Składkę na misje ONZ będziemy uiszczać nawet wtedy, gdy się z nich wycofamy. A skromne tegoroczne oszczędności zniweczą wieloletnie starania Polski o zbudowanie prestiżu na arenie międzynarodowej.

Gdy 31 stycznia premier Donald Tusk obwieścił, że w Ministerstwie Obrony Narodowej można ograniczyć wydatki na misje zagraniczne, w świat poszła też informacja, że zamierzamy wycofać kontyngenty z operacji pokojowych Organizacji Narodów Zjednoczonych. Następnego dnia nagłaśniały ją między innymi stacje telewizyjne, serwisy internetowe i gazety w Libanie, w którym pewnie mało kto wie, gdzie znajduje się nasz kraj. Lokalne media podawały, że Polskę dotyka kryzys ekonomiczny i w ten sposób szuka się nad Wisłą oszczędności. Równocześnie w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ zapanowała nerwowa atmosfera. Według procedur, o takich planach powinniśmy informować ONZ ze znaczącym wyprzedzeniem i nie za pośrednictwem mediów. Nerwówka pracowników ambasady w Nowym Jorku była uzasadniona: jak się dowiedzieliśmy, „polskie deklaracje wywołały w Sekretariacie ONZ głębokie zaniepokojenie”. W języku dyplomatów ten eufemizm jest synonimem „zaskoczenia, irytacji, złości”. Niewykluczone, że wywołaliśmy wśród oenzetowców wrażenie, iż w Polsce wybuchła tajemnicza epidemia lub szykujemy się do wojny, skoro, nie bacząc na koszty, chcemy błyskawicznie ściągnąć do ojczyzny prawie 1200 żołnierzy. Inne nacje, choć też dotyka je kryzys gospodarczo- finansowy, tak pochopnych decyzji jeszcze nie podejmują. Polska była prawdopodobnie pierwsza.

Polecenie zapłaty

To nie koniec perypetii politycznych, jakie wywołuje deklaracja za- kończenia służby pod błękitną flagą. Choć rząd ogłosił już zamiar wycofania kontyngentów z misji ONZ, to... zostanie zmuszony, i to w najbliższych dniach, wystosować do prezydenta wniosek o przedłużenie służby Polaków w Libanie, później na Wzgórzach Golan i w końcu w Czadzie! Działanie tych kontyngentów powinno bowiem zostać przedłużone co najmniej do jesieni. Znawcy kulisów funkcjonowania misji ONZ wiedzą doskonale, że nakazuje to rozsądek polityczny poparty rachunkiem ekonomicznym. Odwrotny pomysł – nieprzedłużenie udziału Polaków w trzech misjach – sprawi, że szukając na gwałt oszczędności i ewakuując żołnierzy „na siłę”, wydamy więcej niż kosztowałoby ich utrzymanie tam przez kolejne pół roku i ewakuacja jesienią!

W trzech wyznaczonych do likwidacji kontyngentach mamy 1188 żołnierzy i pracowników wojska. W Siłach Rozdzielająco-Obserwacyjnych ONZ w Syryjskiej Republice Arabskiej (UNDOF) służy 335 Polaków, w Tymczasowych Siłach ONZ w Libanie (UNIFIL) jest ich 468. Z kolei „załoga” PKW EUFOR w Czadzie liczy 385 osób. Tegoroczny koszt utrzymania tych jednostek, według planu budżetu z jesieni 2008 roku, wyniesie około 142 milionów złotych. Istotna jest tu informacja, że za kontyngent w operacji unijnej płacimy sami, natomiast za dwie oenzetowskie misje otrzymujemy refundację z Nowego Jorku w wysokości około 60 procent wydatków. Pieniądze te pochodzą z budżetu misyjnego ONZ, na który my też się składamy. W 2009 roku możemy liczyć na zwrot z ONZ około 30 milionów złotych.

„Polska roczna składka wynosi 15 milionów dolarów. Wnosimy ją niezależnie od tego, czy mamy żołnierzy w misjach ONZ, czy też nie. Jeśli ich nie mamy, to fundujemy służbę żołnierzom innych narodowości”, komentuje generał broni w stanie spoczynku Henryk Tacik, były dowódca operacyjny sił zbrojnych.

Wyciskanie inaczej

Dotarliśmy do szacunków, według których wycofanie polskich kontyngentów po zakończeniu trwającej lub mającej się właśnie zacząć zmiany (między końcem maja a końcem sierpnia) będzie nas kosztowało – w wydatkach na transport – 22 miliony złotych, a to dzięki temu, że w przypadku misji ONZ wesprze nas ta organizacja, refundując przelot żołnierzy do ojczyzny.

