadnarodowej wspólnoty życia i pracy, a także coraz bardziej multikulturowych społeczeństw. Coraz gęstsza staje się sieć współzależności na szachownicy narodów – rozciąga się nad ich gospodarkami, kulturami, migrującymi ludźmi. Pod rządami PiS-u Polska staje się twierdzą bronioną przez wodza narodu. Tymczasem uspołecznianie kapitalizmu może się dokonać tylko na poziomie globalnym, wymaga międzynarodowej współpracy w różnych gremiach kształtujących ład światowy: od mocarstw po organizacje międzynarodowe i regionalne.

V RP: strategia reindustrializacji szansą koalicji republikańskiej

Współczesne rozumienie republiki składa się z trzech stopionych ze sobą pierwiastków: praw obywatelskich, politycznych i socjalnych, a także warunku praktycznego – aktywnego współudziału obywateli w kształtowaniu dobra wspólnego, racjonalności ogólnospołecznej. Opiera się zatem na równowolności, equal liberty, égaliberté. Jest to wspólnota obywateli, a nie członków etnicznego czy kulturowego narodu. Nowoczesny republikanizm różni się od koncepcji liberalizmu jako wolności od państwa i nieingerowania w sferę stosunków własnościowych (regulacja rynku, przymus podatkowy, który boli najbardziej). Jak pisze Urlike Guérot, „republika zapewnia bezpieczeństwo jako przesłankę wolności, tworząc dla niej zarazem prawne oraz materialne warunki”.
Istnieje życie poza PO-PiS-em. Jest wiele rozproszonych podmiotów na polskiej scenie politycznej i w przestrzeni publicznej, których ideałem i celem jest harmonijne społeczeństwo, łączące efektywną gospodarkę z bezpieczeństwem socjalnym obywateli. Dla wielu opiniotwórczych uczestników naszego życia publicznego modelem są społeczeństwa skandynawskie. W przeciwieństwie do społeczeństwa amerykańskiego Skandynawowie łączą protestancki indywidualizm z solidaryzmem społecznym. Potrafią żyć jednocześnie osobno i razem. Harmonijne społeczeństwo, zestrojone ze środowiskiem naturalnym, jest bliskie zielonym, ruchom miejskim, rozproszonym formacjom lewicowym, związkom zawodowym, ruchom dążącym do równości płci, zapewnienia kobietom praw reprodukcyjnych, ruchom LGBT, ruchom dążącym do przezwyciężenia podziałów etnicznych czy rasowych. W sumie rysuje się szeroka Koalicja Republikańska (KoR+) – trzeźwych entuzjastów wspólnoty lepszej niż dżungla jednostek-przedsiębiorców samych siebie, które zajadle rywalizują ze sobą. Lider z autorytetem politycznym i sprawny organizacyjnie, który przewodziłby temu zadaniu, miałby szansę dołączyć do grona kreatorów polskiej nowoczesności: Tyzenhauza, Staszica, Druckiego-Lubeckiego, Szczepanowskiego czy Kwiatkowskiego. Bynajmniej nie byli to ekonomiści, tym bardziej liberalni.
Narzędziem transformacji musi być państwo jako reprezentant racjonalności ogólnospołecznej. To wyklucza liberałów ekonomicznych. Ci niewiele mają do zaoferowania poza autostradą Wolności i Solidarności tym, których praca uruchamia na co dzień maszynerię zysku. Pilnują budżetu, wysokości długu publicznego, wsłuchują się w sygnały rynku, pozostawią rynkowi ocenę wartości pracy, warunków pracy i płacy, nie ograniczą konkurencji z chińskim wychodźcą ze wsi budującym teraz kapitalizm. Szeroki udział wszystkich obywateli w różnych formach demokracji bezpośredniej, zapewnienie równych praw wszelkim mniejszościom, otwartość kulturowa i pluralizm wartości, oświeceniowy racjonalizm wyklucza z kolei konserwatystów i zwolenników „wielkiej katolickiej Polski”.
Strategia reindustrializacji wdrażana przez państwo ma na celu wspieranie konkurencyjności gospodarki narodowej. To interwencjonizm podażowy. Zajmują się tym rządowe agencje rozwoju, wyposażone w bogate instrumentarium oddziaływań, jak tworzenie okręgów przemysłowych czy parków nauki. Dzięki nim powstają pozytywne efekty zewnętrzne oraz korzyści skali (np. Dolina Krzemowa czy Mediolan dla wzornictwa). Od połowy lat 50. do połowy lat 90. amerykański rząd wydał ponad bilion dolarów na badania i rozwój broni nuklearnej. Dzięki temu strumieniowi środków wynaleziono broń laserową, satelity szpiegowskie i meteorologiczne, inteligentne rakiety, chipy komputerowe. Tak powstały zręby społeczeństwa informacyjnego. Organa administracji rządowej muszą tworzyć warunki do podejmowania ryzyka inwestycyjnego bez poczucia przedsiębiorcy wchodzenia na krę lodową. Ryzyko to minimalizują takie osłony, jak: reżimy handlowe ochraniające w fazie wzrostu przed konkurencją zewnętrzną; systemy finansowe, ułatwiające dostęp do „cierpliwego kapitału”. Ale także konieczne jest dobre prawo upadłościowe dla przedsiębiorców oraz ochrona socjalna dla pracowników raczkujących firm. Według Mariany Mazzucato państwo powinno mieć w zamian udział we własności patentów, które faktycznie współfinansuje na różnych etapach przygotowania. W szerszym zakresie finansowanie prac badawczo-rozwojowych powinno przybierać formę pożyczki. Jej spłata zależałaby od przyszłych dochodów firmy, która z nich skorzystała.
