Czy ci Polacy dogadają się w końcu w sprawie przyjęcia euro, czy też nie? Takie pytanie zapewne zadają sobie zagraniczni inwestorzy, gdy patrzą na wykresy pikującego złotego.
Słaba polska waluta bije mocno po kieszeni importerów, a także firmy, które skusiły się na asymetryczne opcje. Dziesiątki tysięcy Kowalskich płaczą i płacą coraz wyższe raty od kredytów mieszkaniowych zaciągniętych we frankach szwajcarskich. Co można w tej sytuacji zrobić? Rzucać na rynek nasze rezerwy walutowe i patrzeć, jak topnieją, nie mając pewności, że takie działanie przyniesie pozytywny skutek? Czy też może właśnie należy dać wszystkim wyraźny sygnał - tak, my, Polacy, chcemy euro. Takim jednoznacznym sygnałem byłaby zgoda wszystkich znaczących sił politycznych na zmianę naszej konstytucji. Nadal są w niej bowiem zapisy, które zdaniem wielu prawników stanowią przeszkodę uniemożliwiającą nam wejście do strefy euro. Inwestorzy boją się ryzyka gospodarczego, ale kto wie, czy nie bardziej istotne jest dla nich ryzyko polityczne. Zlikwidujmy ryzyko polityczne - zmieńmy naszą konstytucję, a decyzję, kiedy przyjmiemy euro, zostawmy fachowcom.