W Sztabie Generalnym WP policzono jednak, że za samo wycofanie 385 żołnierzy, 110 pojazdów, 3 śmigłowców i 580 kontenerów z Czadu zapłacimy 10 milionów euro (45 milionów złotych). Dodatkowo sztabowcy zauważyli, że... lepiej zostawić żołnierzy pod błękitną flagą na dłużej, bo na wycofaniu się z UNDOF i UNIFIL w październiku zaoszczędzimy niewiele w porównaniu z ogólnymi kosztami udziału sił zbrojnych w misjach zagranicznych! W budżecie zostanie nam faktycznie tylko 11 milionów złotych wobec 765 milionów planowanych do wydania (ta kwota nie uwzględnia zakupów z centralnych planów rzeczowych). Pieniądze niewarte politycznej awantury.

Właśnie dlatego – a także z powodu rosnącej wartości refundacji wypłacanej przez ONZ (rośnie kurs dolara) i konieczności opłacania składki misyjnej – sztabowcy poprosili ministra obrony o przekonanie premiera, by rozważył mimo wszystko pozostawienie polskich kontyngentów w UNIFIL i UNDOF po 31 października tego roku. Uzbrajając ministra Bogdana Klicha w argumenty, wskazali, że oszczędności, jakie w tym roku premier spodziewał się „wycisnąć” z misji, będzie można uzyskać w 2010 roku dzięki zredukowaniu 200-osobowego kontyngentu uczestniczącego w unijnej misji w Bośni-Hercegowinie. W Sarajewie reprezentowałby nas wówczas pluton żandarmów, zamiast wzmocnionej kompanii. Na zmniejszeniu (lub wycofaniu) tego kontyngentu oszczędzilibyśmy 20 milionów w skali roku.



Stratowani politycznie

O obecności polskich żołnierzy w siłach ONZ na Bliskim Wschodzie – UNDOF i UNIFIL – wypada mówić w kategoriach tradycji. Od ćwierć wieku naszych wojskowych widać na Wzgórzach Golan, od 17 lat w południowym Libanie. A więc jesteśmy tam renomowanymi i akceptowanymi peacekeeperami. Tymczasem dla kierownictwa Ministerstwa Spraw Zagranicznych długoletnie zaangażowanie Polski w obie operacje oznacza, że „z nawiązką wypełniliśmy nasze zobowiązania” i dlatego możemy się już z Bliskiego Wschodu wycofać, uzasadniając to (co prawda na ostatnim miejscu) „koniecznością racjonalizacji udziału Polski w operacjach zagranicznych w dobie kryzysu finansowego”. Co ciekawe, w korespondencji międzyresortowej, do której dotarliśmy, dyplomaci argumentują jednak, że opinię publiczną należy przekonać, iż redukcja udziału Polski w misjach ONZ „wpisuje się w plan restrukturyzacji polskiego zaangażowania w operacje zagraniczne zgodnie z założeniami przyjętej przez rząd w styczniu „Strategii udziału Sił Zbrojnych RP w operacjach międzynarodowych”.

Sęk w tym, że jest to argument fałszywy. Nawet pobieżna lektura siedmiostronicowego dokumentu pozwala ustalić, że nie wspomina się w nim o żadnej restrukturyzacji, lecz o priorytetach. Co więcej – w oczy rzuca się to, że choć rząd przyjął „Strategię” zaledwie sześć tygodni temu, gdy wiedział już o kłopotach budżetowych, to zapisano w niej, że w misjach utrzymywać będziemy od 3200 do 3800 żołnierzy. Tymczasem gdy żołnierze z Bliskiego Wschodu i z Afryki wrócą do kraju, pozostaną nam tylko trzy duże misje (w Afganistanie i na Bałkanach), łącznie 2100 żołnierzy i pracowników. Aż o jedną trzecią mniej od minimalnego poziomu ambicji ustalonego w „Strategii”.

Nie do zastąpienia?