Rola państwa w strategii reindustrializacji polskiej gospodarki nie polega więc na tworzeniu publicznych przedsiębiorstw ani na – zabronionej w UE – pomocy publicznej, ani unikaniu kapitału zagranicznego. Ogranicza się ona do kształtowania warunków dla innowacyjności wybranych sektorów gospodarki. Liczą się tutaj nie ulgi podatkowe, bo oszczędności umykają do rajów podatkowych. Liczy się zaś ewentualne umorzenie kosztów inwestycji. Np. według Andrzeja Sopoćki przy odpowiedniej interpretacji art. 42 ustawy o NBP można dopuścić możliwość udzielania przez NBP któremuś z banków komercyjnych długookresowego kredytu na finansowanie określonych inwestycji. Taki kredyt mógłby być rolowany dowolnie długo, przy tym nie obciążając ani długu budżetowego, ani długu publicznego.
Dzięki strategii reindustrializacji powstaną lepiej płatne miejsca pracy, ponieważ przemysły wysokiej techniki przejmują więcej wartości dodanej. Byłyby miejsca pracy dla młodego pokolenia z dyplomami z dziedziny bio- czy nanotechnologii. A praca ma dużą moc socjotwórczą. Łączy ludzi, zarówno pracujących rękami, jak i głową. Tworzą oni podmiot społeczny, gdyż każda praca zawiera jako nieodłączny składnik współpracę, niekiedy bardzo pośrednią, różnych grup ludzkich. Dlatego wymaga integracji na wyższym poziomie organizacji, na poziomie całości społecznej. Przede wszystkim zharmonizowania trudu i motywu pracy. Nie może nim być współcześnie tylko przymus fizycznego przetrwania. Taką motywację buduje przekonanie ludzi, że praca, jej jakość i ilość, jest powszechnym, równym dla wszystkich kryterium dostępu do dóbr społecznych. Dlatego konieczna jest większa progresja podatkowa, np. wprowadzenie trzeciego progu podatkowego. Każdy bowiem produkt jest wytworem wspólnej pracy wielu ludzi, także minionych pokoleń, głównie wynalazców. Ważne jest świadectwo Warrena Buffeta: „Myślę, że społeczeństwo jest odpowiedzialne za bardzo znaczący procent moich zarobków. Gdyby ktoś mnie osadził w Bangladeszu, Peru czy gdzieś tam, to przekonałby się, jak wiele mógłbym ze swoim talentem osiągnąć na niedobrej ziemi. Pracuję w systemie rynkowym, który akurat dobrze nagradza to, co robię – nieproporcjonalnie dobrze”. Przedsiębiorcę wspierają bowiem i instytucje państwa, i infrastruktura naukowa, i prawo spółek, i inne przepisy prawa handlowego, i system edukacji, zapewniający podaż dobrze wykształconych naukowców, inżynierów, menedżerów, i system finansowy, umożliwiający pozyskiwanie wielkich ilości kapitału na rozwój firm, i prawa patentowe, i prawa własności intelektualnej, chroniące ich wynalazki, i łatwo dostępny rynek dla ich produktów, itd., itd. To są koszty ponoszone przez społeczeństwo. Z tej racji laureat ekonomicznego Nobla Herbert Simon oszacował, że 90 proc. dochodów pochodzi z innych źródeł niż osławiona „przedsiębiorczość”, talent czy inne walory bohatera naszych czasów.
Bogaci nie mają prawa do całego majątku. Do wymodelowania takiej struktury podatków potrzebne jest odpowiednie ustawodawstwo na czele z gwarancjami płacy minimalnej, współudziałem pracowników w zarządzaniu firmą czy przeciwdziałanie manipulacjom cenami transferowanymi i innymi technikami optymalizacji podatkowej. Ale przede wszystkim chodzi o przeciwdziałanie kumulacji majątków i kapitału niepochodzących z dochodów płacowych. Dlatego Thomas Piketty radzi wziąć tłustego misia za nogi i potrząsnąć jego kiesą. W konsekwencji warunkiem urealnienia demokracji w Polsce byłoby odzyskanie przez klasy pracownicze pozycji siły równoważnej wobec kapitału. Prowadzi do tego celu wzrost płac powiązany z produktywnością pracy, likwidacja śmieciówek, skracanie czasu pracy, wzrost uzwiązkowienia, współudział w zarządzaniu firmą. Bez takiej spójnej osłony instytucjonalnej żadna gospodarka narodowa nie opuści statusu semiperyferii, a tym bardziej nie wydobędzie się z pułapki średniego dochodu.
Piętno utopijności zniknie z tych postulatów dopiero wtedy, kiedy staną się one wspólnym celem dla inicjatyw zdemokratyzowania UE, by przestała być regionalnym parkiem technoliberalizmu. Program ten musiałby być realizowany jednocześnie na poziomie krajowym, europejskim i globalnym. Jego celem byłaby nowa konfiguracja kapitalizmu, uspołecznienie powstającego bogactwa społecznego i narzucenie ścisłych ram wykorzystywania zasobów biogeochemicznych. Lepsza przyszłość wciąż przed nami.
Istnieje życie poza PO-PiS-em. Jest wiele rozproszonych podmiotów w przestrzeni publicznej, których ideałem i celem jest harmonijne społeczeństwo łączące efektywną gospodarkę z bezpieczeństwem socjalnym obywateli