Rząd i NBP słabo poradziły sobie ze sprawną komunikacją z rynkiem w warunkach zagrożenia kryzysem walutowym. Obie instytucje wdały się w spór akurat w momencie, gdy złoty zaczął gwałtownie tracić na wartości.
Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że brak spójnego stanowiska najważniejszych instytucji w państwie mógł działać destabilizująco na kurs złotego w poprzednim tygodniu.
Zaczął NBP. Wymowa opublikowanego tydzień temu raportu o wprowadzeniu euro w Polsce była pozytywna dla perspektyw przyjęcia wspólnej waluty, ale przekaz z banku był jasny: Polska nie powinna wprowadzać złotego do ERM2 w tym roku. Rząd odpowiedział dwa dni później deklaracją Zbigniewa Chlebowskiego, szefa klubu PO, że decyzja, by wchodzić do korytarza w tym roku - już zapadła.
Podobna wymiana ciosów nastąpiła w sprawie interwencji walutowych. Jeszcze w poniedziałek ze strony zarządu NBP padła deklaracja, że nie ma potrzeby interweniować, dopóki słaby złoty nie zagraża inflacji. Już we wtorek premier Donald Tusk zadeklarował obronę złotego, jeśli euro będzie kosztowało 5 zł.
- Sygnały, jakie trafiały na rynek, były bardzo niespójne. Co innego mówił NBP, co innego rząd. Taki dwugłos oczywiście nie sprzyja stabilizacji, co było widać w kursie w poniedziałek i wtorek - ocenia Ernest Pytlarczyk, analityk BRE Banku.
Według ekonomistów błąd NBP polegał na tym, że rynek odebrał sygnał, że nie musi obawiać się interweniowania ze strony banku centralnego - co ułatwiało grę przeciwko złotemu. Szef rządu natomiast przesadził, podając kurs, przy którym rząd miałby wejść do gry. Jednak premierowi udało się z tego wybrnąć, bo już w środę rynek żył informacją o początku rozmów z EBC w sprawie ERM2.
- Wypowiedź wiceprezesa NBP o braku interwencji - podczas gdy pojawiły się pierwsze sygnały o możliwościach wymiany euro przez rynek z funduszy europejskich - mogła negatywnie wpłynąć na kurs. Wypowiedź premiera Tuska o kursie obrony złotego w sumie była pozytywna, bo następnego dnia wyglądała już jak część większej strategii rządu - mówi Ernest Pytlarczyk.
I dodaje, że górę wziął rząd, bo sygnały z jego strony - zwłaszcza ten o rozmowach z EBC i interwencji rynkowej - były mocniejsze.
Zdaniem Macieja Relugi, głównego ekonomisty BZ WBK, prędzej czy później musiało dojść do konfrontacji między rządem a bankiem centralnym, bo różnice w poglądach na temat euro obie instytucje sygnalizowały już wcześniej.
- Dużo lepiej byłoby, gdyby dwie strony wcześniej próbowały dojść do jakiegoś kompromisu przy stole negocjacyjnym. Nawet gdyby miało to się kończyć podaniem nowej daty wejścia do euro - np. 2014 roku - to mogłoby zostać dobrze odebrane, bo byłoby bardziej wiarygodne jako wspólne stanowisko - mówi Maciej Reluga.
- Koordynacja polityki informacyjnej między rządem a NBP nie istnieje. To bardzo źle. Jeszcze gorzej, że spierają się publicznie w tak ważnej sprawie - mówi Ryszard Petru, ekonomista SGH.
Petru uważa, że to mógł być jeden z czynników osłabiających złotego w poprzednim tygodniu.
- Może to nie był najważniejszy powód, ale lepsza komunikacja zminimalizowałaby ryzyko. Teraz rynek może zastanawiać się, co dalej, skoro jest tak duża różnica poglądów, a spór wydaje się poważny - mówi ekonomista SGH.
- Jeszcze będzie kilka odsłon takiej gry. Będą testowane kolejne poziomy, bo sprawa dyskusji NBP-rząd będzie tu dużo ważyła i powodowała zmienność na rynku - uważa Ernest Pytlarczyk z BRE Banku.