Nasz rząd dał sekretariatowi ONZ twardy orzech do zgryzienia. Nowy Jork będzie miał kłopot ze znalezieniem zmienników Polaków. Operujący w strefie zdemilitaryzowanej na Wzgórzach Golan polski batalion piechoty stanowi drugą co do wielkości siłę UNDOF, a jego atutem jest akceptacja przez Izrael i Syrię – dla obu państw jesteśmy wiarygodni i bezstronni. Z kolei w Libanie Polacy zajmują się zaopatrywaniem w żywność, paliwa i materiały inżynieryjne wszystkich kontyngentów narodowych tworzących siły UNIFIL. Mamy tam również kompanię piechoty, którą zamierzaliśmy – według ubiegłorocznych planów – wycofać do końca 2009 roku. Logistyków też nie jest łatwo zastąpić. Jak pokazuje dotychczasowa praktyka, na wycofanie z misji ONZ potrzeba co najmniej sześciu miesięcy, czyli pełnej zmiany kontyngentu. Trwa to tak długo, bo Sekretariat ONZ musi znaleźć zastępców (ochotników), uzyskać zgodę Rady Bezpieczeństwa ONZ na zamianę oraz zgodę państwa gospodarza na przyjęcie żołnierzy nowej narodowości. Poza tym trzeba dać następcom cztery miesiące na przygotowanie personelu kierowanego do nowej misji – zaplanowanie w krajowej tabeli sił kilku zmian kontyngentu, nauczenie nowych funkcji, szczepienia, rekonesanse i tym podobne.

Załóżmy, że rząd – ze względów wizerunkowych – podtrzyma deklaracje jak najszybszego wycofania kontyngentów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Co się wtedy stanie?

Po pierwsze, zakończymy trwającą ponad pół wieku i będącą raczej powodem do chluby niż wstydu historię udziału w misjach ONZ; pozostanie nam tylko 15 oficerów w błękitnych beretach jako obserwatorzy wojskowi.

Po drugie, stracimy wiarygodność jako dostawca pododdziałów rozjemczych, a co za tym idzie – będziemy musieli cichaczem wycofać się z wiceprzewodniczenia nowojorskiemu Komitetowi Specjalnemu do spraw Operacji Pokojowych C-34 (tę funkcję polski dyplomata sprawuje do spółki z przedstawicielem Kanady, szefem jest Nigeryjczyk). Zapewne nieszybko, jeśli w ogóle, wrócimy pod błękitną flagę z dużymi pododdziałami.

Po trzecie, będziemy musieli zainwestować pieniądze w ewakuację z Czadu, która może się nie udać przed nastaniem pory deszczowej.

Postanowienie prezydenta z 29 stycznia dotyczące misji EUFOR obowiązuje tylko do końca maja, a do tej pory nie zgłosiliśmy akcesu do formowanej przez ONZ misji MINURCAT. Jeśli rząd nie poprosi Lecha Kaczyńskiego o przedłużenie użycia kontyngentu w Czadzie, to wyjeżdżając stamtąd na własny koszt, będziemy prawdopodobnie zmuszeni pozostawić część mienia na pastwę losu i tubylców (nikt jeszcze nie zadeklarował chęci przejęcia bazy w Iribie, którą tak szczycili się nasi logistycy i saperzy). Jeśli zdecydujemy się zostać w Czadzie dłużej – o co zabiega Sekretariat ONZ – wtedy organizacja pokryje nam koszty ewakuacji personelu i sprzętu po zakończeniu misji, koszty rotacji niezbędnych zmian oraz odkupi część zbędnego mienia.

„Pozostanie w MINURCAT jest zasadne. Gdybyśmy misję skończyli przed czerwcem, to na wycofanie wydamy o 35 milionów złotych więcej w stosunku do kosztów kontynuowania udziału w tej misji przez następne pół roku”, ocenia oficer z Rakowieckiej. Zaleca, by decyzję podjąć szybko, gdyż inaczej pora deszczowa zastanie naszych żołnierzy podczas ewakuacji. Wtedy grozi nam, że utkną na bezdrożach i trzeba będzie po nich wysłać ekspedycję ratunkową. To by była dopiero kompromitacja.

Gdybyśmy chcieli szybko wycofać się z UNDOF i UNIFIL, to jeszcze w lutym dyplomaci muszą złożyć w Sekretariacie ONZ formalną deklarację zakończenia udziału Polaków w obu tych operacjach i zacząć negocjacje ustalające harmonogram oraz sposób ewakuacji. Ponieważ wycofanie z tygodnia na tydzień (jak Hiszpanów z Iraku) byłoby politycznym blamażem, rząd – chcąc zachować opinię konsekwentnego i skutecznego – powinien przystać na odroczenie o pół roku ewakuacji z Bliskiego Wschodu. Politycznie i finansowo jest to korzystniejsze rozwiązanie. Aby taki scenariusz był możliwy, Rada Ministrów musi wystąpić do prezydenta o przedłużenie użycia kontyngentu w siłach UNDOF po 1 lipca, a w siłach UNIFIL po 1 września – na okres niezbędny do prawidłowego zakończenia udziału w misjach, nie dłużej jednak niż do końca października.



Gramy w domino

Do Polski docierają jednak sygnały, że ze względu na sytuację na Bliskim Wschodzie (w Libanie zbliżają się wybory parlamentarne, trwa przejściowe zawieszenie broni w Strefie Gazy) ONZ sugeruje wzmocnienie obecności sił pokojowych w tym regionie i prosi, aby Polska – jeśli rząd podtrzymuje decyzję o wycofaniu obu kontyngentów – uczyniła to nie wcześniej niż po roku od zgłoszenia intencji. Inaczej spowodujemy „drastyczne obniżenie poziomu bezpieczeństwa w tym regionie świata”. Jeśli nie wywołamy efektu domina. Teraz to nasz rząd ma twardy orzech do zgryzienia. W Kielcach przygotowują się już kolejne zmiany kontyngentów do Libanu i Syrii.

Komentarze
Donald Tusk, premier

Skoro polski kontyngent został z Iraku wycofany, to chciałbym w roku 2009 ograniczyć wydatki na misje. A stwierdziliśmy, że w budżecie jest więcej wydatków na kontyngenty wojskowe, bo minister obrony chciał dodatkowych 330 milionów złotych. Nie będzie jednak oszczędzania na bezpieczeństwie polskich żołnierzy w Afganistanie.

(konferencja prasowa 31 stycznia)

Jerzy M. Nowak, prezes zarządu Stowarzyszenia Euroatlantyckiego, były ambasador Polski przy NATO

Wycofanie kontyngentów z misji ONZ osłabi naszą pozycję na forum Narodów Zjadnoczonych, która i tak nie jest mocna. Teraz usuniemy stamtąd ostatnie przyczółki siły Polski. Nie jestem pewien, czy sytuacja gospodarcza uzasadnia tak silne obniżenie polskiej rangi politycznej. Obecność żołnierzy jest częściowo refundowana, a straty polityczne nie są do końca mierzalne. Może więc małymi kontyngentami, ale jednak manifestujmy polską obecność w operacjach ONZ, zwłaszcza że składki na te misje i tak opłacamy

Aleksander Szczygło, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego

Jestem przeciwnikiem likwidacji polskich kontyngentów w Libanie i na Wzgórzach Golan. Są to misje prowadzone przez ONZ, więc ich likwidacja będzie skutkować obniżeniem międzynarodowego prestiżu Polski. Uczestniczymy w nich od kilkudziesięciu lat, a polscy żołnierze mają w tamtym regionie bardzo wysokie notowania. Ze względu na częściową refundację kosztów funkcjonowania tych kontyngentów oszczędności dla budżetu MON będą iluzoryczne. Natomiast w Czadzie siły Unii Europejskiej kończą misję. Trudno więc mówić o oszczędnościach, bo od dłuższego czasu wiedzieliśmy o tym, że PKW Czad musi przestać istnieć.

Andrzej Karkoszka, były przewodniczący Zespołu Strategicznego Przeglądu Obronnego

Trudno mieć pełne zaufanie do decyzji ograniczania budżetu wypracowanych w ciągu kilku dni i w kilka osób, a przekreślających wysiłek wielomiesięcznej pracy wielu instytucji resortu. Czy nie lepiej było poświęcić trochę więcej czasu i poszukać oszczędności w bardziej racjonalny sposób, głównie przez znalezienie programów i wydatków niewpływających na zasadnicze cele? Przykładem nieracjonalności jest choćby decyzja o zakończeniu misji w Libanie i na Wzgórzach Golan. Oszczędność zapewne w granicach 40–50 milionów złotych, zaś straty polityczne i szkoleniowe znaczne.

Henryk Tacik, generał broni w stanie spoczynku, były dowódca operacyjny sił zbrojnych

Decyzja dotycząca zakończenia udziału w misjach ONZ wygląda mi na awanturnictwo polityczne. Są przecież kraje, które mają niższy w stosunku do produktu krajowego brutto budżet obronny od naszego, a radzą sobie z kryzysem gospodarczym w bardziej odpowiedzialny sposób. Nie wiem, jaki ostatecznie harmonogram ograniczania udziału wojska w operacjach zagranicznych przyjmą MON i rząd, ale sądzę, że w tym roku trudno będzie porobić z tego tytułu jakieś znaczące oszczędności. Jeśli się je uzyska, to dopiero w 2010 roku. A już w tym roku ucierpi reputacja Polski jako solidnego partnera wojskowego.

Artur Goławski
Tygodnik „Polska Zbrojna” nr 9 (632) 1 marca 2009